SDP SDP
201
BLOG

Dziennikarstwo na wojnie - recenzja Marka Palczewskiego

SDP SDP Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 

Dziennikarstwo na wojnie online.

Książka Donalda Mathesona i Stewarta Allana to pierwsza na ten temat książka na polskim rynku. O ile ukazało się już w Polsce kilka opracowań na temat dziennikarstwa online, dziennikarstwa internetowego czy obywatelskiego, o tyle dziennikarstwo wojenne, a zwłaszcza wojenne online nie doczekało się dotąd żadnego tomu. Stąd i nadzieje, i oczekiwania związane z prezentowaną pozycją.

 

Nazwiska autorów, a szczególnie Stuarta Allana, autora wielu rozpraw i książek na temat teorii i praktyki newsa, tzw. wartości informacyjnych, czy newsa online, gwarantować miały wysoki poziom treści oraz szerokie i dogłębne ujęcie tematu. Zobaczmy, czy rzeczywiście sprawdziły się te zapowiedzi i oczekiwania.

Książka składa się z 6 rozdziałów:

1.Nowe wojny, nowe dziennikarstwo; 2. „Pierwsza wojna internetowa”; 3. Skonfliktowana rzeczywistość; 4. Obywatel dziennikarz na wojnie; 5. Wizualne prawdy: obrazy wojny; 6. Punkty wspólne: polityka przekazu medialnego.

W polskim wstępie do książki Edwin Bendyk stwierdza, że nowe instytucje i formy uczestnictwa, takie jak OhMyNews, Wikipedia, YouTube,  Facebook czy blogosfera łamią stary porządek i prowokują do pytań: czy potrzebne są jeszcze tradycyjne media, wielkie stacje telewizyjne i redakcje gazet, itd. Zdaniem Bendyka sens tych pytań ujawnia się, gdy odniesiemy je do takich zdarzeń, jak wojny, katastrofy, czy polityczne rewolucje. Bo wtedy mamy do czynienia z głodem informacji, a ten w takich sytuacjach zaspokajany jest przez dziennikarzy wojennych. Zauważmy, że dziś w dobie internetu, smartfonów, bluberry, twittera i innych wynalazków do profesjonalistów dołączyli amatorzy, a jednocześnie wciąż należy stawiać pytania o prawdę relacji,  wpływ technologii na przekaz oraz o dziennikarski  obiektywizm. Tylko czy obiektywizm istnieje i czy naprawdę była wojna w Zatoce (Jean Baudrillard: „wojny w zatoce nie było”)?

O czym właściwie jest ta książka: o amerykańskim, niezależnym dziennikarzu Kevinie Sitesie, który swoją małą kamerą cyfrową dokumentował zbrodnie amerykańskich marines popełnione na rannych i nieuzbrojonych Irakijczykach? Czy o tym, że dziennikarstwo wojenne staje się papierkiem lakmusowym dla całego dziennikarstwa, albowiem warunki konfliktu rzucają wyzwanie standardom dziennikarskim takim, jak uczciwość, bezstronność, czy nawet  zgodność z interesem narodowym? Czy o tym, że każdy może stać się ze swoją komórką dziennikarzem, o ile znajdzie się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie? Jest ona o tym wszystkim i jeszcze o czymś więcej: o nowym systemie komunikacji społecznej, który stwarza szanse i zagrożenia dla dotychczasowych wartości i kohezji społecznej.

W czasie wojny – zdaniem autorów książki – rośnie popularność mediów osobistych, tworzonych przez różne osoby, od korespondentów wojennych aż po cywilów zaplątanych w działania wojenne. W tym kontekście warto wspomnieć o taktyce „zarządzania postrzeganiem”. W czasie interwencji w Kosowie wojskowi próbowali zmienić relacje pomiędzy wojskiem a mediami, korzystając m.in. z doświadczeń zdobytych w czasie I wojny w Zatoce Perskiej, kiedy wojnę przekształcono w spektakl medialny. Wojna stała się modna, śledził ją cały kraj (USA-mp). Amerykanie dumni z technologii uznali, że jest fajna.
Korespondent wojenny Chris Hedges uważa, że winni byli reporterzy współpracujący z wojskiem: „Reporterzy telewizyjni karmili nas obrazami, które służyły celom propagandowym określonym przez wojsko i struktury państwa. Obrazy te miały niewiele wspólnego z przekazywaniem realiów wojny”.

W tym miejscu pozwolę sobie na osobistą dygresję: byłem w USA kiedy kraj ten przygotowywał się do II wojny w Zatoce (w 2003 r.) i w czasie jej rozpoczęcia. Śledziłem doniesienia prasy amerykańskiej i dziś nie mam wątpliwości, że to była jedna wielka manipulacja: artykuły pełne nienawiści wobec Saddama-Hitlera, slogan ,,Operation Iraqi Freedom", poszukiwania WMD (a weapon of mass destruction), hasła zniewalające, obrazy pokazujące szycie flag, ekwipowanie na wojnę „amerykańskich chłopców” i zupełny brak w mediach obrazów protestów antywojennych, których osobiście byłem świadkiem (choćby na Uniwersytecie Harvarda w Cambridge, Mass.). Omnipotencja propagandy sprawiła, że również mnie ogarnął amerykański, patriotyczny szał i byłem dumny, że Polska została wymieniona przez „Boston Globe” małą czcionką wśród 40 krajów sojuszniczych, wspierających inwazję Stanów Zjednoczonych na Irak. Taka jest potęga jednomyślnych mediów, że zagłusza głos odmienny, głos rozsądku. Propaganda rodzi demony i o takich demonach piszą w swojej książce Matheson i Allan.

Peter Arnett, słynny dziennikarz relacjonujący wojnę w zatoce dla CNN, stwierdził, że Amerykanie mimo istnienia wysoko rozwiniętych technologii są bardzo źle poinformowani o świecie, bo dziennikarze, bo media przestały o tym mówić. W 2003 roku Arnett należał do krytyków wojny. W kwietniu tamtego roku pewna dziennikarka amerykańska zapytała mnie co sądzę o Arnettcie? A cóż ja, a w ogóle Polacy, mogliśmy o nim sądzić? Cóż w ogóle obchodzą nas amerykańskie media? Czy my ich obchodzimy? I myślę, że takie książki, a o jednej z nich opowiadam, uświadamiają nam, że dziennikarstwo na całym świecie boryka się dziś z tym samym problemem, choć może w innej skali: z problemem dostosowania standardów profesji do szybko zmieniających się technologii medialnych. Że bez zrozumienia tego, co się dzieje w tamtym obszarze cywilizacyjnym, za którym podążamy, nie zrozumiemy co nas czeka już w niedługiej przyszłości.

Nie będę streszczał tej książki, a recenzji naukowej też nie chcę z niej pisać, bo książka ma raczej charakter rozdziałów złożonych jak gdyby z artykułów publicystycznych, czasem zamieniających się w eseje, ale nie jest to książka, którą nazwałbym stricte naukową, gdyż zbyt wiele w niej różnorodnych wątków historycznych, zbyt wiele osobistych, subiektywnych niepopartych badaniami tez, dziennikarskich opisów pewnych zdarzeń (głównie wojen prowadzonych przez USA), a za mało metodycznej, naukowej refleksji nad światem nowych technologii. Ale może dlatego dobrze ją się czyta…

Te powyższe uwagi nie stanowią zatem bynajmniej o słabości książki, a raczej budują jej siłę. Autorzy przystępnie, unikając naukowego żargonu przybliżają czytelnikowi takie zjawiska, jak: dziennikarstwo sytuacyjne, rozwój blogosfery w czasie wojny, dziennikarstwo włączone (embedded), rozwój dziennikarstwa niezależnego od korporacji, czy dziennikarstwa obywatelskiego.

Niezwykle ciekawe pytanie stawiają Matheson i Allan w  rozdziale czwartym „Obywatel dziennikarz na wojnie”, a mianowicie: „czy pojawienie się nowych sieci informacyjnych oznacza koniec propagandy?” Zdaniem autorów rządy mają coraz więcej trudności z kontrolowaniem mediów informacyjnych i zarządzaniem opinią publiczną. Dodajmy od siebie, że wydarzenia w Egipcie, Syrii, Tunezji, czy Libii potwierdzałyby tę tezę. Relacje obywatelskie są różne od relacji oficjalnych środków przekazu. To samo zresztą dzieje się w innych krajach, m.in. w Polsce. Obecnie coraz częściej obrazy niechciane, a zwłaszcza obrazy z wojen, pokazujące jej tragizm (np. zabijanie niewinnych obywateli Iraku, czy Syrii) są rejestrowane i przekazywane opinii publicznej przez przypadkowych świadków zdarzeń, wrażliwych na cudze nieszczęście amatorów-dziennikarzy. Na odwrót, profesjonalni fotoreporterzy zostali zmuszeni do pokazywania wojny w sposób patriotyczny. Obrazy same z siebie nie mówią prawdy, bo wszystko zależy od tego na co, gdzie i kiedy skierujemy obiektyw kamery. Ale tym samym obrazy wojny wymykają się z rąk specjalistów od marketingu politycznego. Ilustracją tego zjawiska są blogi fotograficzne, m.in. Seana Dustmana, który pokazywał zdjęcia żołnierzy z wojny irackiej albo fotografie ukazujące torturowanie więźniów w Abu Ghraib, obalające mity Pentagonu i dewaluujące wojenną propagandę.

Myślę, że ta krótka recenzja książki, zachęciła do jej przeczytania. Powtarzam: takiej książki na naszym rynku jeszcze nie było, a została ona napisana przez wybitnych fachowców. Zwłaszcza Stuart Allan z Uniwersytetu Bournemouth w Wielkiej Brytanii jest  znany jako medioznawca o niekonwencjonalnych poglądach, ostatnio specjalizujący się w tekstach o dziennikarstwie online. Obaj autorzy ukazują rozwój dziennikarstwa wojennego, które w nowych technologiach znalazło paliwo dla swojego rozkwitu. Blogi, Twitter, Facebook, są to dziś narzędzia, których nie wolno lekceważyć, a kto tego nie zauważa prawdopodobnie ocknie się, kiedy będzie już za późno. Tradycyjnym mediom wyrósł poważny konkurent, który jednak może okazać się ich sprzymierzeńcem, ale – moim zdaniem – zależy to od tego, czy zostanie przez tradycjonalistów potraktowany jako wróg czy przyjaciel.

 


Marek Palczewski

Autor jest adiunktem w Katedrze Dziennikarstwa w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie


 

Donald Matheson, Stuart Allan, Dziennikarstwo wojenne online, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012, ss. 247.

 

 

SDP
O mnie SDP

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości