Nasza nieśmiertelna narodowa połowiczność zatriumfowała po raz kolejny, tym razem w śledztwie dotyczącym afery hazardowej wśród prominentów partii obywatelskiej. Finalny raport prac komisji śledczej jest na podobieństwo jej przewodniczącego z tej właśnie partii - stronniczy, siermiężny, pokrętny i zakłamany jak nasza polityka. Koniecznie trzeba przyznać, że nie popisała się sprawnością największa partia opozycyjna. PiS zajmował się przeważnie darciem szat z powodu niegodziwości Platformy, zamiast gromadzeniem i analizą faktów oraz merytorycznym wsparciem dla „swoich” członków komisji.
Z drugiej strony należy zaznaczyć, że jak w żadnym z dotychczasowych śledztw, strona podejrzana, czyli PO, zdominowała skład osobowy samej komisji przy wydatnej pomocy koalicjanta. Poza tym w pełni korzystała z większości w parlamencie oraz prowadzonej przez rząd akcji dyskredytowania odkrywcy całej afery, czyli CBA na czele z Mariuszem Kamińskim. Fiasko nie byłoby mimo wszystko przesądzone, gdyby ten proceder nie został poparty przez niezawodne Ministerstwo Prawdy. Niegdysiejsze hasło pewnego autorytetu: „Lepsi złodzieje niż Kaczyńscy” - znalazło tutaj zastosowanie i odzwierciedlenie w akcji medialnej na rzecz obrony Platformy przed konsekwencjami afery.
Lwia część zasługi za wybielenie premiera i jego przyjaciół przypada jednak na nich samych, co jest nie tylko paradoksem. Ten moment, czyli udział samych podejrzanych w procesie wyświetlania prawdy, to jednocześnie paradoks oraz tragikomedia polskiego życia politycznego. Z przewagą tragedii. Bo tu chodzi nie tylko o bezpośrednich uczestników śledztwa, ale także widzów, którzy w swojej masie przyjęli ten fakt obojętnie. Owszem, jeśli chodzi o postawę premiera i jego partii jest w niej wyraźna reminiscencja dziedzictwa z czasów sowieckiej subkultury politycznej. Jednak w jeszcze większym stopniu mamy do czynienia z gamoniowatą obojętnością opinii publicznej, która w swoich reakcjach przypomina szaroburą magmę, również z okresu głębokiego PRL.
Bo parlamentarna komisja śledcza często mniej się zasadza na twardych dowodach, co na pokazaniu związków przyczynowych. Reszta jest sprawą prokuratury, która poza wszystkim, uważnie patrzy skąd i jakie wiatry wieją. Tymczasem społeczeństwo zignorowało generalnie fakt, że główny ciężar dochodzenia do prawdy wzięli na swe barki ludzie niezbyt zainteresowani wykryciem prawdy, czyli rząd i Platforma Obywatelska. Są w tej sprawie trzy niezbite okoliczności świadczące przeciwko premierowi i jego przyjaciołom zamieszanym w aferę.
Pierwsza dotyczy sprzeczności pomiędzy deklaracją premiera o chęci uczciwego i rzetelnego wyjaśnienia sprawy, a jego praktycznymi działaniami. Przypomnę, że jednym z pierwszych działań Tuska było mianowanie Grzegorza Schetyny szefem klubu parlamentarnego, po uprzednim odsunięciu go z własnego otoczenia, czyli zdymisjonowaniu z rządu. W zasadzie dał mu propozycję nie do odrzucenia: - Ratuj się Grzesiek razem z Platformą albo razem z nią się pogrążaj. W ten sposób jeden z prominentów Platformy podejrzewanych o uczestnictwo w aferze stał się osobą, która po samym premierze miała największy wpływ na śledztwo parlamentarne. Nieskromnie przypomnę, że w tamtym czasie opisałem ten kuriozalny przypadek sprzeczności interesu publicznego i osobistego w notce pod tytułem Czy Mirek będzie przesłuchiwał Grześka? Trzeba Schetynie oddać sprawiedliwość, bo przebił nawet sławnego barona Munchausena: nie dość, że sam się z bagna za własne uszy wyciągnął, to przy okazji wywindował na powierzchnię Platformę.
Druga sprzeczność, którą w komisji najcelniej wypunktował poseł Bartosz Arłukowicz, tkwi w deklaracji premiera, że nade wszystko pragnął zabezpieczyć proces legislacyjny. W tym celu udał się po informacje do osób, które szef CBA wskazał mu jako podejrzane. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że mógłby to samo osiągnąć z wiceministrem lub ministrem finansów, którzy mieli bezpośredni wpływ na kształt ustawy. Wynika z tego, że Tusk kompletnie nie zdawał sobie sprawy, że rozmawiając z ewentualnymi sprawcami przestępstwa, może wzbudzić ich podejrzenia. Co też się stało, bo taki wniosek niezbicie wynika z ich dalszych działań. Polityk sprawujący władzę, który po publicznym ujawnieniu afery zdemolował swój rząd, zaś przedtem zademonstrował prostolinijność rodem z powieści Ania z Zielonego Wzgórza. Kto chce niech wierzy, że na czele rządu mamy człowieka o naiwności gimnazjalisty. Ja nie wierzę i nawet nie jestem w stanie tej swojej niewiary szczegółowo uzasadnić, bo brakuje mi przymiotników.
Trzecią okolicznością świadczącą o intensywnym zaangażowaniu premiera w tuszowanie afery jest jego działanie przeciwko Mariuszowi Kamińskiemu. Jeśli się rozpatruje hipotezę nieczystych rąk Tuska w sprawie krycia swoich uwikłanych przyjaciół, to nie można pominąć faktu, że na nic zdałyby się takie próby, gdyby na czele CBA nadal stał Kamiński. Jego odejście to był warunek sine qua non powodzenia jakiegokolwiek matactwa i rozmycia afery. Kamiński musiał odejść i Tusk w tej kwestii postąpił logicznie i zgodnie z oczekiwaniami i sugestiami ze strony niezawodnego Ministerstwa Prawdy. Usunął go ze stanowiska tak szybko, jak to było możliwe, a wielu specjalistów prawa twierdzi, że nawet jeszcze szybciej. Odzyskiwanie CBA przez Platformę Obywatelską potoczyło się już dalej bez przeszkód. Z logiki tuszowania afery wynika również następny ruch premiera – ponieważ pozbycie się Kamińskiego stawia na porządku dziennym pozbawienie go wiarygodności. Samo zdymisjonowanie w oczywisty sposób byłoby jeszcze bardziej kompromitujące dla rządu. Również tutaj premier nie zawiódł, bo Kamiński został poinformowany o możliwości postawienia mu zarzutów w całkiem innej sprawie już w kilka dni po zawiadomieniu Tuska o brudnych konszachtach jego przyjaciół.
Cała reszta tej historii aż do dzisiaj jest tylko konsekwencją, bo te trzy pierwsze ruchy Tuska, logiczne aż do bólu z punktu widzenia współuczestnika gry, zdecydowały o niepowodzeniu śledztwa sejmowego. Wszystko inne było marginesem, który miał jakiś wpływ, ale nieznaczny. Celowo użyłem w stosunku do premiera terminu współuczestnik gry, bo trudno mówić o wspólnictwie bez twardych dowodów. Jednak według mojej intuicji i w świetle przedstawionych okoliczności, określenie wspólnik wobec postawy Tuska w tej aferze byłoby bardziej adekwatne.
Opisane przeze mnie okoliczności nie wywarły prawie żadnego wpływu na postrzeganie przez elektorat ugrupowania, z którego wywodzą się premier i jego przyjaciele - główni uczestnicy afery hazardowej. To jest pesymistyczny objaw i fatalnie wróży Polsce na przyszłość. Prawdę mówiąc, to jest wstrząsające.
Inne tematy w dziale Polityka