Nie mam pojęcia dlaczego, ale w odróżnieniu od żurnalistów z Gazety Wyborczej całkiem łatwo mogę sobie wyobrazić powód, dla którego ABW potrzebowała dane o połączeniach telefonicznych niektórych dziennikarzy. Nie wiem, czy mam przypisać to mojej bujnej wyobraźni, czy też złożyć na karb słabizny imaginacyjnej ludzi z biografiami.
ABW ściągnęła np. dane o połączeniach telefonicznych Moniki Olejnik za prawie dwa lata. Nie wiadomo, do czego specsłużbom były potrzebne te informacje. Pomimo że nie mam sentymentu do tajnej policji politycznej w żadnym ustroju, potrafię na poczekaniu podać przykład jakiegoś racjonalnego motywu ich działalności. Równie dobrze potrafię sobie uzmysłowić, po co specsłużby podsłuchują prominentnych polityków - zresztą po aferze hazardowej Platformy Obywatelskiej, to żadna sztuka, każdy widzi taką potrzebę.
W całym tekście Wojciecha Czuchnowskiego kilkanaście razy użyto słów inwigilacja, kontrola operacyjna i podsłuch w różnych odmianach i przypadkach. A prawie na samym końcu tekstu redaktor z głupia frant oznajmia, że nie wiadomo, czy za żądaniem bilingów szedł również podsłuch. Zarówno ABW, jak i CBA zaprzeczyły, że numery dziennikarzy były objęte kontrolą operacyjną. Więc żeby dopełnić groteski, gazeta jako dowód, że było inaczej, podaje wykaz zleceń służb na bilingi: - Jest to tabela zleceń, które służby składały, by dostać dane o połączeniach oraz wykaz logowań w stacjach bazowych BTS pozwalający prześledzić, gdzie i kiedy znajdował się abonent. Jeszcze inne z groźnych memento Gazety Wyborczej, że służby wykorzystują prawo, nadaje się do kącika humoru zeszytów szkolnych: służby specjalne(...)wykorzystują przepisy ułatwiające im dostęp do połączeń telefonicznych i wykazów rozmów, aby tropić dziennikarskie źródła informacji.
Organ z ulicy Czerskiej od lat pisze sagę o podsłuchach, zwłaszcza z okresu rządów PiS – widocznie te były najgroźniejsze. Jakby mimochodem wspomina się, że śledztwo umorzono w pełni rozkwitu rządów Platformy Obywatelskiej, a zapotrzebowanie na bilingi składało ABW już za szefostwa Krzysztofa Bondaryka. A przecież jego na to zaszczytne stanowisko powołał liberalny premier w ramach szeroko rozumianej polityki miłości.
Gazeta ma generalnie kłopoty z sojusznikami w walce z podsłuchami, bowiem zmieniają się oni w zależności od punktu widzenia. Jeszcze niedawno w tekstach Ewy Siedleckiej na te tematy sojusznikiem było ABW, które wspólnie ze starszym kolegą Januszem Zemke z Komisji Służb Specjalnych zebrali coś ponad dziewięćdziesiąt przypadków rzekomo nielegalnych podsłuchów za czasów rządu PiS. Niestety, wrogie siły w prokuraturze zniweczyły tę herkulesową robotę i umorzyły wszystko jak leci.
Wtedy Siedlecka pisała, że prawo jest w Polsce tak skonstruowane, że nie da się udowodnić nadużywania podsłuchów, a prokuratura sama jest zainteresowana, żeby podsłuch można było stosować jak najszerzej. Mnie to bardzo zaintrygowało wówczas, kto w III RP takie prawo skonstruował, że nie da się udowodnić jego nadużywania? Niestety, pozostałem osamotniony w swoich dociekaniach, bo redaktor Siedlecka jakoś nie pociągnęła tego wątku. A szkoda, bo warto byłoby wiedzieć, gdzie były elity III RP, gdy knuto te złowrogie paragrafy.Nie było przecież tak, że przyszedł Kaczyński z Ziobrą i szachu machu, mamy takie prawo, że IV RP może być bezkarna, hulaj dusza, piekła nie ma. To już dwadzieścia lat transformacji, jak z bicza strzelił, gdzie oni byli przez cały ten czas: Zoll, Filar, Safjan, Sadurski, Gardocki, Winczorek, Stępień, Widacki i inni? Co oni tylko jęzory w mediach strzępią, żadnego wpływu nie mieli? Cóż to za elity, co nie mają wpływu?
W teraźniejszej odsłonie wojny z inwigilacją dziennikarzy Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego występuje jako ciemna strona mocy, gdyż nie przyznała się w oficjalnych pismach, że stosowała kontrolę operacyjną. Z kolei niezależna obecnie prokuratura jest podzielona na stronnictwo „wrednych”, umarzające dochodzenia oraz stronnictwo „anielskich", które próbuje dochodzić sprawiedliwości. I tak wredni odsunęli od śledztwa stronę anielskich reprezentowaną w artykule przez prokuratora Marcina Baworowskiego, który zebrał „najważniejsze dowody”. A kiedy już Baworowski poszedł sobie precz, to dwukrotnie rok po roku - w 2009 i 2010 – wredni śledztwo umorzyli. Z tym że granice podziału są nieostre, gdyż według Wyborczej służby wprowadzają w błąd wszystkich jak leci, zarówno sądy, jak i prokuratorów, bez wyjątku.
Pod względem martyrologicznym najbardziej ucierpiała Monika Olejnik, gdyż ABW aż trzykrotnie – o zgrozo! - wystąpiła o dane na temat jej połączeń. Jeśli tak dalej pójdzie, to zostanie do nieba porwana na wozie ognistym jako męczenniczka za wolność mediów. I będziemy do niej pościć. Na szczęście w wyniku tych knowań żadnego uszczerbku nie doznała jej kariera doczesna, czego jesteśmy na co dzień świadkami. Taka ciekawostka. Widocznie nasze służby są jeszcze za słabo wprawione, żeby jej na poważnie zaszkodzić. Gdzie im tam do ruskich!
Ten odcinek sagi o podsłuchach klasycznie podsumowała Ewa Milewicz: co obecny rząd zrobił - i czy w ogóle coś zrobił - aby dziennikarze nie byli podsłuchiwani, aby nie byli poddawani "kontroli medialnej", takiej jak za czasów PiS?
Czyli można powiedzieć, że chcieli bezstronnie i obiektywnie, a wyszło jak zawsze.
http://wyborcza.pl/1,75478,8480752,Parszywa_dziesiatka.html?as=1&startsz=x
http://wyborcza.pl/1,90913,8480736,Jak_wladza_patrzy_dziennikarzom_na_rece.html
http://wyborcza.pl/1,76842,6903349,Ziobro_triumfuje__Nieslusznie.html
Inne tematy w dziale Polityka