seaman seaman
1932
BLOG

Śmiertelny kontekst

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 43

Moskwa locuta causa finita – parafraza łacińskiego powiedzenia przychodzi do głowy, gdy słucha się uzasadnień dla rzekomej konieczności rozdzielenia kwietniowych wizyt w Katyniu, osobno dla premiera Donalda Tuska i śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Premier Rosji Władimir Putin nagle i niespodziewanie zapragnął się pojednać z narodem polskim 7 kwietnia i jakby jakaś klamka zapadła: nie było innego wyjścia ani odwołania, nic już nie można było zrobić, polski premier musiał jechać sam do Katynia 7 kwietnia. Nawet za cenę marginalizacji głowy państwa polskiego. Taki wniosek się narzuca po wysłuchaniu wszystkich tłumaczeń tej znamiennej spolegliwości wobec życzenia rosyjskiego przywódcy.

Dziwne, bo gdy szło o amerykańską tarczę antyrakietową, to nasz premier prześcigał się w tromtadrackich zapowiedziach z ministrem Sikorskim, jak to on twardo i nieustępliwie będzie z Ameryką negocjować. I jakoś nie przeszkadzał im wtedy żaden protokół dyplomatyczny ani obawa o urażenie mocarstwa. Tymczasem zaproszenie premiera Rosji wywołało skutek odwrotny: protokół dyplomatyczny stał się nagle decydującym czynnikiem, który zmuszał naszego premiera do rezygnacji ze współuczestnictwa najwyżej postawionego w hierarchii dyplomatycznej reprezentanta państwa w tym spotkaniu.

Oferta „człowieka z resortu”

Nikt z rządu i okolic nie kwapi się ujawnić przyczyn, dla których coroczna uroczystość w Katyniu miała stać się niepowtarzalną i jedyną szansą na polsko-rosyjskie pojednanie. Dlaczego nie można było przynajmniej spróbować przekonać Putina, że skoro Katyń stał się dla Polaków symbolem komunistycznego ludobójstwa, to doraźny gest dwóch premierów niczego nie załatwia. Choćby takim argumentem, że prawda o tej zbrodni jest dla Polaków sprawą dotyczącą tożsamości narodowej i jako taka wymaga obecności głowy państwa wybranej przez naród. Przecież wiadomo było, że inne rozwiązanie spowoduje zakwestionowanie intencji. Nagle bowiem okazuje się, że bolesną ranę jątrzącą się od siedemdziesięciu lat i rujnującą relacje między obu państwami, można goić w trakcie jubileuszowej uroczystości za pomocą okazjonalnych wystąpień przedstawicieli władzy wykonawczej.

Dlaczego premier Tusk nie usiłował skłonić swojego rosyjskiego odpowiednika, aby nadać temu wydarzeniu adekwatną do powagi problemu rangę, czyli przenieść na poziom najwyższy w dyplomacji – wspólny udział głów państwa i szefów rządów. Jeśli zaś faktycznie zaistniała wtedy szansa na pojednanie, to marginalizacja polskiego prezydenta od razu ją niweczyła, to oczywiste. W tym sensie trudno się dziwić zatem, że Tusk jest podejrzewany o wspólną grę z Putinem przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu – jeśli ktoś się dziwi, to znaczy, że samego Tuska ma za politycznego ignoranta.

Chyba że ten ktoś jest Tomaszem Nałęczem, który w makabrycznej grotesce czuje się jak ryba w wodzie:  - To, że premier Rosji, z taką, a nie inną przeszłością, przypomnijmy, z resortu, który przecież robił Katyń, pojawi się z polskim premierem na grobach katyńskich i powie to, co powiedział, powinno być rzeczą tak niesłychanie ważną i tak cenną, że powinniśmy na ołtarzu tej sprawy złożyć każdą ofiarę.

Podsumowując tę kuriozalną wypowiedź jednym zdaniem - oferta człowieka z KGB warta jest każdej ofiary. To mówi doradca prezydenta Komorowskiego, do dziś żałującego likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych, a ich szefowie byli przecież także szkoleni przez ludzi z resortu, który „robił Katyń”. Jeśli ktoś chce dociec przyczyn niemożności jakiegokolwiek oporu Donalda Tuska wobec zaproszenia Władimira Putina i dlaczego tak skwapliwie brał udział w wyścigu na odczytywanie jego intencji, nie może pominąć tych wypowiedzi i tego kontekstu.

Notatka konsula

Konsul generalny RP w Moskwie opisał w swojej notatce dwa scenariusze uroczystości katyńskich w kwietniu tego roku. Oba były autorstwa Andrzeja Przewoźnika, byłego szefa Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, który z ramienia rządu przygotowywał uroczystości na 70-lecie zbrodni katyńskiej, a który również zginął na lotnisku w Smoleńsku. To bardzo ważne zdanie w tym znaczeniu, że szef ROPWiM uczestniczył w przygotowaniach z ramienia rządu, bo jeszcze w lipcu ten sam rząd odpowiadał na zarzuty Jarosława Kaczyńskiego, że wizyta przygotowana na szczeblu rządowym, nie przewidywała obecności prezydenta.

Tymczasem jeden ze scenariuszy Andrzeja Przewoźnika opisanych w notatce konsula zakładał spotkanie na cmentarzu katyńskim premierów Polski i Rosji w obecności prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Donald Tusk jednak wybrał inny scenariusz, wszyscy wiemy jaki. Po ujawnieniu wspomnianej notatki możemy jednak zadać nowe pytanie w kontekście komentarza wyartykułowanego przez konsula w tym dokumencie:- Dla strony rosyjskiej wariant osobnych wizyt byłby najbardziej korzystny z punktu widzenia organizacji uroczystości. Wspomniane pytanie narzuca się w sposób oczywisty – dlaczego premier Tusk wybrał wariant organizacyjny, który był najbardziej korzystny dla strony rosyjskiej? Tłumaczenie tego wyboru trudnościami protokolarnymi jest po prostu groteskowe. Również dawno za nami są te czasy, kiedy nie można było odmówić prośbie czekisty.

 Pojednanie bez orzekania o winie

Nie ulega wątpliwości, że gdyby Donald Tusk przystał na scenariusz wspólnej uroczystości z prezydentem w dniu 7 kwietnia, wówczas polski samolot z 96 osobami na pokładzie nie znalazłby się rankiem w dniu 10 kwietnia we mgle nad smoleńskim klepiskiem. Kwestia jest tym bardziej na rzeczy dzisiaj, gdy mamy już nie tylko bogate doświadczenie na temat jakości rosyjskiego śledztwa, ale także wiedzę na temat dalszych losów „pojednania”, a właściwie jego praktycznej strony. Efekt tego spotkania premierów Polski i Rosji na cmentarzu w Katyniu, poza werbalnymi deklaracjami, jest żaden. Koncepcję pojednania z Rosją bez orzekania o winie ćwiczyliśmy przez cały okres komuny, bez najmniejszego powodzenia. W kwietniu 2010 wystarczył jeden gest Putina wobec Tuska, żeby w Polsce podjęto na nowo starą śpiewkę. Wrażenie, że tę melodię znamy skądinąd, jest nieodparte.

Neutralni inaczej

Donald Tusk często epatuje w mediach swoim rzekomym umiłowaniem bezstronności i neutralności w okolicznościach, gdy w grę wchodzi jego własna osoba lub rząd, czy partia, którym przewodniczy. Było to widać bardzo wyraźnie w aferze hazardowej jego rządu, gdy zdymisjonował wicepremiera i najbliższego współpracownika, Grzegorza Schetynę, wymienianego w rozmowach telefonicznych uczestników afery z PO. Po czym zrobił go szefem klubu parlamentarnego, czyli dał mu największy możliwy wpływ na pracę komisji śledczej, która miała zajmować się przecież również jego udziałem w tej aferze.

Ten sam sposób postępowania zastosowano w przypadku dochodzenia przyczyn i okoliczności tragedii smoleńskiej. Całkowite oddanie śledztwa Rosjanom - czyli po prawdzie Putinowi – tłumaczono między innymi tym, że nie chciano stwarzać wrażenia, iż rząd Tuska jako uczestniczący w organizacji lotu znajduje się w stanie kolizji interesów.  Każda ingerencja rządu w proces badania przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem byłaby bardzo źle odebrana  – tłumaczył z kolei rzecznik rządu Paweł Graś.

Zatem na czele komisji badającej katastrofę ze strony polskiej stoi szef MSWiA, a nad nim jest przecież premier Tusk – tak stanowi rządowe rozporządzenie wydane w kilkanaście dni po zdarzeniu. I to on zatwierdzi raport komisji, a gdy zechce, zażąda w nim zmian. To właśnie on ma w ręku decyzję, czy raport zakwestionować, czy zmienić orzeczenie. Premier ma także wyłączne uprawnienia do udzielania informacji o przebiegu i rezultatach badań komisji. Tak wygląda w praktyce neutralność rządu, a trzeba przecież pamiętać, że śledztwo prokuratury jest prowadzone w sprawie popełnienia przestępstwa  „sprowadzenia katastrofy”. Ta fraza brzmi bardzo nieprzychylnie dla deklarowanych intencji premiera, gdy mamy świadomość, że to przecież podlegające rządowi instytucje organizowały lot prezydenta w feralnym dniu 10 kwietnia.

Końcowy efekt wszystkich dobrych chęci Donalda Tuska jest taki, że na miejscu zdarzenia śledztwo całkowicie kontrolują Rosjanie. W Polsce jest komisja rządowa ministra Millera, z natury rzeczy w pełni kontrolowana przez premiera Tuska. W Polsce prowadzi także dochodzenie prokuratura – jedyna strona przynajmniej formalnie i obiektywnie obojętna wobec każdego rezultatu śledztwa, ale po oddaniu śledztwa Rosji – całkowicie od dobrej woli tamtej strony uzależniona. Zatem całość jest w rękach ludzi oraz instytucji, którzy uczestniczyli w tworzeniu scenariusza politycznego spotkania w Katyniu, nadzorowali lub organizowali nieszczęsny lot. Ta konfiguracja kontroli nad śledztwem nadawałaby się na anegdotę z cyklu  „Co jest szczytem neutralności?”, gdyby nie tragiczny finał zdarzenia.

W przypadku afery hazardowej kontekst poczynań premiera Tuska wydaje się błahy, wręcz łotrzykowski: kilku kombinatorom z jego otoczenia powinęła się noga, paru szemranym biznesmenom nie udał się skok na kasę. W przypadku tragedii smoleńskiej możemy z pewnością powiedzieć, że gdyby nie było dwóch wizyt, nie byłoby także śmiertelnego finału. To jest fundamentalna różnica kontekstów.

Tekst został pierwotnie opublikowany w Gazecie Polskiej.

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (43)

Inne tematy w dziale Polityka