Kiedyś wszystko odbywało się inaczej, pomimo że o to samo mniej więcej chodziło. W 1908 roku młody Winston Churchill przegrał wybory parlamentarne w okręgu Manchester. Do jego porażki walnie przyczyniły się sufrażystki, którym naraził się, odmawiając jednoznacznego opowiedzenia się za prawami wyborczymi kobiet. Odtąd walczyły z nim na różne sposoby na każdym spotkaniu publicznym, jeździły za politykiem trop w trop, zadawały kłopotliwe pytania i żądały odpowiedzi, ośmieszały i utrudniały wygłaszanie świetnych skądinąd przemówień. I to było merytoryczne starcie, bo w tamtych czasach bezpośredni kontakt z ludźmi był istotą kampanii wyborczej. Kandydaci przemawiali do tych, którym chciało się przyjść, którzy przekroczyli ten minimalny próg zaangażowania, żeby wyjść z domu i poznać kandydata.
Oni stanowili elektorat merytoryczny, a zarazem rzetelnie poinformowany oraz - co równie ważne - prawdziwie wpływowy. Liczba wyborców w danym okręgu była na tyle niewielka, że kandydat mógł zwrócić się do wszystkich swoich zwolenników, którzy mieli ochotę go słuchać –wspominał po latach Churchill.W czasach współczesnych wyborcy stracili bezcenny dar bezpośredniego kontaktu na rzecz pośrednictwa mediów.
Teatr sensacji politycznej
We wrześniu 2006 roku telewizja TVN wyemitowała nagrane ukrytą kamerą rozmowy pomiędzy posłanką Samoobrony Renatą Beger a ministrami PiS z Kancelarii Premiera, Adamem Lipińskim i Wojciechem Mojzesowiczem. Nie było w tym materiale nic takiego, co nie zdarza się w rutynowych rokowaniach koalicyjnych partii politycznych. Prawdę mówiąc, gdyby ten standard został zachowany we wszystkich politycznych przetargach, jakie mają miejsce, świat polityki byłby na pewno lepszy.
Jednak sam fakt potajemnego nagrania, nadanie mu przez autorów rangi ewenementu w polityce oraz podjęcie tematu przez opozycję (która zażądała samorozwiązania parlamentu!), spowodował, że tuzinkowe wydarzenie stało się wielodniowym serialem sensacyjnym. Nic to, że minister niczego nie „załatwił”, a nawet nie bardzo był skłonny obiecywać - „polityczna korupcja” w wykonaniu PiS stała się tematem na długie tygodnie. Można sobie wyobrazić, jaki był skutek dla wizerunku ugrupowania, skoro do tej pory, gdy pojawi się temat politycznego targu, przywoływany jest ten incydent.
Tak się składa, że wyborców, którzy mają ochotę dyskutować o meritum w polityce, jest wielokrotnie mniej od tych, którzy szukają sensacji. Zawsze tak było, tylko że w epoce przedtelewizyjnej to właśnie ta merytoryczna grupka miała decydujący wpływ na pozostałych, których polityka nudziła. W związku z tym ci drudzy przeważnie nie angażowali się w ogóle albo dawali posłuch bardziej zaangażowanym i zorientowanym. W każdym razie co by nie sądzić o tamtym modelu, sprawiał on, że procent meritum w polityce był o niebo większy niż dzisiaj.
Dzisiaj bowiem cały ten większościowy segment wyborców „niemerytorycznych” - że nazwę to tak elegancko - został przejęty przez media, w szczególności telewizję. Pół biedy zresztą, gdyby został tylko przejęty, ale sęk w tym, że został on wciągnięty do polityki, a przede wszystkim do kampanii wyborczej. Stał się obiektem manipulacji dzięki prostemu w gruncie rzeczy zabiegowi.
Jak wspomniałem, ludzie na ogół uwielbiają przedstawienia we wszelkiej postaci i to pragnienie zostało zaspokojone przez telewizję - zamiast nudnego i niezrozumiałego przekazu informacji dostarczono widowisko, teatr sensacji, mydlaną operę. To właśnie dzięki temu polityczny temat stał się osiągalny dla bardzo przeciętnego zjadacza chleba i jest go w stanie zaangażować w politykę. Nieważne, że uczestniczy w niej biernie na zasadzie kibica sportowego lub fana filmów sensacyjnych – obudzono w nim emocje, które pragnie wyartykułować choćby w wyborach.
Podświadomość jak gąbka.
W studio telewizyjnym trwa rozmowa na temat metody zapłodnienia in vitro. Rozmówczyni Moniki Olejnik mówi o swojej niewiedzy na temat dalszych losów zamrożonych ludzkich zarodków, które nie będą wykorzystane. Dziennikarka przerywa i sarkastycznie wtrąca: A potem one są przerabiane na kremy, tak? Intonacja i sposób wyartykułowania komentarza sugeruje, że rozmówczyni Olejnik może być bliska temu poglądowi. Elżbieta Jakubiak bezwiednie powtarza, że nie wie czy są przerabiane na kremy, ale chciałaby wiedzieć, co się z nimi dzieje.
W świat jednak poszedł sygnał, że pisowcy chętnie dają posłuch absurdalnym spiskowym wersjom. Abstrahując już od prawdopodobieństwa wersji, gdy bezrefleksyjny odbiorca (a są ich legiony po stokroć liczniejsze niż innych), usłyszy kiedyś autorytatywną wypowiedź, że zarodki nie są przerabiane na kremy, pomyśli, że PiS nie miał racji. Bo ten komentarz Moniki Olejnik, z pozoru neutralny, w gruncie rzeczy uprzedzał niepokój rozmówczyni o los zarodków i opiniował go nieprzychylnie.
Tak to działa, że człowiek reaguje na sygnały i sugestie, o których nie ma pojęcia, że zostały mu wcześniej zaaplikowane. Dochodzą do tego bodźce niewerbalne, jak wystrój studia, bannery, znaki, gesty, mimika. Sarkazm lub entuzjazm w głosie dziennikarki mówi więcej niż słowa, które mogłyby zostać użyte w tym kontekście, ale formalnie nie jest przecież przejawem braku obiektywizmu.
Justyna Pochanke występując na tle przebitki z jubileuszu Solidarności, zapowiada tuż przed Faktami materiał z tej uroczystości. I kiedy w zapowiedzi używa frazy o „fenomenalnej Henryce Krzywonos”, to niezdecydowany telewidz dostaje sygnał, w której postaci powinien upatrywać pozytywnego bohatera z tamtych czasów.
Biznesmedia
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy w 2008 roku PiS ogłaszał bojkot stacji TVN z powodu jej stronniczości, miasto Warszawa będące wówczas, jak i dzisiaj zresztą pod zarządem PO, przyznało gigantyczną dotację – bez mała pół miliarda - klubowi Legia Warszawa na budowę stadionu. Legia, która ma dzierżawić stadion przez 20 lat, ma także tego samego właściciela, co TVN, czyli koncern ITI.
Korelacja w czasie tych zdarzeń była przypadkowa, ale znamienna. PiS bowiem uzasadniał bojkot faktem, że posła tej partii wyproszono ze studia TVN na żądanie ministra PO, który miał uczestniczyć w tej samej audycji. Platforma z kolei była wówczas w apogeum entuzjazmu dla tak zwanego partnerstwa publiczno – prywatnego, w którym upatrywała sposobu na zbudowanie w Polsce autostrad. Dlaczego nikt z Platformy nie optował wówczas o partnerstwie publiczno prywatnym przy budowie stadionu? Władze stołeczne argumentowały, że stawka dzierżawy jest najwyższa w Polsce, ale jakoś nie chwaliły się analizą wykonaną dla miasta, która roczne dochody z użytkowania obiektu szacowała na poziomie niemal dziesięciokrotnie wyższym niż opłata dzierżawna?
Biznes od niepamiętnych czasów szukał wpływów w polityce, polityka od zawsze szukała wsparcia w biznesie. Jeżeli zaś mamy do czynienia z potężnymi mediami, które mają przynosić zysk, jest prawdopodobne, że będą się starały posiłkować polityką i politykami. Niezależność biznesmediów od klasy politycznej jest często przeciwstawiana uzależnieniu mediów publicznych od bieżącej polityki i polityków będących u władzy. Nawet jeśli to drugie jest często prawdą, to pierwsze stanowi gigantyczny przekręt.
O ile bowiem telewizja publiczna poddana jest wpływowi polityków, co raczej nie ulega wątpliwości, to politycy są wręcz bombardowani przez prywatnych przedsiębiorców. A to już mało kto zauważa, bo też żadna ze stron się tym nie chwali. Wyjątkowość biznesmediów w systemie demokratycznym polega na tym, że mają o niebo więcej do zaoferowania politykom niż „zwyczajny biznes”, pozbawiony funkcji wpływania na opinię publiczną.
Biznesmedia działają bowiem w „bermudzkim trójkącie” pieniędzy, polityki oraz informacji. Spełniają wszystkie te role: są pośrednikiem dla polityki oraz biznesu; przekaźnikiem informacji dla społeczności oraz same gonią za zyskiem, czyli prowadzą działalność biznesową. Żadna z tych funkcji nie jest naganna sama w sobie, ale razem wzięte stanowią kłębowisko sprzeczności nie do pogodzenia.
Od biznesmediów oczekuje się bowiem, że mają być bezstronne i obiektywne, lecz także zadowolić właścicieli; mają dbać o publiczny interes w zakresie informacji, ale również o własny dochód; nie mogą ulegać wpływom polityki, która przecież decyduje o ich statusie, a jednocześnie muszą przekazywać rzetelnie jej treści. Nie można pełnić obiektywnie dobrze jednej funkcji w takim trójkącie, żeby nie szkodzić pozostałym, zwłaszcza gdy ma się działkę w każdej z nich.
Jedno jest raczej pewne, że skuteczność biznesmediów w manipulacji osiągnęła już poziom taki, że w sytuacji ich dominacji na rynku można kwestionować wolny, demokratyczny wybór.
Fragmenty tekstu opublikowanego w miesięczniku Nowe Państwo
http://www.tvn24.pl/-1,1660702,0,1,nie-wiem--czy-zarodki-sa-przerabiane-na-kremy,wiadomosc.html
http://www.tvn24.pl/0,1565264,0,1,waza-sie-losy-stadionu-legii,wiadomosc.html
http://radna.info.pl/pages/posts/pani-prezydent-i-cysterna-wodki18.php
Inne tematy w dziale Polityka