Po pewnym namyśle, niezbyt długim zresztą, postanowiłem na początku tego postu określić jego adresatów dokładniej, niż to zrobiłem w tytule. Ze względów ściśle praktycznych, ale także, żeby ci, których tekst nie dotyczy, mieli pewność, kogo dotyczy.
Zatem piszę przede wszystkim do tych, którzy spełniają jednocześnie dwa poniższe warunki. Pierwszy jest taki, że czują się Polakami, chcą być Polakami i pragną żyć w Polsce, również jako wspólnocie narodowej, chociaż czasami bardzo trudno jest im to pragnienie racjonalnie uzasadnić. Każdy przyzna, że to nie jest wysoka poprzeczka. Przy czym zastrzegam, że nie mam na myśli delikwenta, który ma w Polsce fajną pracę i przyjaciół, ale jak znajdzie jeszcze fajniejszą pracę i jeszcze bardziej odlotowych przyjaciół gdziekolwiek indziej, to bez wahania stąd wywędruje za tymi dobrami. Nie, ja mam na myśli takich delikwentów, których chęć bycia Polakiem raczej nie ma racjonalnego uzasadnienia, czyli mówiąc nieco po staroświecku, Polskę noszą w sercu, nawet jeśli żyją za granicą. Jednym zdaniem, nie stawiają swojej polskości pod ścianą z powodów materialnych ani ideologicznych – tak bym to ujął.
Drugi warunek sprowadza się do tego, że spełniając ten pierwszy, jednocześnie uznają, że po tragedii smoleńskiej państwo polskie i rząd zdały egzamin; nie można mieć większych zastrzeżeń do rosyjskiego śledztwa; że pomijając ważność ofiar, to był zwykły wypadek lotniczy i wszystko jest raczej jasne w tej kwestii; że wreszcie są rzeczy ważniejsze i nimi powinniśmy się zająć, a nie wałkować w kółko, kto jest winien katastrofy i dlaczego. No, więc jeśli są ludzie spełniający oba te kryteria, to mogą śmiało czuć się adresatami tego postu, bo ja piszę do nich. Natomiast nie mam stuprocentowej pewności, że jest to znacząca grupa. Chociaż chciałbym, żeby była, bo to oznaczałoby, że jest z kim rozmawiać.
Zacznę od kwestii ważności wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. Nigdy nie słyszałem, żeby ktokolwiek z opozycji prawicowej, Kościoła czy nawet czarnej prawicowej reakcji ostatniego sortu stawiał sprawę w ten sposób, że należy rzucić wszystko, a zająć się przede wszystkim Smoleńskiem, bo to jest najważniejsze. Nigdy. Jest to czysty wymysł. Państwo działa bowiem na różnych obszarach, często tak niekompatybilnych ze sobą, że nie sposób zestawiać ich dla porównania ważności.
Owszem, wyjaśnienie przyczyn katastrofy smoleńskiej jest najważniejsze w pewnym konkretnym aspekcie i nie ma nic ważniejszego. Co oczywiście nie oznacza, że to ma być jedyny ból głowy Polaków w tej chwili. Wspomnianym aspektem jest polska tożsamość, której wartości nie może przecenić nikt, kto chce być Polakiem, mało istotne, jakiej opcji politycznej. Każdy zapewne pamięta, że katastrofę Tupolewa pod Smoleńskiem nasz parlament jednogłośnie określił, jako największą tragedię państwa po 1945 roku. Już sam ten fakt zobowiązuje rząd, do działań wyjątkowych pod każdym względem. Tu nie może być mowy o argumentach typu, co kto sobie o nas pomyśli. I proszę mi nie mówić, że parlament tak postąpił w szoku albo pod wpływem nastroju czy podobnych bzdur. Jeśli to prawda, to przede wszystkim należałoby taki parlament rozpędzić na cztery wiatry.
Państwo, które nie zrobi wszystkiego, co w jego mocy, żeby dojść przyczyn takiej tragedii, przestaje spełniać swoje zadanie. Po co komu takie państwo, które nie zadba nawet o siebie? Kto nas będzie traktować poważnie? Naród, który nie dba o dochodzenie prawdy o śmierci swoich elit politycznych, traci rację bytu. Wcześniej czy później bowiem, zawiśnie w powietrzu pytanie, dlaczego właściwie mamy być razem i co nas łączy? To jest istota tożsamości, oprócz języka i historii – jeśli nie obchodzi nas los naszych demokratycznie wybranych przywódców, jeśli to nie wywołuje w nas emocji, to znaczy, że nie będziemy się bronić również, gdy zechcą podpalić nasz dom. No, bo czego mamy bronić – metryki i paszportu?
W tym właśnie sensie nie ma nic ważniejszego niż podjęcie wszelkich starań w celu wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. A tego właśnie nie zrobił polski rząd i to jest główny zarzut, jaki stawiamy wobec niego. Proszę zauważyć – nie chodzi o to, że rząd nie przejął śledztwa, ale o to, że nawet nie próbował. To jest pytanie – dlaczego nawet nie podjęli próby? Proszę sobie odpowiedzieć na to pytanie albo chociaż spróbować odpowiedzieć, a potem spróbujcie w tym kontekście ocenić ten rząd. Jeśli chcecie być Polakami, to musicie sobie zadać to pytanie, nie ma innej możliwości – dlaczego ten rząd nawet nie spróbował?
Ale należy o to zapytać również w kontekście tożsamości narodowej, o której pisałem, a którą państwo narodowe powinno stawiać na piedestale. O ile to państwo, a w domyśle jego władza, z narodem się identyfikuje. Bo jeśli nie, to faktycznie nie trzeba dociekać, czemu postępuje tak, a nie inaczej.
Dlaczego przejęcie śledztwa było takie ważne? Przede wszystkim dlatego, że mamy do czynienia z Rosją. Nie z Rosjanami, jak niektórzy usiłują nam wmówić. Nie z narodem rosyjskim. Mamy do czynienia ze śledztwem prowadzonym przez Rosję, czyli Kreml, władzę autorytarną, lekko mówiąc. To jest struktura władzy, w której na tysiąc najwyższych stanowisk w państwie, około siedemset jest obsadzonych przez ludzi wywodzących z KGB lub GRU. Na samej górze stoi człowiek z KGB, który jawnie gloryfikuje totalitarne imperium sowieckie i nie może odżałować jego rozpadu. I to jemu nasz rząd bez żadnych oporów oddał śledztwo. Popatrzcie na to w ten sposób.
A do tego przecież dochodzi fakt, że ta władza rosyjska jest stroną w sensie potencjalnej winy za katastrofę, choćby z powodu zaniedbań ze strony podległych jej instytucji, to nie ulega wątpliwości. Zatem jeśli ktoś z was spełniających oba warunki, o których pisałem na początku, będzie miał możliwość zadania pytania naszemu rządowi, to niech zapyta w moim imieniu: dlaczego nasi nawet nie spróbowali? Tu nie może być tłumaczeniem, że pytali ekspertów; że ocenili, iż to nie miało szans powodzenia. Albo że rząd był w szoku, bo to w ogóle stawia pod znakiem zapytania rację istnienia takiego rządu, że nie wspomnę o zdanym egzaminie. Zapytajcie się ich po prostu, dlaczego nie zrobili wszystkiego, co było możliwe, dlaczego nie podjęli takiego wysiłku? Bo to jest sedno zarzutu, jaki stawiam rządowi. Gdyby nasz rząd odpowiedział w sposób wiarygodny na to pytanie, to pewnie zweryfikowałbym moją oceną jego działania. Jednak mija pół roku, nikt nie kwapi się do odpowiedzi.
Jeśli chodzi o hipotezę zamachu, to są trzy szkoły sprzeciwu wobec takiej tezy. Pierwsza mówi, że nie ma przesłanek i jest niewątpliwie najgłupsza. Przesłanki może obalić lub potwierdzić jedynie rzetelne śledztwo, a to jest niemożliwe z powodów, które wyłuszczyłem. Strona potencjalnie podejrzana nie może przeprowadzić wiarygodnego dochodzenia – koniec, kropka, szlus, finito – nie ma takiej możliwości.
Są natomiast wiarygodne poszlaki wynikające z doświadczenia, że władza wywodząca się z sowieckich struktur jest zdolna, a nawet chętnie się podejmuje fizycznej eliminacji swoich przeciwników lub niewygodnych osób. Oni mordują seryjnie dziennikarzy piszących przeciwko władzy. Chyba nikt nie zaprzeczy, bo przykładów aż nadto. Choćby z zemsty. I ten fakt obala twierdzenie drugiej szkoły przeciwników hipotezy o zamachu, że nie było motywacji. Zabójstwo zbiegłego członka służb, który już nie mógł więcej zaszkodzić, dowodzi, że ta motywacja nie jest obca obecnym władcom Rosji.
Prezydent, który zginął w Smoleńsku, naraził się w sposób oczywisty, kiedy zablokował wraz z kilkoma innymi przywódcami inwazję na Gruzję. Nie ulega wątpliwości, że kremlowscy kagiebowcy pałali chęcią zemsty. Jest także sprawa interesów rosyjskich w Polsce, która aż woła o uwagę. Skandaliczna umowa gazowa z Gazpromem, która sankcjonuje długoletni monopol, a wywołała nawet sprzeciw zwykle uległej wobec Rosji Unii Europejskiej. Sprawa eksploatacji złóż gazu z łupków, która jest bardzo na czasie, gdy okazało się przy okazji podpisania paktu z Gazpromem, że obiecano Rosjanom udział w polskiej prywatyzacji. Zmarły tragicznie prezydent na pewno z całej mocy przeciwstawiałby się takiemu uzależnieniu od postsowieckiego imperium. Zatem, jeśli to nie był zamach, to na pewno nie z powodu braku motywacji.
Nie twierdzę oczywiście, że to był zamach, bo niezbitych dowodów nie ma. Przynajmniej na razie nie ma. Jest natomiast mnóstwo wiarygodnych informacji – składających się skandaliczny obraz śledztwa – że strona rosyjska(albo raczej kagiebowska) zaciera ślady. Jakie ślady i dlaczego – tego nie możemy się dowiedzieć właśnie z powodu zaniechania polskiego rządu. Jednak chęć wyeliminowania niewygodnego prezydenta z gry politycznej lub choćby maksymalnego upokorzenia, którego wyrazem były machinacje przy organizacji uroczystości w Katyniu, a potem organizacji lotu Tupolewa, mogła być przyczyną tragedii. Równie dobra hipoteza, jak rzekoma presja na pilotów i jak każda inna.
Wreszcie trzecia szkoła przeciwników hipotezy zamachu, która polega na niedowierzaniu, że zamach polityczny może dotyczyć kraju w środku Europy i na początku dwudziestego pierwszego wieku. Tę pozostawiam właściwie bez komentarza, powiem tylko, że bardzo przypomina mi niektórych naszych mędrców z września 1939 roku, którzy twierdzili wówczas, że wojna potrwa najwyżej pół roku, bo naród dłużej nie wytrzyma. To jest ta sama szkoła, jeśli nie głupsza.
W każdym razie należy się poważnie zastanowić nad dwoma kwestiami, które zostały jednocześnie podjęte przez Kreml i polski rząd oraz nasze prorządowe elity: pierwsza to natychmiastowe wykluczenie hipotezy zamachu, a druga to deklaracja bezwarunkowego pojednania. Zachodzi pytanie, kto z kim chciał się jednać, skoro obie strony do znudzenia powtarzały, że narody się lubią i nigdy nie miały nic przeciwko sobie? Gdyby ktoś się znalazł w pobliżu naszego rządu, to ja bym bardzo chciał, żeby zadać to pytanie. Przynajmniej jeśli chodzi o stronę polską, bo że po tamtej stronie stoi KGB, to wiadomo.
Jeśli chodzi o mnie samego, to ja nie mam z kim się jednać i nie odczuwam takiej gwałtownej potrzeby pojednania, bo ja się z prostymi Rosjanami nie wadziłem. A mam bogate doświadczenie, bo z nimi pracowałem, z niektórymi nawet przyjaźniłem i nigdy nie dano mi odczuć, że czas się pojednać. Dziwne, prawda?
Miałbym wiele jeszcze do powiedzenia osobom, których ten tekst dotyczy, ale blog może tego nie wytrzymać. Zatem kwestia ostatnia dotyczy sposobu rozmowy, który ostatnio stał się wręcz niemożliwy. W ciągu kilku dni śledziłem kuriozalne zupełnie wypowiedzi blogerów i to takich, którzy często goszczą na czołówce SG. Oto jeden z nich twierdzi na poważnie, że dowodem presji na pilotów jest sam fakt, że chcieli wylądować w Smoleńsku. Zupełnie na poważnie, bez ironii. Nie będę wymieniał nicka tego naukowca. Inny z kolei, na co dzień silący się na inteligenckie subtelne teksty, reaguje na niewygodny fakt podany przez „Wprost”, twierdząc że to jest tabloid. Już pomijając przypisanie tabloidowego dziennikarstwa Tomaszowi Lisowi, co ma za znaczenie charakter gazety, skoro pisze o faktach? Ostatnio zmagałem się z gościem, który twierdził, że śledztwo prowadzi się po to, żeby w przyszłości uniknąć podobnych błędów. Umilkł dopiero gdy spytałem, co się w takim razie robi, jeśli przyczyną katastrofy nie jest błąd?
Nie mam oczywiście pretensji do administracji Salonu 24, że promuje takie niewydarzone teksty – w końcu każda potwora znajdzie swego amatora, jak mówi staropolskie porzekadło. Jednak mam pretensje do wszystkich, których mój tekst dotyczy, a którzy noszą Polskę w sercu – w tej kwestii, tragedii smoleńskiej, największej po 1945 roku, nie można być Polakiem i chować się w środku stada tylko dlatego, żeby nie wyjść na radykała. Tutaj nie ma żadnego centrum ani lewicy, ani prawicy. Nie ma liberalizmu, ani radykalizmu. Stracił ważność podział na zwolenników rządu i opozycji. Tutaj chodzi o Polskę i Polaków. I trzeba dać świadectwo. To jest właśnie taka nietypowa sytuacja, że nic innego się liczy. Pamiętajcie o tym wy wszyscy, których to dotyczy.
Inne tematy w dziale Polityka