Na pierwszy rzut oka hasło Donalda Tuska, żeby nie robić polityki, wydaje się nielogiczne aż do absurdu. Jednak nie darmo mądrzy ludzie mówią, że wszystko zależy od punktu widzenia. Premier czyniąc starania, żebyśmy na czas kampanii zapomnieli o polityce, ma ku temu swoje racjonalne powody. Z polityką bowiem kojarzą się programy wyborcze i wszystkie obietnice rządu, a przecież mijają właśnie trzy lata od objęcia władzy przez partię premiera. A tak się nieprzyjemnie dlań składa, że obietnic zrealizowanych nie uświadczysz w portfelu rządowym, choćby ze świecą szukać.
Donald Tusk ma wiele spraw, o których wolałby zapomnieć.Mało kto już pamięta, że od 2011 roku, czyli za niespełna dwa miesiące, powinniśmy już być w strefie euro – pierwsza z licznych, ogłoszonych przez Donalda Tuska wersji właśnie ten termin przewidywała. Nawet jego własny rząd wówczas oniemiał w rozdziawionym zdumieniu. Kiedy przed trzema laty obejmował urząd, patetycznie przekonywał w swoim expose, że „wolni ludzie nieskrępowani zbyt wysokim podatkiem, zbyt skomplikowanymi przepisami, wytwarzają więcej dóbr”. Gdy kilka miesięcy temu podwyższał podatek VAT, już o wolnych ludziach nie wspomniał. Na początku kadencji gromił opozycję, że podwyższanie deficytu to katastrofa dla budżetu, po czym podniósł ten deficyt i zadłużył państwo na monstrualną skalę, dotąd niespotykaną. Prawda, że każdy chciałby, żeby mu zapomniano taką politykę? Od ogłoszonych przez niego planów aż zęby bolą. Był plan antykryzysowy, a także oszczędnościowy, plan konsolidacji finansów oraz plan Polska 2030, teraz mamy wieloletni plan finansowania państwa. I zawsze kończy się na makietach, jak w ruskim kołchozie.
Nieco wcześniej niż rok temu, w Lipcu 2009 minister Michał Boni wraz z premierem ogłosili program oszczędnościowych cięć w administracji. Liczba urzędników państwowych miała się zmniejszyć o 10 proc., czyli nawet o 12 tys. osób. Ale żeby tylko na fiasku się skończyło. Ostatni raport GUS przynosi informację, że w ciągu minionych dwunastu miesięcy zatrudnienie w administracji publicznej wzrosło o 7 proc. Zamiast zwolnić te obiecane 12 tysięcy, przyjęto kilka tysięcy osób, a wzrost funduszu płac w administracji wyniósł 3 mld rocznie. Czy można się zatem dziwić, że Donald Tusk pragnie, żeby obywatele zapomnieli o polityce, przynajmniej do wyborów?
Co roku jesienią mamy do czynienia z tak zwaną jesienną ofensywą Platformy. Jest to coś na kształt festiwalu Warszawska Jesień, tyle że nie dają nagród i odbywa się w Sejmie, a nie w Filharmonii. Każda ofensywa ma swój motyw przewodni, ale bez przesady – niektóre się powtarzają.
Dwa lata temu celem strategicznym było – kto to jeszcze pamięta? - przekonywanie społeczeństwa, że nie ma żadnego kryzysu. Niestety, kryzys nie zachował się taktownie i objawił się w pełnej krasie, co skłoniło rząd do złamania uroczystych ślubów niezwiększania deficytu.
Ubiegłoroczna jesienna ofensywa Platformy zbiegła się z aferą hazardową w najbliższym otoczeniu premiera i z tego względu miała wyjątkowo huczną oprawę. Odbyły się niezliczone panele, konferencje oraz spotkania. Wszystko po to, żeby publiczność zapomniała o pewnym spotkaniu na cmentarzu, przez które wyleciało z rządu chyba z sześciu ministrów. Premier Tusk dwoił się i troił na tych spotkaniach, rozgłaszając przyszłoroczne sukcesy. Bo ekipa Tuska ma tylko i wyłącznie przyszłoroczne sukcesy. Przeszłość i teraźniejszość się dla nich nie liczy. Motywem przewodnim wówczas było wyjście z kryzysu, którego miało nie być w roku poprzednim.
W roku bieżącym ofensywa przybrała już takie rozmiary oraz intensywność, że premier musiał się przenieść z urzędowaniem do parlamentu. Być może dlatego, że czas dorocznej gorączki reformatorskiej Tuska w tym roku przypadł zaraz po podniesieniu podatku. Chodzą też słuchy, że motywem przewodnim ma być walka z kryzysem finansów publicznych. Tak, z tym samym kryzysem, z którego wyszliśmy w roku ubiegłym i którego miało w ogóle nie być dwa lata temu. Czy w takiej sytuacji można mieć pretensje do premiera, że wzywa nas, żebyśmy nie robili polityki?
Wyjątkowo jasno z tego wszystkiego wynika, że jesień dla Platformy to czas szczególny. Tusk i Schetyna przysięgają wtedy na wszystkie świętości, że tym razem już na pewno będą reformy. Ministrowi Boniemu zamykają się usta na parę tygodni i przestaje gadać, że Polska nie potrzebuje wielkich reform, a musi tylko stawiać małe kroczki. Poseł Gowin, ponieważ nosi w sobie senatorską powagę, obejmuje przewodnictwo komisji konstytucyjnej, która nie jest w stanie zmienić konstytucji ani czegokolwiek. Tusk przenosi się do Sejmu. Cyrk wrócił z objazdu na zimowe kwatery.
Program ten sam od lat. Upowszechnimy, zbudujemy, przyspieszymy, podniesiemy, sprawimy, wykorzystamy, zagwarantujemy. Zawsze czas przyszły, ale nigdy nie dokonany. Zawsze w planach i w budowie. I finał jest jak w każdym cyrku – klauni fikają pocieszne koziołki oraz wykonują szpagaty, a dyrektor krzyczy do publiczności: do zobaczenia w przyszłym roku jesienią! Właśnie zbliża się kolejny finał. To jeszcze jeden świecki obyczaj wprowadzony przez Tuska.
Inne tematy w dziale Polityka