Podobno, jeśli pożyje się dostatecznie długo, to można zobaczyć wszystko. Ktoś tak powiedział i się ponoć sprawdza. Czasami nawet jest wystarczająco wcześnie, żeby poznana prawda miała jakieś praktyczne przełożenie. Rzadko, ale się zdarza.
Zapewne każdy, kto żyje dostatecznie długo, spotkał się z przypadkiem delikwenta, który stworzył wokół siebie tak intensywny klimat wiarygodności, namotał taką gęstą sieć pozorów, że prawie niemożliwe jest zdarcie maski. Zasłona z wirtualnych dokonań i dętych sukcesów wsparta państwowotwórczym wizerunkiem staje się na tyle sugestywna, że dają się nabrać niemal wszyscy. Po czasie, gdy mit zgęstnieje, staje się stereotypem niesłychanie nośnym i trudnym do zweryfikowania. Chyba że delikwent popadnie w pychę do tego stopnia, że traci instynkt samozachowawczy i sam się pogrąża, mniej lub bardziej bezwiednie.
Nawet niektórzy przeciwnicy tego rządu do tej pory niemal zgodnie powtarzali, że Michał Boni pozytywnie wyróżnia się na tle nijakości ekipy Donalda Tuska. Sam premier powołując go, oznajmił wszem wobec, że z takiego niezależnego fachowca to po prostu grzech zrezygnować. Podchwyciło to natychmiast Ministerstwo Prawdy, sławiąc państwowotwórczą postawę premiera. Sam Boni został od razu na poczekaniu opromieniony chwałą niezwykłych dokonań w przeróżnych fundacjach i funduszach, komitetach i komisjach, centrach i ośrodkach oraz tym podobnych instytucjach. A także udziałem w kilku w rządach.
W taki oto sposób Boni trafił do rządu w 2007 roku już jako oficer największych nadziei. I niczym Sułkowski przy Napoleonie, Boni stał się adiutantem Tuska do spraw strategicznych dla tej ekipy - co tu zrobić, żeby się nie narobić, a wytrwać przy władzy? I premier się nie zawiódł, gdyż Boni już w pierwszym roku dał taki koncert życzeń przed opinią publiczną, że ludzie gęby rozdziawili ze zdumienia.
Przede wszystkim jego zasługą było zdemaskowanie starego zabobonu, że każdy rząd, jeśli nie zrealizuje swoich głównych postulatów w pierwszym roku rządzenia, to już ich nie dotrzyma. Dzięki temu pomysłowi niespełnione obietnice Platformy są nie tylko zawsze aktualne, ale prezentowane każdego roku jako przełomowe.
Innym kamieniem milowym, który politologia polska zawdzięcza Boniemu, było przekonanie wyborców Platformy, że choćby w domach wszy po ścianach chodziły, to niepotrzebne są zasadnicze reformy. To jest naprawdę udana sztuczka – co rok Tusk ogłasza ofensywę reformatorską, a kiedy mu po kilku tygodniach przechodzi modernizacyjna gorączka, Boni natychmiast zaczyna mantrę, że lepiej stawiać małe kroczki. Rok w rok i to mniej więcej o tej samej porze, jesienią. Również Boni jest też redaktorem Raportu Polska 2030, który rząd podtyka oponentom, kiedy zarzuca mu się nicnierobienie. Wizja rządu liczy 397 stron, co ma zapewne sugerować doniosłość równą Traktatowi Lizbońskiemu.
Mnie osobiście najbardziej imponuje pełna namaszczonej powagi mina Boniego, kiedy regularnie obiecuje odchudzić administrację państwową. Zawsze o 10 procent. I zawsze jest odwrotny skutek – zatrudnienie w administracji rośnie – a jemu nawet powieka nie drgnie. Nigdy jeszcze nie parsknął śmiechem, a to jest nie lada sztuka przy tej częstotliwości. Jednak po trzech latach uczestnictwa w rządzie Tuska nawet świętemu by się powinęła noga i Boni już człapie ostatkiem sił twórczych. Niewątpliwie popadł w zadufanie i pychę, a przez to stracił czujność, co gubiło już lepszych od niego. Wczoraj wypsnęło mu się bezwiednie credo jego piarowskiej wiary, kiedy skrytykował PSL za nieudolną argumentację.
Ale argumentacja musi być inteligentna. Nie można powiedzieć milionom Polaków, których składki idą do OFE na ich własne przyszłe emerytury, że jak się czegoś nie prześle, to będzie można za to zrealizować inne cele społeczne. To nie do wyobrażenia, by przedstawiciele rządu w tak frywolny sposób rządzili pieniędzmi obywateli.
Cudny wywód, prawda? Liberał, prominent liberalnej ekipy, która zamierza zagarnąć nasze składki emerytalne, bo im zabrakło pieniędzy w kasie, ma zastrzeżenia jedynie do argumentacji. Czy to nie jest również frywolne?
Michał Boni, były oficer największych nadziei rządu Donalda Tuska. Kiedy zapowiadał te wszystkie ofensywy i przyszłe sukcesy, sprawiał wrażenie niemal męża opatrznościowego. Dzisiaj, gdy z kamiennym wyrazem twarzy Bustera Keatona obiecuje to samo, czego nie dotrzymał rok temu i dwa lata temu, wiemy, że to tylko mina na użytek publiczności. Owszem, wiem, do trzech razy sztuka. Ale z Platformą stare porzekadła się nie sprawdzają. Wszystko wskazuje na to, że standardy Tuska, Boniego i całej paki pozwalają grać tę samą sztukę do oporu. Nie aż do skutku, ale właśnie do oporu.
Zastanawiam się na serio, czy Boni nie ma drugie imię Zenek. Jak pan Zenek - wasz wesoły sanitariusz. Bo on odpowiada na ten sam typ poczucia humoru - śmiejemy się z wygłupów sanitariusza, bo to przecież nie my krwawimy na wesołych rysunkach. Tylko że nasz wesoły sanitariusz trafił nie na obrazek, ale do rządu.
http://www.rp.pl/artykul/565539_Rzadowa-burza-o-skladki-przyszlych-emerytow.html
Inne tematy w dziale Polityka