seaman seaman
2714
BLOG

Gra w prezydenta

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 91

Trudno sobie wymarzyć lepszy czas niż teraz do napisania tekstu o procederze prezydenta Bronisława Komorowskiego. Wysoka delegacja peerelowskich aparatczyków na czele z generałem Jaruzelskim naradza się w sprawie przyjazdu rosyjskiego przywódcy. I to nie są lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Dzisiaj na zaproszenie Komorowskiego w RBN peerelowscy dygnitarze znowu zbierają się w ścisłym gronie niczym na posiedzeniach Biura Politycznego PZPR.

Szef RBN gen. Koziej mówi, że nie można podważyć wiedzy Jaruzelskiego i jego doświadczenia. Pewnie, że nie można. Koziej musi chyba żałować, że nie może wykorzystać prezydenta Bieruta – ten to miał dopiero wiedzę i doświadczenie! Fakt tej narady z peerelowską wierchuszką i  podobne incydenty  upoważniają, żeby prezydenturę Komorowskiego nazwać procederem kontynuacji PRL. Są nawet podobieństwa w obsadzie personalnej

 Komorowski postępuje dokładnie wbrew swojemu wyborczemu hasłu o budowaniu zgody. Od samego początku, jeszcze jako elekt, stał się czynnikiem jątrzącym na scenie politycznej. Być może takie ma zadanie partyjne, ale to nie zmienia postaci rzeczy. Nieodpowiedzialna zapowiedź przeniesienia krzyża była pierwszym występem i dała przedsmak dalszych poczynań. Uwieńczeniem procederu na dzisiaj jest obecna prowokacja z Jaruzelskim w tle. Nie było żadnej merytorycznej inicjatywy prezydenta, która miałby na celu dążenie do tak potrzebnej jedności. Nie wykorzystał żadnej okazji, żeby pokazać się jako mąż stanu. Nawet jako zadatek na męża stanu jest określeniem na wyrost. Na merytoryczne pełnienie funkcji zwyczajnie go nie stać.

Komentarze prasy zagranicznej stanowią bardzo ważny punkt odniesienia dla prezydenta Bronisława Komorowskiego. Dwa tygodnie temu prezydent potwierdził to jednoznacznie w programie Tomasza Lisa – według niego  „wystarczy przejrzeć prasę, która komentuje wydarzenia polityczne w Europie”,  żeby pozbyć się wątpliwości. Kiedy Komorowski w 2006 roku, jeszcze jako poseł opozycji, powoływał się na opinie o Polsce w prasie jamajskiej i malezyjskiej, uśmiali się zgodnie wszyscy, bo nawet najgłupszą krytykę należy położyć na karb zbójeckiego prawa opozycji. Dzisiaj już nie jest nikomu do śmiechu, bo okazuje się, że mówił na serio i powtarza to ze śmiertelną powagą jako prezydent - gazetowa opinia za granicą kształtuje politykę głowy państwa polskiego. W takim wypadku jest się czego obawiać, to nie jest wybryk posła opozycji - konstytucyjny ośrodek władzy inspirowany jest artykułami prasowymi.

Mamy zatem w naszym kraju kuriozalną sytuację, w której trzy filary władzy państwowej kierują się niemerytorycznymi przesłankami w ocenie zjawisk i problemów politycznych. Premier Donald Tusk opiera się na sondażach opinii publicznej i zgodnie z ich podpowiedziami reaguje na wydarzenia, a specjalista od propagandy sukcesu jest jedną z najbardziej wpływowych postaci Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.  Kiedy dzisiaj obserwujemy perypetie rządu z kontraktem gazowym z Rosją, to mało kto pamięta, że rok temu premier określił go jako  „perfekcyjnie wynegocjowany”.  Prezydent naszego państwa traktuje zagraniczne media jako wskaźnik skuteczności i poprawności swojej polityki oraz statusu Polski w instytucjach międzynarodowych i na świecie w ogóle. I żaden z salonowych autorytetów III RP nie skonał ze śmiechu. Natomiast Sejm RP w dużej mierze (aczkolwiek rozmiary zjawiska nie są poznane do końca) kieruje się wskazaniami szemranych Rychów i Zbychów, co wykazała afera hazardowa w Platformie Obywatelskiej, zanim została zamieciona pod dywan.

Prostolinijność”  poglądów Komorowskiego jest już przysłowiowa i żenuje nawet jego zwolenników. Po stu dniach prezydentury stracili nadzieję także ci, którzy liczyli, że Komorowski stworzy konkurencyjny ośrodek w stosunku do rządu Donalda Tuska i Sejmu marszałka Grzegorza Schetyny. Że w skostniałej strukturze wszechwładzy Platformy Obywatelskiej zaczną się ożywcze schizmy, podchody i przetasowania, co miałoby rzekomo wymusić na rządzących odejście od propagandy sukcesu. Nic z tego. Stało się zgodnie z oczekiwaniami większości komentatorów – prezydent zgodnie ze swoim hasłem wyborczym wykazuje prawdziwie  ”budującą”  uległość wobec rządu.

Wbrew usilnym zapewnieniom samego Komorowskiego, że nie kandydował dla splendoru i żyrandola, taka praktyka wykazuje, że jego prezydentura to  „gra w prezydenta” pod dyktando rządu. W czasie gdy premier Tusk nawołuje na bilbordach, żeby nie robić polityki, prezydent z przykładną potulnością oznajmia, że nie będzie przeszkadzał rządowi. Tylko nie bardzo wiadomo, w czym Komorowski nie zamierza przeszkadzać rządowi uprawiającemu nicnierobienie? Przecież lepszego czasu i powodu do poganiania rządu nie można sobie wymarzyć.

Dla nikogo nie jest tajemnicą, że osławione  „wpadki” z darzają się Komorowskiemu we wszystkich możliwych kontekstach i dziedzinach. Oprócz tych błahych i zabawnych, jest też mnóstwo merytorycznych. Przecież nie można uznać za przypadek całej serii merytorycznych potknięć w tak różnych dziedzinach, jak budżet, polityka zagraniczna, Unia Europejska, statutowe zadania NBP, ale i bieżące zagadnienia gospodarcze, jak sławetne łupki gazowe. Dzisiaj Gazeta Wyborcza pisze teksty o niesłychanej wadze powołanej przez Komorowskiego Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Ale wszyscy pamiętamy, że on sam wiedzę na temat tej - obecnie według niego arcyważnej instytucji - czerpał z Wikipedii.

To jest kontekst, który się wydaje błahy, ale suma drobnych elementów mozaiki stanowi obraz wymiaru i kalibru człowieka. W przypadku Komorowskiego błędów i pomyłek wszelkiej maści jest tak wiele, że nie wchodzi w grę przypadek. To jest widomy znak głębokiej ignorancji, która ma przyczynę w długotrwałym nieuctwie i zaniechaniu.

W każdej dziedzinie, nie tylko w polityce, trzeba się uczyć także w biegu. Co oznacza, że polityk studiując meritum bieżących problemów do rozwiązania, nabywa wiedzę i doświadczenie, poznaje stan rzeczy, instytucje i procedury. Mimowolnie zgłębia tajniki gospodarki, zarządzania, finansów. Przynajmniej na tyle, żeby w ważnych kwestiach nie dać się wodzić za nos wpływowym lobbystom, doradcom i asystentom. Jasno widać, że Komorowski takiej praktyki nie stosował, a przecież w polityce na szczeblu rządowym tkwi od dwudziestu lat. To zaniechanie przynosi zatrute owoce dzisiaj, bo błędy popełniane przez prezydenta są na poziomie elementarza nie tylko dla polityka, ale dla przeciętnego obserwatora sceny politycznej.

To jest właśnie podstawowy powód marginalności tego prezydenta w układzie obecnej władzy. Komorowski może co najwyżej „grać w prezydenta” przed opinią publiczną. To z powodu fundamentalnych braków bierze się zadziwiająca taktyka pełnienia prezydentury przez Komorowskiego. Niczym kukułka z rozregulowanego zegara wyskakuje co jakiś czas na światło dzienne i kuka bez planu, ładu i składu. Ku zdumieniu zdezorientowanej publiczności.

Cały wysiłek siłą rzeczy idzie na uniknięcie kompromitacji. I nawet to się nie bardzo udaje. Gdyby śp. Lech Kaczyński popełniał seryjnie podobne błędy, niechybnie zażądano by jego ustąpienia. Z powodu braku wiedzy, kompetencji intelektualnych, nawet kwalifikacji urzędniczych Bronisław Komorowski egzystuje jedynie dzięki osłonie usłużnych mediów i mianowanych przez nie autorytetów moralnych. Dla rządu jest słupem, dla Platformy biurem podawczym, dla opozycji żyrandolem. I tak będzie trwał. Będą się zatem mnożyć mniej lub bardziej pocieszne pomyłki i lapsusy.

W ubiegłym tygodniu zapowiedział, że chce wpisać do konstytucji polskie członkostwo w Unii Europejskiej. Dzisiaj naradza się z Jaruzelskim w kwestii stosunków z Rosją. Historia zatoczyła pełne koło. O rosyjskiej laureatce Konkursu Chopinowskiego powiedział niedawno, że jest  „obywatelką świata – świata sąsiedniego do naszego”.  Muzykę Chopina określił jako  „armaty w krzakach”,  zamiast w kwiatach.

Owszem, z prezydentem Komorowskim może być czasami wesoło. Ale szkoda Polski.

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (91)

Inne tematy w dziale Polityka