Pewien porywczy bloger, do którego zresztą nie żywię żadnej animozji czy żalu, zbanował mnie na swoim blogu. Postanowiłem to upamiętnić osobnym wpisem nie tylko dlatego, że jest to mój pierwszy ban, ale również z powodu specyficznych okoliczności tego zdarzenia. Rzecz polega na tym, że delikwent dopytywany przeze mnie o sprecyzowanie, na czym polega moje chamstwo oraz idiotyzm, który mi zarzucił, odpowiedział mi w poczcie wewnętrznej: spieprzaj dziadu.
Mój pogromca jest znany w blogosferze, a my pisowcy w swojej pisowskiej poczciwości jego poglądy określamy jako lewackie. Dla uściślenia pojęcia podam wskazówkę – lewak w sensie potocznym wyznaje wyznanie okołogazetowowyborcze z silnym przechyłem w stronę starego Żakowskiego i młodego Mazowieckiego. To nie jest do końca precyzyjne, ale dość solidnie umiejscawia delikwenta.
Przy czym delikwent dodał, iż posłużył się językiem pisowskim, że to niby będzie dla mnie zrozumiałe. Czyli na moje rzekome chamstwo odpowiedział zbitką, którą on również uważa za chamską. Bo wiadomo wszem wobec, że ja jestem zakamieniałym pisowcem. Oczywiście nie zaprzeczam, że ja jestem pisowiec z twardego jądra ciemnogrodu i moher z dziada pradziada, ale sęk w tym, że fraza „spieprzaj dziadu” jest zrozumiała dla każdego Polaka, nie tylko pisowca. Ma ona uniwersalny przekaz i jasny kontekst, nie pozostawia wątpliwości co do intencji, a jej stanowczy wydźwięk zamyka od razu dyskusję. Jednym zdaniem, jest to fraza bardzo pożyteczna w pewnych okolicznościach, a przez to dość powszechnie(w tych konkretnych okolicznościach) stosowana.
Zatem mojemu adwersarzowi nie chodziło o zrozumiały język dla mnie – on się posłużył tą frazą, gdyż uznał jej chwalebną przydatność w dzisiejszym społeczeństwie. Cóż to bowiem oznacza w kontekście społecznym: użycie przez niego słynnego powiedzenia śp. Lecha Kaczyńskiego - w stosunku do mnie - przysłowiowego Polaka-szaraka albo inaczej patrząc, morskiego mohera-globtrotera? Otóż znaczy to, że szeroko rozumiane lewactwo przyjmuje język pisowski za swój, posługuje się nim i uznaje jego pożyteczność. Oczywiście nie na forum publicznym, ale w pewnych warunkach, co nie zmienia postaci rzeczy, bo greps jest specyficzny.
Lewactwo z zadęciem pisowskim jest to ciekawe zjawisko przyrodnicze, dotąd niezbadane, bo też dopiero niedawno zobaczyliśmy pierwsze jaskółki. W zasadzie mógłbym napisać, że mój przeciwnik, który mnie tak okropnie spostponował, oddał hołd twórcy tej frazy – uznał, że w tamtych okolicznościach prezydent posłużył się właściwym językiem.
Abstrahuję oczywiście od faktu, czy ja zasłużyłem na ten epitet, bo to nie jest w ogóle ważne. Z tym że ja się nie wzbraniam od wzięcia odpowiedzialności za moje rzekomo chamskie postępki, w żadnym wypadku! Nie mogę się po prostu za bardzo nad tym rozwodzić, bo zedrę maskę anonimowości z mojego przeciwnika, a to w końcu sprawa osobista. Ów krewki lewak poczęstował mnie bowiem tym epitetem nie w zwykłym komentarzu, ale pocztą wewnętrzną, a zatem niejako zobligował mnie do zachowania tajemnicy.
Nieważne jest nawet, dlaczego mu na tym zależało. Ważne jest to, że człowiek, który zapewne oficjalnie na co dzień potępia używanie takich sformułowań, sam je z lubością stosuje, gdy ma gwarancję zachowania anonimowości. A ma tę gwarancję ode mnie, ponieważ ja poza tym, że jestem pisowcem-narodowcem, to mam charakter Winnetou, starego Pawlaka i Zawiszy Czarnego razem wziętych. Słowo u mnie to grunt, droższe od pieniędzy. Transparentność zostawiam lewactwu.
Ale czy pieczę nad jawnością można powierzyć ludziom, którzy posługują się językiem pisowskim, gdy mają zapewnioną dyskrecję?
Inne tematy w dziale Polityka