seaman seaman
4415
BLOG

Czy jakieś fatum złowrogie ciąży nad Człowiekami Roku Gazety Wyborczej?

seaman seaman Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 83

Pierwszy raz na temat „ogromnego osobistego sukcesu premiera” pisałem w 2011 roku (jak ten czas pędzi!) i dotyczył sukcesu premiera Donalda Tuska. Był to tekst pod figlarnym tytułem „O człowieku, który zawetował własny sukces”. Chodziło o pakt klimatyczno-energetyczny, który premier Tusk podpisał w grudniu 2008 roku. Wówczas to minister Sikorski zachłysnął się w przypływie ekstatycznego uniesienia: „Wydaje się, że premier osiągnął olbrzymi, osobisty sukces(...) Ale to, co najważniejsze, to to, że Polska uzyskała zrozumienie dla swojej argumentacji w kwestii pakietu”.

Tak się jednak złożyło, że konsekwencje tego podpisu okazały się nie do przyjęcia dla Polski już dwa i pół roku później, więc Tusk jak niepyszny musiał zawetować własny sukces. Tłumaczył się przed kamerami, że „inaczej się umawialiśmy w grudniu 2008 roku”. Tajemnicą pozostaje, co to była za umowa, bo na pewno nie na papierze i jakie korzyści obiecały sobie wysokie umawiające się strony. Pisałem wówczas, że Tusk powinien sobie poszukać roboty w obszarze, w którym wciąż jest respektowane harcerskie słowo honoru.

Historia z tym „olbrzymim osobistym sukcesem premiera” powtarza się co do joty dzisiaj, z tym, że finału jeszcze nie znamy. Należy mieć nadzieję, że się do końca nie powtórzy, ale początek jest identyczny. Wicepremier Gowin poszedł w ślady Tuskowego ministra: „Po pierwsze okazało się, że Francja i Niemcy nie są już w stanie podejmować decyzji z pominięciem Polski i z pominięciem innych nowych krajów unijnych. Po drugie to jest ogromny osobisty sukces premiera Mateusza Morawieckiego”. Tako rzecze natchniony wicepremier Gowin, w stylu do złudzenia przypominającym bałwochwalcze peany Radka Sikorskiego.

Ja oczywiście nie mam nic przeciwko premierowi Morawieckiemu, samego nieba bym mu przychylił, ale sytuacja z wyborem Ursuli von der Leyen na szefową KE jest rozwojowa. Na tę chwilę każdy wydaje się nam być lepszy od bolszewika Timmermansa, ale co przyniesie przyszłość? Skąd niby wzięło się powiedzenie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia? Z dawien dawna, od starożytnych Rzymian wiemy, że honores mutant mores. A przecież jeszcze nie wieczór. Mało to było przypadków, że człowiek po wyborze na wysokie stanowisko, różnił się diametralnie?

Weźmy jako ilustrację  Człowieków Roku Gazety Wyborczej, którzy po zdobyciu tego zaszczytnego trofeum ostatnio fatalnie kończą. Pamiętamy jeszcze ten śmiech na sali, gdy Gazeta Wyborcza wybrała Człowieka Roku w postaci Bronisława Komorowskiego, murowanego faworyta na prezydenta, który następnie przejechał zakonnicę na pasach i sam poległ w wyborach. Także Timmermans na swoje nieszczęście został  pieszczochem roku tejże gazety i jako stuprocentowy pewniak z poparciem unijnej egzekutywy, poniósł wczoraj spektakularną klęskę.

Dlatego ja dobrotliwie przestrzegam premiera Morawieckiego zarówno przed przyjmowaniem tytułu Człowieka Roku od Gazety Wyborczej, jak i przed ogromnymi osobistymi sukcesami w postaci pochwał od współpracowników. Są bowiem fatalne precedensy.

PS. Dziennikarz GW Bartosz Wieliński napisał, że premier Morawiecki wraz z premierami węgierskim i czeskim byli zdeterminowani, aby zablokować kandydaturę Timmermansa na szefa KE  i „prawie im się udało”. Być może jakaś żyłka prawie pękła w mózgu Wielińskiego. Człowiek nie zna dnia ani godziny.

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura