To smutne gdy okazuje się, że ostatnim politykiem, który zdołał czynnie przeciwstawić się Rosji Putina był polski Prezydent Lech Kaczyński. Dziś klęczy przed nim niemalże cała Unia Europejska, upodliło się NATO i ukorzył amerykański prezydent. Jeszcze smutniejsze jest to, że – całkiem przypadkiem, a ostatnie wypadki zdają się ten przypadek jedynie potwierdzać – polski Prezydent zginął w zwyczajnym wypadku komunikacyjnym, w dodatku pijany, naciskając na pilotów i wieżę kontroli lotów, by lądowali na ślepo na nowoczesnym lotnisku w Smoleńsku, na terenie… Rosji. Ciąg przypadków, no co zrobić?
Dzisiaj, gdy nieśmiało przypomina się w Internecie słowa byłego Prezydenta wypowiedziane w Tbilisi w 2008r. („Dzisiaj Gruzja, jutro Ukraina, a pojutrze kraje bałtyckie”), historia oddaje sprawiedliwość „małemu prezydentowi”. „Prezydent może być niski, ale nie może być mały” – powiadał prześmiewczo w marcu 2010r. polski minister spraw zagranicznych – Radosław Sikorski. Ten sam, który złożył podpis pod porozumieniem kijowskim, na które to porozumienie powołuje się dzisiaj Władimir Putin; ten sam, który sześć lat wcześniej zaatakował Gruzję. Rechot historii, nic więcej.
Po prawie dekadzie od wyboru na urząd głowy państwa polskiego; w niespełna cztery lata po jego śmierci, okazuje się, że polityka zagraniczna opóru, kształtowana przez Lecha Kaczyńskiego, była jedyną słuszną i godną kontynuowania w stosunku do putinowskiej Rosji. Polski Prezydent stosował ją konsekwentnie, pomimo zabierania mu samolotu, wewnętrznej dywersji i krajowej krótkowzroczności. Jak na dłoni uwidacznia się więc dzisiaj, w marcu 2014r., w czyim interesie było wyeliminowanie go z krajowej, jak i międzynarodowej polityki? Komu najbardziej na rękę było usadowić w polskim pałacu prezydenckim człowieka słabego i intelektualnie mniej lotnego? Kto jest w tej grze czyim agentem wpływu? Czyż dzisiaj nie są to pytanie jedynie retoryczne?
Pewna osoba nauczyła mnie niegdyś, że mężów stanu ocenia sprawiedliwie historia, ale marginalizuje bieżąca polityka. Kaczyński, jako Prezydent, był w zasadzie nieustanny ośmieszany, wyszydzany i izolowany. Teraz, raptem kilka lat od końca jego przerwanej w tragicznych okolicznościach prezydentury, historia oddaje mu jego wielkość. „Kurdupel” przerósł lokalnych „gigantów”.
Gdyby Lech Kaczyński uzyskał w 2010r. reelekcję i kontynuował swoją drugą kadencję prezydencką, myślę że właśnie stałby z innymi przywódcami państw regionu na Kijowskim Majdanie. I stopa ani jednego rosyjskiego żołnierza nie kroczyłaby teraz po krymskim półwyspie.