Sharpson Sharpson
147
BLOG

Bałkany: kocioł kipi. Nie dorzucać do ognia!

Sharpson Sharpson Polityka Obserwuj notkę 0

Czy należy uznać za niepodległe państwo kraj, który:

a) był (jest?) z punktu prawa międzynarodowego regionem autonomicznym pewnego państwa;

b) z państwem tym łączą ten kraj silne związki historyczne, jego częścią był przez wieki, jednak wskutek rozmaitych historyczno-demograficznych okoliczności w tej chwili zaludniony jest w większości przez ludność mówiąca innym językiem i wyznającą inną religię;

c) państwo, o którym mowa, było kiedyś częścią federacji, która się rozpadła; rozpad odbył się tu i ówdzie spokojnie, gdzie indziej zaś doprowadził do krwawych wojen;

d) państwo to wcale nie ma ochoty rozpadać się samo, twierdzi zatem uparcie, że kraj, o którym mowa, jest jego zbuntowana prowincją. Dochodzą do tego zupełnie uzasadnione obawy o los rodaków, którzy mają nieszczeście w tym kraju być mniejszością;

e) państwo o którym mowa chętnie wzięłoby sprawy w swoje ręce, jednak – trudno! - tak się składa, że może tylko bezsilnie zgrzytać zębami. W kraju, o którym mowa, stacjonują siły pokojowe... Atak na nie byłby de facto wypowiedzeniem wojny supermocarstwu;

f) z drugiej jednak strony, kraj, który chce być niepodległy, niespecjalnie może samodzielnie funkcjonować, ponieważ jest zależny od międzynarodowej pomocy. Jego instytucje przeżarte są korupcją, siły zbrojne bynajmniej nie mają ochoty podporządkować sie władzy, a zajmują się za to działalnością przestępczą;

g) ponieważ jednak działalność przestępcza jest powszechnym źródłem utrzymania, nikogo specjalnie to nie dziwi. Przy ogromnej stopie bezrobocia kwitnie przemyt, handel narkotykami i żywym towarem;

h) i teraz co? Uznać jednostronną deklarację niepodległości?


Oczywiście wszyscy PT Czytelnicy już dawno się domyślili, że kraj to nie Kosowo, a Republika Naddniestrzańska, a państwo to nie Serbia, a Mołdawia. Ale problem jest identyczny; dopowiem tylko, że jednostronną deklarację niepodległości w Tyraspolu ogłoszono już w 1990 r. Dlaczego zatem, mówiąc „A”, mamy milczeć, gdy należałoby powiedzieć „B”.

Dobre pytanie.

Kiedy w 1999 r. NATO dokonywało nalotów na Serbię, był to wybór polityczny. Faktycznie, armia serbska (wtedy – formalnie jugosłowiańska) wkroczyła do Kosowa dokonując pacyfikacji regionów w których aktywność wykazywała UCK. Nie potwierdziły się nigdy doniesienia o rzekomych masowych mordach, w których ginąc miały dziesiątki tysięcy Albańczyków z Kosowa, jednak czy ilość ofiar jest ważna? Jeżeli – jak na to wskazują fakty – zginęło kilka tysięcy Albańczyków (a wcześniej kilkuset Serbów zamordowanych przez albańskie bojówki), to i tak należało wojnę przerwać. Pamiętajmy, że masakra w Srebrenicy, z zimną krwią zaplanowany i przeprowadzony mord około ośmiu tysięcy Bośniaków, miał miejsce zaledwie trzy i pół roku wcześniej. Nic więc dziwnego, że NATO wydało na Serbię wyrok, którego teraz Serbowie nie mogą Zachodowi wybaczyć.

Nie byłem w Serbii, Bośni ani Albanii, na Bałkanach widziałem tylko Chorwację. Ślady po wojnie turysta może zobaczyć tylko miejscami, przejeżdżając przez biedniejsze trochę okolice, albo tam, gdzie Chorwaci świadomie je eksponują. Ale atlas samochodowy nie kłamie. Wystarczy porównać gęstość dróg, żeby zobaczyć, kto po wojnie domowej zaczął wychodzić na prostą, a kto nie. A Serbom w 1999 r. zniszczono w dodatku elektrownie, zdewastowano przemysł i infrastrukturę. Na dobre czy na złe, na zawsze przetrącono kręgosłup jakimkolwiek serbskim marzeniom o potędze kraju. Co gorsza, brutalnie im powiedziano, że to oni są i będą tymi złymi, których obwiniać się będzie za każdy kolejny konflikt czy też niepokoje na Bałkanach.

W żaden sposób nie poprawiło sytuacji Serbów to, że w Kosowie na mniejszą skalę powtórzył się scenariusz bośniacki. Parokrotnie dochodziło bowiem do sytuacji, w których albańskie bojówki zapędzały się w przygraniczne rejony Serbii, by grabić i mordować. W samym Kosowie Serbowie nie mogli się czuć bezpiecznie, jak się okazało, nawet w rejonach, w których stacjonuje KFOR. Siły pokojowe w Kosowie okazały się bezsilne, gdy Albańczycy niszczyli pomniki serbskiej historii. A jeszcze i sam moment proklamowania niepodległości okazał się zręcznym ciosem. W tegorocznych wyborach prezydenckich zwyciężył Boris Tadić, uważany za zwolennika stopniowego zbliżenia z Zachodem. Ewentualne zbliżenie do Unii pozwalałoby Serbom podjąć rozmowy na temat innego, niż pełna niepodległość, rozwiązania kwestii Kosowa. A teraz to, co widzi świat, to zamieszki w Belgradzie i płonąca ambasada.

I niestety to cholerny Putin ma rację. Uznanie niepodległości Kosowa otwiera międzynarodową puszkę pandory. Na zasadzie efektu domina całkiem możliwy jest rozpad Bośni i oderwanie się serbskiej części federacji. Upadnie system z Dayton, pozwalający jako-tako funkcjonować Bośni jako państwu, a bośniackim Serbom rządzić się po swojemu w swojej części kraju. A w kolejce czeka przecież Republika Naddniestrzańska, którą kolektywnie mogą uznać Rosja i Ukraina. I rozmnoży, podzieli nam się Europa na nowe państwa, jedno biedniejsze od drugiego.

Pozostaje też pytanie, co z Kosowem. Przecież niepodległość oznaczać będzie jeden wielki ból głowy. Dopóki region funkcjonował jako protektorat ONZ, zarówno administracja UNIMIK, jak i siły KFOR funkcjonowały z mandatem międzynarodowym, który pozwala (pozwalał?) za zarządzanie prowincją, w tym funkcjonowanie administracji i zapewnienie choć szczątkowego porządku i bezpieczeństwa. Co teraz? Jaki status mają siły ONZ w Kosowie – okupanta? Obserwatora? Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że w 2004 r. KFOR wspólnie z armią macedońską prowadziły operacje przeciwko infiltracji terytorium Macedonii przez siły UCK. To co teraz; te same bojówki UCK, już w nowych mundurach armii niepodległego Kosowa, będą śmiać się siłom międzynarodowym w twarz? UNIMIK ma zostać zastąpiony przez misję UE, ale czy to zagwarantuje, że (a) mniejszość serbska nie będzie prześladowana, (b) międzynarodowa pomoc nie zostanie bezzwłocznie rozkradziona, (c) rząd niepodległego Kosowa będzie walczył z przestępczością? Wystarczy sobie przypomnieć opłakane skutki, jak wyglądała Albania w czasie zapaści państwa w 1997 r. (ale czy ktoś o tym pamięta), żeby wyobrazić sobie scenariusz, który wcale nie jest tym najczarniejszym. Tymczasem w relacji z GW czytam: „Rozległy się strzały radości z pistoletów i kałasznikowów, ludzie ze szczęścia tańczyli na ulicach Prisztiny w wielkich kręgach.”

Życzę wszystkim mieszkańcom Kosowa jak najlepiej, i Albańczykom, i Serbom. Ale jako obywatel państwa należącego do ONZ, NATO, UE bardzo bym chciał, żeby dzisiejsza euforia nie oznaczała kolejnej wojny, biedy, cierpienia i łez – i to nie tylko w Kosowie.

 

Sharpson
O mnie Sharpson

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka