Dezydery Bzykalski to nie był taki pierwszy-lepszy milicjant. To człowiek wielkiego, życiowego sukcesu, przynajmniej na lokalną skalę. Zapisał się do milicji wraz z początkiem epoki Gierka, nie mając złudzeń, że system, któremu formalnie służył, upadnie. Służył mu jak wierny pies, np. dopilnowując, by wszyscy uczniowie brali udział w pochodzie pierwszomajowym. Na czym więc polegała jego niewiara w system? Wraz z początkiem epoki Gierka nastąpiła całkowita erozja komunistycznej ideologii. System jeszcze trwał, ale już nikt w niego nie wierzył. Był to czas dyskretnego przygotowywania się do nowych, postkomunistycznych porządków, Czas Rozkradania. Dobrze się wtedy było nachapać, by w nowej, niekomunistycznej już Polsce wystartować nie tylko z odpowiednim kapitałem, ale i szacunkiem (a raczej moresem) wśród miejscowych . Co by biznes szedł sprawnie. Robota w milicji nadawała się do osiągnięcia tego celu znakomicie. Trzeba było zakreślić sobie życiowe cele: zdobyć działkę na miarę swych ambicji życiowych, a na tej działce wybudować dom i (w przyszłości) zakład na miarę własnych, finansowych ambicji. Bzykalski odziedziczył działkę, na której mógł wybudować dom, ale nie zakład. Z pomocą przyszła mu Polska Rzeczpospolita Ludowa. Jej włodarze uroili sobie, że polskie grunta rolnicze i wiejskie są zbyt rozdrobnione, dlatego należy je scalić, by unowocześnić PRL. Wyszła więc ustawa o przymusowym scalaniu niektórych gruntów, napisana jakby pod dyktando Bzylalskiego i jemu podobnych. Bzykalski miał działkę na przedmieściu (wówczas wsi) Kocie Wzgórze i graniczył z pociotką-wdową o nazwisku Konik, którą wszyscy nazywali Koniczyną. Babcia była stara, głucha, w ogóle jakaś taka obciachowa, idealny materiał na zrobienie jej w balona. Na tę część działki, z której ją w ramach w/w ustawy wywłaszczono, miała akt notarialny i jako kobita starej daty nie mogła zrozumieć, jak to się stało, że działka była jej a teraz jest Bzykalskiego. Babci zapewne obiecano, w ramach rekompensaty jakąś inną działkę, ale to była tylko podpucha: „scalanie gruntów” polegało na natychmiastowym wywłaszczeniu Koniczyny z działki na rzecz Bzykalskiego i obietnicy dania jej innej działki w przyszłości. Wiem to stąd, że miejscowy Wydział Geodezji robił takie numery wielokrotnie i dokładnie w ten sam sposób wyrolował mojego śp. teścia, który też był obciachowym, starym wdowcem. Ofiary wybierano starannie tak, by nie znalazł się pies z kulawą nogą, który by stanął w ich obronie. Rzecz ciekawa, sam główny beneficjent – Bzykalski – formalnie nie był w przekręt uwikłany, on babci nie wywłaszczał, tylko jakoś tak przypadkowo stał się właścicielem drugiej części działki i to za darmo, lub za psi grosz. W ten sposób Bzykalski miał działkę budowlana o powierzchni odpowiadającej jego ambicjom …o przepraszam! Przyszłość pokaże, że pomylił się na swoją niekorzyść o 2,5 metra. Można było zacząć się budować. Milicyjny fach znacznie obniżył koszty budowy, bo Dezydery wyspecjalizował się w tropieniu kierowców robiących lewe kursy, a nawet niekoniecznie lewe, wystarczy, że jechali niesprawnym technicznie pojazdem. Oczywiście nie wszystkie pojazdy były zatrzymywane, tylko te, które przypadkowo woziły cement, piasek, cegłę itp. Wszystkie te towary lądowały u Bzykalskiego w zamian za darowanie kary. Na długo przed powstaniem Kongresu Liberalno-Demokratycznego Bzykalski przyswoił sobie zasadę, że pierwszy milion trzeba ukraść, bo potem już takich numerów nie robił. Nie darowywał też Bzykalski sąsiadom. O każdej porze dnia i nocy czaił się w krzakach, by złapać kierowcę na jakimś drobnym przestępstwie najlepiej, jeśli to był ktoś z sąsiedztwa. Wtedy wystawiał mandat i nie negocjował. Ukarany sąsiad nie miał wyboru, płacił i dostawał nauczkę, a raczej dwie:
1) wszyscy jesteśmy świniami.
2) z Dezyderym lepiej nie zadzierać.
Od tej pory wiadomo było, że Bzykalskiemu wolno więcej.
Wraz z erozją komunistycznej ideologii szybko odtwarzał się staropolski podział na Pana i Chama, z tym że Dezydery wyznaczył sobie rolę Pana. Sam wyznaczał sobie prawo, co mu wolno, co nie, sam wyznaczył sobie granicę własnej posiadłości: polski nadczłowiek – Sarmata w milicyjnym mundurze. Szlachcic i świnia w jednej osobie, człowiek przywłaszczający sobie cudzą własność w stylu szlacheckiego zajazdu, a jednocześnie niestroniący od używania do tego celu kruczków prawnych (scalanie gruntów) w iście bolszewickim stylu. Wola Mocy Bzykalskiego była nieprzeciętna: był milicjantem, ale nie kablował, to jemu donoszono, w złudnej nadziei zaskarbienia sobie względów Pana. Przekręt z działką też go chyba nic nie kosztował, bo takich przypadków było wprawdzie więcej, ale inni (np. cwane kmiotki) przekupywały geodetów półtuszami wieprzowymi tak pożądanymi w Gierkowskiej epoce. Bzykalski nie przekupywał. Nie znam szczegółów,, jak to zrobił, ale prędzej znalazł haka na geodetę, by tańczył, jak mu zagra, niż zapłacił mu łapówkę. W rozliczeniu mógł być ewentualnie jakiś szemrany interes, w końcu geodeci to też nowa szlachta.
Minęły lata, skończył się PRL, Bzykalski przeszedł na zasłużoną, milicyjną emeryturę. Można było zakładać własne biznesy na większą niż za komuny skalę. I Bzykalski założył. I to na sporą lokalną skalę firmę „Bzykalski-Heble”, czy jakoś tak. O, pardon, założyła tę firmę jego żona, która wcześniej pokończyła jakieś fikcyjne kursy heblarskie. Szkoda byłoby przecież wysokiej, resortowej emerytury. Z tego małżeństwa było 2 synów: Symfoniusz Bzykalski, który wykazywał niejakie zdolności artystyczne i Gajusz Juliusz Bzykalski, który milicyjną urodą i charakterem (patrz opis wyżej) wdał się do ojca. Wcześniej jednak,w drugiej połowie osiemdziesiątych w autobusie zauważyłem młodego Bzykalskiego z metalową plakietką z napisem: KONFEDERACJA POLSKI NIEPODLEGŁEJ”. Pomyślmy: Polską wciąż rządzi Jaruzelski, jeszcze dobrze nie rozłożyły się zwłoki Grzegorza Przemyka, jesteśmy w niezbyt dużym mieście, gdzie każdy boi się publicznie „nawalać” na ustrój (to nie Kraków czy Warszawa), a syn PRL-owskiego milicjanta, który to milicjant wielokrotnie nadużywał swej władzy nie boi się publicznie pokazywać z symbolem bardziej antysocjalistycznym niż KOR. Bunt wobec ojca? Nic z tych rzeczy. Nie doceniacie Bzykalskiego. Przecież on już w momencie wstępowania do milicji wiedział, że ten ustrój się zawali, służył mu dla własnych korzyści. Trzeba przygotować miękkie lądowanie. Nie wolno jednak nadziać się na minę, czas jest niepewny. Ale Bzykalski wie, że Polska nie dzieli się na komunistów i antykomunistów, na pisowców i antypisowców, dzieli się na Panów i Chamów. Panom wolno być opozycjonistami, nawet jeśli są to milicjanci, lub ich synowie, Chamom – nie. Nie wolno im też być milicjantami, czy partyjniakami, to jest plebs. Bo cóż mogłoby się stać Młodemu Bzykalskiemu w małym mieście? Wszyscy wiedzą, że to syn milicjanta, w najgorszym wypadku jakiś inny milicjant powie Dezyderemu: „co ten twój syn odp***la?”. Co innego, gdy zaczyna podskakiwać jakiś Przemyk, czy inny szczeniak. Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie. Staropolska zasada znów zadziała. Miną lata, umrze Florentyna Bzykalska, żona Dezyderego, interes zostanie przepisany na Gajusza Juliusza, ale to nie będą lata 90-te, epoka postkomuszych interesów się skończyła. Czas zająć się polityką.
O ile w latach osiemdziesiątych wpadłem w szok, widząc starszego z synów Bzykalskiego z plakietką KPN-u, o tyle w zeszłym roku spadłem z krzesła, widząc młodszego z nich na listach PiS w wyborach samorządowych. Przejdzie. Naród wyborczy dojdzie do słusznego wniosku, że to jest facet, który nadaje się na takie stanowisko. Nie powinienem się dziwić, bo ludzie dzielą się na takich, którzy kierują się motywami, które sprawdzają się w życiu (Bzykalscy) i takimi, które się nie sprawdzają. Lajf is brutal.
Ale nieboszczki Koniczyny mi żal. Pod koniec życia była już tak głucha, że przechodząc przez tory, nie zauważyła, że tuż za nią jedzie pociąg. Szkoda kobity, bo źle się żyje ze świadomością, że zostało się bezlitośnie wyrolowanym przez pazernego kuzyna i że uszło mu to bezkarnie.
PS. po latach Bzylalski poszerzy sobie front działki o 2.5 metra zwężajać leśną drogę. Problem w tym, że za jego działką inni też postawili sobie domki i teraz znacznie ciężej się tam dostać np. ciężarówką z przyczepą, trzeba prawym kołem wjeżdżać w las. oczywiście wszystko zgodnie z prawem, Miejscowe władze dojdą do wniosku, że Bzykalski dostał o 2,5 metra za mało i z przyjemnością zrezygnują z części duktu…
W ten sposób wartość działki Bzykalskiego wzrosła, a wartość działek i domów znajdujących się za działką i domem Bzykalskiego zmalała. Raz jeszcze Wola Mocy Bzykalskiego zadziałała.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo