sine sine
296
BLOG

Z pamiętnika polskiego antysemity

sine sine Społeczeństwo Obserwuj notkę 3

Urodziłem się w 1953 roku i jestem Aryjczykiem. Skąd to wiem? Otóż w 1974 roku, gdy byłem studentem czwartego roku jednego z wydziałów UW, wezwano mnie wraz z kolegą z roku do RKU, gdzie złożono nam zaszczytną propozycję odbycia studiów w Szkole Oficerów Rezerwy w Mińsku Mazowieckim. Była to szkoła WSW. Zapytaliśmy miłego majora artylerii (nie patrzcie panowie na te odznaki – powiedział) czemu zawdzięczamy ten zaszczyt? Odpowiedział, że spełniamy parametry fizyczne służby, a w myśl ustaw norymberskich jesteśmy „w porządku”. Zrezygnowaliśmy z tej możliwości kariery. Ja, osobiście, zapadłem na padaczkę, która uniemożliwiła mi służbę. Ale co? Oficerowi LWP mam nie wierzyć?


Wierzę, tym bardziej, że mam udokumentowane, wielopokoleniowe pochodzenie chłopskie po mieczu i kądzieli.


Tyle o mojej aryjskości.


Co więcej, mimo udokumentowanego, wielopokoleniowego pochodzenia chłopskiego nie wyssałem antysemityzmu z piersi. Mało tego, nawet Kościół Katolicki podczas lekcji (pozaszkolnych) religii nie zraził mnie do Żydów i żydów. Siostry zakonne, które nas religii uczyły jakoś zapomniały o nasączeniu uczniów antysemityzmem, poświęcając nań znacznie mniej czasu niż na historię i geografię polityczną Palestyny na przełomie I w.pne i I w. ne.


W szkole podstawowej byłem dziewicą w kwestii żydowskiej. Co prawda jeden starszy kolega, G.Ś, miał ksywkę „Żydek”, ale mnie oraz większości rówieśników z niczym specjalnym się to nie kojarzyło. Nawiasem mówiąc, Żydem nie był.


Dziewictwo w rzeczonej kwestii zachowałem w liceum. Obowiązywała wtedy rejonizacja, a w tym rejonie Warszawy, który zasilał uczniami X LO dużo było dzieci ówczesnych prominentów partyjnych oraz funkcjonariuszy MO i SB. Np. córka ministra SW Franciszka Szlachcica, dziewczyna niezbyt urodziwa, ale pełna niekłamanego uroku i bardzo skromna.


Niestety, mój licealny debiut przypadł na rok szkolny 1967/8.


W klasie miałem kumpla, Józia H. Rodzice Józia byli znajomymi moich Rodziców i utrzymywali z nimi kontakty towarzyskie. O ile mi wiadomo, ojciec Józia był Żydem, a matka – Gruzinką. Józio miał urodę wschodnią, którą dzisiaj nazwałbym semicką, ale w znaczeniu przypisywanym temu przymiotnikowi w I poł. XX wieku. W moim domu rodzinnym nigdy chyba nie usłyszałem najmniejszej wzmianki o żydowskim pochodzeniu rodziny H.


W klasie była też urocza i sympatyczna Urszula G. Jej tato był dyrektorem departamentu w jednym z ministerstw, jednak nie było to ministerstwo, które wówczas i dzisiaj nazywa się potocznie „resortem”. Z racji stanowiska ojca Ulka była w marcu `68 klasową wyrocznią w kwestiach personalno-politycznych.


Wieść o wyjeździe Józia i Jego rodziny przyjąłem ze zdumieniem i niezrozumieniem. Jego ojciec był tylko jakimś ważniakiem w strukturach stołecznego handlu, a nie żadnym partyjnym bonzą.


W listopadzie 1968 roku odprowadziłem Józia i Jego rodzinę na Dworzec Gdański. Byłem tam jedyny z „Naszej Klasy”. Józio był lubiany, ale Mój Ojciec – Żołnierz Pułku AK „Baszta” - już nie żył, a Matka była tylko szarą, szeregową urzędniczką. W przeciwieństwie do Matek i Ojców licznych Koleżanek i Kolegów z „Naszej Klasy”.


Tak to ssałem antysemityzm z piersi.



sine
O mnie sine

Nic ciekawego

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo