Pani Ambasador Georgette Mosbacher udzielała już dydaktycznych wskazówek rządowi RP. Broniła przed „nagonką” amerykańską sieć telewizyjną w Polsce. Występowała w interesie Holocaust Industry. Solidaryzowała się myślą i czynem w z „prześladowanymi” środowiskami LGBTQ (czy ten akronim jest jeszcze aktualny i poprawny politycznie?). Składała też (bądź nie składała) rozmaite życzenia we właściwych lub niewłaściwych terminach, tudzież okolicznościach...
Tym razem Pani Ambasador nie spodobały się sakowiczowskie wlepki:http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,25006779,mosbacher-krytykuje-naklejki-strefa-wolna-od-lgbt-redaktor.html
Zastanawiam się, czy Pani Ambasador nie cierpi przypadkiem na jakąś „postępową” i „postępującą” odmianę dyplomatycznego ADHD?
Szczerze mówiąc, wolałbym żeby cierpiała na jakieś AC/DC, ale z tym do raczej do Pana Ambasadora Paula Wojciechowskiego, reprezentującego Australię...
