SOLTYS SOLTYS
1059
BLOG

Genderosceptyk w natarciu (część 1)

SOLTYS SOLTYS Polityka Obserwuj notkę 17

Witajcie Szanowni Salonowicze po dosyć solidnej pauzie z mojej strony. Przyczynkiem do podjęcia prze Mnie  tematyki gender jest wpis "Szwadrony gender idą!", autrostwa prof. Jana Hartmana, dosadnie krytykujący biskupi list pasterski na Niedzielę Świętej Rodziny. Nie ma co ukrywać, ów list bikupi był przeintelektualizowany, nie zawsze trafiał w punkt z argumentacją, od czasu do czasu wręcz strzelał z armat do wróbli. Ale czy istotnie stwierdzał ewidentną nieprawdę o zagrożeniu płynącym ze strony gender? Czy istotnie pojęcie 'ideologia gender' jest skleconym na prędce wymysłem biskupów, mającym na celu zakrycie pedofilii w łonie Kościoła? Czy gender powinno się nam kojarzyć wyłącznie z chwalebną działalnością naukową? Zdaję sobie sprawę, iż żaden ze mnie ekspert, ale postaram się, aby istotną część tego wpisu stanowiły łatwo weryfikowalne stwierdzenia, które pozowlą każdemu z Państwa wyrobić sobie własne zdanie na postawione wyżej pytania.

Na początek zwracam Państwa uwagę, że tzw. gender studies są tworem bardzo młodym, wyniesionym do rangi badań uniwersyteckich w opraciu o aktywność radyklanego odłamu tzw. drugiej fali feminizmu (lata 70. XX w.). Nie zamierzam specjalnie polemizować z faktem, iż pomimo tej niezbyt chwalebnej proweniencji gender studies mogą być pożyteczne czy wręcz fascynujące. Należy sobie jedak uzmysłowić, że badania nad płcią kulturową są zaledwie jednym z wycinków działalności kojarzonej z gender. Mówienie o gender studies jako o nauce jest nieuzasadnione, gdyż w obecnym stadium jest to co najwyżej jedna z teorii zajmujących się ludzką płciowością w jej kulturowym kontekście. Jest to nie tyle badanie, co raczej katalogowanie danych opisowych i samoopisowych oraz obserwacji dotyczących płci kulturowej. Pragnę przypomnieć, że nauka to poszukiwanie prawd dotyczących rzeczywistości i ich formułowanie w oparciu o krytyczną weryfikację stawianych hipotez. Nauka nie stwierdza jak powinien wyglądać świat, a jedynie wyjaśnia jego funkcjonowanie w oparciu o metodę naukową lub przyjęte paradygmaty. W tym kontekście i w obecnym stadium swego rozwoju gender jest w najlepszym razie paranauką.

Kompletnie jałowym wydaje mi się spór o to czy istnieje czy nie istnieje coś takiego jak ideologia gender, gdyż samo pojęcie ideologii ma co najmniej kilka jeśli nie kilkanaście definicji. Pojecie gender jest równie niejednorodne, toteż trudno mówić o jakimś klarownym i jednolitym systemie światopoglądowym opartym na socjologii płci. Przypomnę jednak, że ideologia, to także stan w którym poznanie zostaje całkowicie lub częściowo oderwane od realiów i stanowi zaplecze dla działań politycznych, których celem jest ulepszanie zastanej rzeczywistości. W najświeższym wpisie na swoim blogu ("Ideologia gender już jest!") prof. Hartman sam przyznaje, iż feminizm jest nurtem tak filozoficznym jak i politycznym, a czymże jest gender jeśli nie dzieckiem feminizmu? Czy wobec tego naprawdę nie można mówić o gender jako o wyrazie pewnej ideologii? Mam co do tego spore wątpliwości, ale jak powiadam, moim zdaniem w odniesieniu do szumu trwajacego wokół gender jest to kwestia wtórna. Znacznie istotniejsza jest odpowiedź na pytania skąd to całe gender wyrasta i co za sobą niesie.

Szeroko rozumiana myśl lewicowa, której prof. Hartman jest reprezentantem,  głosi między innymi, iż wszyscy ludzie powinni być równi, a polityka winna być narzędziem służącym do polepszania świata poprzez jego zrównywanie. Gender wpasowuje się w ten pogląd w całej rozciągłości. Tzw. polityka równościowa, której teoria/nauka/ideologia (niepotrzebne skreślić) gender jest istotnym elementem składowym, jest obecnie jedną z kluczowych strategii rozwoju Starego Kontynentu, promowanych unisono przez ONZ, UE oraz WHO. Polityka równościowa, jak każdy usystematyzowany zbiór poglądów, jest bezpośrednim wyrazem pewnej ideologii, dlatego doprawdy nie wiem skąd u prof. Hartmana przekonanie, że akurat gender jest wolne od ideologicznych naleciałości. Bagatelizowanie wyraźnego pierwiastka ideologicznego, stojącego u podstaw "genderyzmu", traktuję jako celowy zabieg dezinformacyjny, wymierzony w tych, którym tytuł profesorski autora tekstu wystarczy jako weryfikant zawartych w nim tez. Uciekanie od meritum poprzez podnoszenie zupełnie niezwiązanej z gender kwestii pedofili duchownych jest wg Mnie nie tylko niesmacznym, ale przede wszystkim niegodnym naukowca wykrętem.

Kolejne uniki prof. Hartman serwuje w formie wyliczanki, skonstruowanej wedle schematu "a w Ameryce biją Murzynów". Nie jestem wybitnym logikiem, ale wydaje mi się, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby polska rodzina miała problem zarówno z biedą jak i, przynajmniej potencjalnie, takze z gender. Przecież wynikanie mam "problem z A, więc nie mam problemu z B" wcale nie musi tutaj zachodzić. Co mają wspólnego z tematyką gender ekonomiczne problemy polskich rodzin czy pedofila w Kościele zdaje się wiedzieć tylko Pan profesor i te osoby, które nie dostrzegają w tym zabiegu aroganckiego odwracania kota ogonem. Analogie dotyczące średniowiecznego zacofania idą dokładnie tym samym torem, uciekają od sedna zagadnienia ku sprawom odległym o kilka stuleci, dodatkowo przedstawionym w sposób uwłaczający poziomowi obecnej wiedzy historycznej. Przecenianie dziejowej roli inkwizycji może być uzasadnione pośród nastolatków zaczytujących się przygodami Mordimera Madderdina, ale jest dla mnie czymś niebywałym, gdy podobne tezy wygłasza osoba z tytułem profesora nauk społecznych. 

W dalszej części swojego wpisu prof. Hartman z rzecznika gender przeistacza się w oskarżyciela Kościoła. Pogrzmiewa na hierarchów depczacych chrześcijańskie wartości, których gender ma być rzekomą ostoją.  Rzymska zasada divide et impera oraz koncepcjia sprzedawania złej intencji porzez zawijane jej w dobrą są przez ów profesora etyki (noemn omen) stosowane w sposób arcymistrzowski. To doprawdy zajmujące ile się trzeba czasem nakłamać w trosce o prawdę i jak daleko trzeba odejść od Kościoła, aby być ekspertem w dziedzinie jego problemów. Finalną manipulacją tekstu prof. Hartmana jest sugerowanie jakoby papież Franciszek w kwestiach gender stał w wyraźnej opozycji do tez głoszonych przez swojego poprzednika. Przypominam, że Benedykt XVI miał w trakcie swojego pontyfikatu i zapewne ma nadal bardzo negatywny stosunek do gender. Używał on określenia ideologia gender na długo przed rodzimymi hierarchami. Papież Franciszek jak dotąd nie wypowiadał się bezpośrednio w kwestiach gender, tymczasem prof. Hartman zdążył już arbitralnie stwierdzić odmienność jego zdania od stanowiska poprzednika. Na jakiej podstawie i w jakim celu? Zapewne jak wszystkich działaczy politycznych powiązanych z osobą Janusza Palikota jego serce pali troska o dobro nadwiślańskiego chrześcijaństwa. Niektórzy entuzjaści gender sugerują, że papież Benedykt jest w tym temacie przewrażliwiony, że to złe języki skłoniły go do potępienia tej ideologii, jako sprzecznej z chrześcijańską ontologią i antropologią. Stawiającym tego rodzaju niedorzeczne tezy przypominam, iż Joseph Ratzinger to jeden z najtęższych umysłów naszych czasów, znakomity teolog i wybitny znawca filozofii (patrz debata Ratzinger - Habermas). Dla człowieka tego formatu dostrzeżenie korzeni z których wyrasta gender nie mogło stanowić i nie stanowiło specjalnego wyzwania.

Emerytowany Ojciec Święty musiał wiedzieć, iż za wypromowanie gender i wprowadzenie tej teorii na uniwersytety całego świata odpowiada wspominana druga fala feminizmu, którą nie bez kozery określa się mianem femimarksizmu i zalicza do politycznego zaplecza tzw. nowej lewicy. Pionierkami drugiej fali były m.in. Simone de Beauvoir (współpracowniczka i partnerka życiowa Jeana-Paula Sartra'a, guru XX-wiecznego lewactwa), Emma Goldman (anarchistka, entuzjastka rewolucji bolszewickiej) czy Margaret Sanger (założycielka Planned Parenthood, działaczka promująca eugenikę i prawo do aborcji, wyznawczyni poglądu, iż małżeństwo jest przekleństwem kobiety). Wyżej wymienionym Paniom wyraźnie przestalo chodzić o zrównanie praw obywatelskich obu płci czy uzyskanie praw wyborczych dla kobiet. Następuje tutaj wyraźna radykalizacja stawianych tez, usilnie promowany jest ideał tzw. kobiety wyzwolonej tj. kobiety wolnej od społecznych ról matki, żony i pani domu. Poglądy te miały swoje podstawy w przekonaniu, że płeć piękna jest uciskana przez mężczyzn, wedle schematu analogicznego do tego w jakim kapitalista uciskał proletariusza wg. marksistów. Żeby nie pozostawać gołosłownym cytat z Englesa:

"... małżeństwo pojedynczej pary bynajmniej nie wkracza do historii jako pojednanie między mężczyzną, a kobietą ... Przeciwnie. Zjawia się ono jako ujarzmienie jednej płci przez drugą, jako proklamowanie nieznanej dotychczas w dziejach pierwotnych wrogości płci. Pierwsze przeciwieństwo klasowe, jakie występuje w historii, zbiega się z rozwojem antagonizmu między kobietą, a mężczyzną w małżeństwie pojedynczej pary,a pierwszy ucisk klasowy z uciskiem żeńskiej płci przez męską".

Jak widzimy Engels przyjmował, iż pierwotną różnicą klasową jest nasza płeć. Jak każdy rasowy socjalista uznał, że metodą na polepszanie świata jest odgórne, systemowe zrównywanie go. Jak miał przebiegać ten proces zacierania pierwotnej różnicy klasowej, odwiecznej walki toczącej się na płaszczyźnie ludzkiej płciowości? Otóż zdaniem Engelsa należało włączyć kobietę w proces produkcyjny, a jej dzieci oddać na publiczne wychowanie. Konsekwencją takiego podejścia jest oczywiście kompletna degradacja instytucji rodziny i atomizacja społeczeństwa. Jest to tym smutniejsze, że 150 lat później te same postulaty realizują, mniej lub bardziej świadomie, nawet niektóre ugrupowania mieniące się chrześcijańskimi. Pozostawiam tą myśl do Państwa refleksji. Zapytacie zapewne: "No dobra kolego, ale co to ma wspólnego z ideologią gender?"

Otóż treść powyższego cytatu można sobie odświeżyć bez potrzeby sięgania do dzieł Engelsa, wystarczy zajrzeć w oficjalne dokumenty unijne (sic!). Umieszczono go słowo w słowo w tekście preambuły Konwencji Rady Europy nt. zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej (Stambuł, 11.05.2012). Preambuła tego dokumentu natychmiast przywodzi na myśl ten radykalny, neomarksistowski feminogenderyzm. Wskazuje się w niej, że istnieje jakiś niepodważalny związek pomiędzy przemocą domową, a płcią kulturową (tzw. gender-based violence). Takie naiwne tezy, tłumaczące dziejowe zawiłości w sposób jednoprzyczynowy, zajmują eksponowane miejsce w dokumentach unijnych czy ONZ-towskich. Dr hab. Aleksander Stępowski w jedym ze swoich wykładów zauważa, iż ten proces wprowadzania programów genderowych do europejskich aktów prawnych sięga początku lat 90. ubiegłego stulecia. Czy zatem istotnie ideologia gender to świeży wymysł Kościoła, sklecony na potrzeby bieżące? 

Nie ma co ukrywać, silnie zlewicowana wizja świata zdominowała europejskie uczelnie, a te na zasadzie sprężenia zwrotnego wpływają na myśl polityczną naszych czasów i w konsekwencji na gwarantowane przymusem państwowym prawo stanowione. Każda myślozbrodnia wobec niepodważalnie słusznej polityki wyrównawczej oznacza w najlepszym razie konserwatywno-katolskie zacofanie, a nierzadko jest traktowana jako przejawy faszyzmu, antysemityzmu, homofobii czy rasizmu. W celu oddzielenia prawomyślnych (czytaj: lewomyślnych) od nieprawomyślnych stworzono nawet nową kategorię przestępstwa w postaci tzw. mowy nienawiści. Jak niedawno wyczytałem, wiadome środowiska domagają się coraz głośniej ustawowego ścigania wykroczeń przeciwko tolerancji, definiowanej jako bezkrytyczna akceptacja wszlekich odmienności. To jakiś przedziwny paradoks dziejowy, iż najczulej nad losem współczesnej kobiety pochylają się ideowi następcy ludzi, którzy w ramach realizacji socjalistycznego raju na ziemi, chcieli uczynić z kobiet traktorzystki i pracownice fabryk, a przy tym wspólne żony (jak komuna to komuna!). Przesadzam? Wrócmy ponownie do Engelsa:

"Trzeba wyzwolić kobietę z prymitywnego związku z jednym mężczyzną."

"Kobieta z prostytutki domowej musi być wprowadzona w prostytucję wobec całego społeczeństwa."

Oczywiście obecna postać feminizmu jest znacznie subtelniejsza w swoim przekazie, nie odwołuje się bezpośrednio do anachronicznych tez Marksa i Engelsa. Ideową podwalinę neomarksizmu stanowi przede wszystkim tzw. szkoła frankfurcka. Myśl Adorno, Benjamina i Horkheimera, choć zróżnicowana, ma wspólny mianownik, wyrastajacy z zainteresowań neoheglizmem, marksizmem i freudyzmem. Ogromny wpływ na na frankfurtczyków miały tezy głoszone przez marksistów kulturowych Antonio Gramschiego i Gyorgy Lukacsa. Ów komunistyczni myśliciele przemianowali tezy Marksa na kategorie kulturowe, uznając iż w celu wywołania ogólnoświatowej rewolucji proletariackiej, należy wykorzenić wzorce kulturowe wyrosłe z tradycji chrześcijańskiej. Uderzenie w "burżuazyjną kulturę" miało nastapić nie przy pomocy bagnetów lecz poprzez stopniowy demontaż (dekonstrukcję) zastanego porządku społecznego. Rzucone przez Gramsciego hasło długiego marszu przez instytucje dokonuje się na naszych oczach, a sądząc po Engelsie cytowanym w poważnych międzynarodowych dokumentach jest w stadium raczej zaawansowanym.

Niektóre z metod edukacyjnych opartych na założeniach gender i stopniowo sączonych do europejskich systemów ustrojowych wywołały ogromny sprzeciw rodziców, których dzieci miały posłużyć de facto jako króliki doświadczalne. Oczywiście entuzjaści tych rozwiązań zarzuty o seksualizację najmłodzszego pokolenia każą nam wsadzać między bajki. Tymczasem obok tych bajek, na półkach popularnej sieci handlowej, można znaleźć takie perełki wydawnicze jak "Wielka Księga Siusiaków" czy "Wielka Księga Cipek". Hitem sezonu są ponoć także lalki z wyraźnie wyeksponowanymi genitaliami. Twierdzi się, iż te produkty mają na celu wspierać psychoseksualny rozwój dziecka. Pozostawiam to Państwu do wyklikania i indywidualnej oceny, podobnie jak zamieszczony poniżej filmik:


 

Podsumowując stwierdzam, że jeśli chcemy rozmawiać o gender bez intelektualnej nierzetelności nie można zamiatać pod dywan korzeni z jakich to pojęcie wyrasta oraz ludzi i ich konkretnych działań, które za tym zjawiskiem stoją. Tymczasem entuzjaści gender postępują dokładnie w taki sposób, próbując nas jednocześnie przekonać, iż ze wszech miar szczytne (a jakże) idee stojące za gender wyrosły niczym grzyby po deszczu i są wspólne dla wszystkich racjonalnie myślących osób. Słyszysząc o wzniosłych ideach sojących za gender i widząc rozpływających się nad nimi przedstawicieli lewej strony z automatu staje mi perzd oczyma obraz kolejnej, socjalistycznej utopii, podczas gdy realne działania polityczne i wdrażane przy współudzale ideologów gender programy społeczne są tej utopii antytezą.

To tyle w ramach pierwszego aktu moich okołogenderowych rozważań. W drugiej odsłonie skupię się na nieco mniej zamierzchłych źródłach insipacjii gender oraz mojej prywatnej ocenie całego zjawiska. Dziękuje za uwagę i zachęcam do rzeczowej dyskusji.

Pozdrawiam, Sołtys

Powiązane linki:
http://hartman.blog.polityka.pl/2013/12/27/szwadrony-gender-ida/
hartman.blog.polityka.pl/2014/01/11/ideologia-gender-juz-jest/
episkopat.pl/dokumenty/5545.1,List_pasterski_na_Niedziele_Swietej_Rodziny_2013_roku.html

SOLTYS
O mnie SOLTYS

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka