SOLTYS SOLTYS
371
BLOG

Genderosceptyk w natarciu (część 2)

SOLTYS SOLTYS Polityka Obserwuj notkę 4

Witam. W poprzedniej części swoich przemyśleń starałem się wykazać, iż choć samo pojęcie gender jest stosunkowo świeże, to jego korzenie sięgają daleko w głąb historii, czerpiąc kolejno z myśli Hegla, Marksa, Freuda oraz teoretyków tzw. szkoły frankfurckiej. Pod koniec lat 70. XX wieku duża część ruchu feministycznego dokonuje ostrego skrętu w lewo, jednocząc swoje idee z neomarksizmem. W tym nowo zdefiniowanym feminizmie, przesiąkniętym polit-poprawnością i potrzebą kulturowej rewolty, brakuje miejsca na wartości chrześcijańskie. Co więcej krytyka wszelkiej religijności jest stawiana jako konieczny warunek emancypacji. Najmocniej obrywa się oczywiście Kościołowi Katolickiemu, który przez wieki był rzekomym współsprawcą ucisku dokonywanegoo przez patriarchat na kobietach.

Podążając śladem inspiracji dla pojęcia gender nie sposób nie wymienić pary psychiatrów przekonanych, że nasza płeć wynika bardziej z wychowania aniżeli z biologicznych uwarunkowań, dr Johna Moneya i prof. Roberta Stollera. Money zdołał nawet przekuć swoje teoretyczne rozważania w czyn, co miało tragiczny skutek dla co najmniej jednego z pacjentów (patrz  film "Dr Money and the boy with no penis"). Do tego miksu trzeba jeszcze dodać Alfreda Kinseya, Herberta Marcuse i Margaret Mead, których pseudonaukowe publikacje stanowiły paliwo dla rozniecenia rewolucji seksualnej oraz figury ściśle kojarzone z postmoderizmem takie jak Michel Foucalt czy Jaques Derrida. To jak daleko w swoich tezach wychodzą obecni teoretycy (ideolodzy?) gender najlepiej obrazuje przykład prof. Judith Butler, która traktuje płeć biologiczną i płeć kulturową jako dwa niezalezne byty. Ów femifilozof skonstruowała pojęcie performatywnośći płciowej, wedle którego kobiety i mężczyźni odgrywają swoje społeczne role w takt wzorców narzucanych im przez otoczenie. Role te nie są zatem naturalne, nie wynikają z genów, a zatem i tutaj cytat "nie należy traktować swojej płci biologicznej wiążąco". Współtworzona przez Butler queer theory (teoria odmienności) kontestuje heteronormatywny charakter kultury i szuka dlań równościowej alternatywy. Po dosyć wnikliwym zapoznaniu się z poglądami głoszonymi przez prof. Butler trudno mi je skwitować inaczej niż jako postkulturowy obłęd. Naturalnie nowa lewica ma w tym względzie odmienne zdanie, urządzając odważnym tezom Pani Butler nieustającą klakę (patrz niedawne przyznanie jej nagrody im. Theodora Adorno).

Na rodzimym podwórku osoby stojące za gender również nie są anonimowe i prezentują zbliżony, lewicowy światopogląd. Z oczywistych względów gender promuje cały szpaler mniej lub bardziej rozpoznawanych feministek z paniami Kazimierą Szczuka, Magdaleną Środa, Wandą Nowicka oraz Moniką Płatek na czele. Wtóruje im szerokie grono polityków związanych z SLD, Twoim Ruchem oraz tzw. liberalne skrzydło PO. Do kategorii polityków stojących za gender zaliczam również jednego z bohaterów mojego poprzedniego wpisu, prof. Jana Hartmana, gdyż trudno brać za stricte naukowy głos człowieka tak silnie związanego z Januszem Palikotem i jego świtą. Pan Hartman, jeszcze nie tak dawno odżegnujący się od terminu "ideologia gender", ostatnio sklecił, niby w prześmiewczym tonie, tejże ideologii podstawy. "Żyjcie po swojemu i dajcie żyć po swojemu innym!" grzmi popularny bioetyk i filozof. Oby treść tego apelu jeszcze nie raz wracała rykoszetem do jego autora, bo ja dokładnie tego samego oczekuję od jego wywrotowej fromacji. Skoro o środowisku naukowym mowa, to niedawno jego postępowa część wystąpiła z listem otwartym do premiera Donalda Tuska. Celowo wracam Państwa uwagę na układ treści tego listu, bo jest on znamienny dla zrozumienia mechanizmów wedle których mniejszość wymusza swoje "racje" na większości:

Punkt 1. Stawianie się w roli ofiary (autowiktymizacja).
To już chyba stara dobra tradycja, iż z lewicowej wizji świata zawsze wyłania się jakiś uciskany (genderowcy, homoseksualiści, feministki) oraz uciskający (Kościół, heteroseksualiści, samce). Takie postawienie sprawy instyktownie każe stanąć osobom neutralnym i nieobeznanym w danym sporze światopoglądowym po stronie "słabszego". To czy ten "słabszy" ma rację schodzi (bo ma zejść) na dalszy plan.

Punkt 2. Wskazanie realności fizycznego zagrożenia
Tutaj zaczyna się biadolenie o narastających faszyzmach, antysemityzmach, rasizmach i szerzącej się mowie nienawiści. Nie można czekać, bo jeszcze moment, jeszcze dwa i zaczną się rytualne polowania na genderowców (Żydów, gejów, można tu wstawić na potrzeby bieżącego politykowania cokolwiek), którzy wszak mają wypisane na czole kim są. Apologeci gender uciekają w swojej narracji nawet do wycierania sobie gęby holocaustem określając ów teorię "nowym Żydem" (patrz wpis Pawła Jędrzejewskiego z FŻP).

Punkt 3. Wysuwanie żądań od władz
Po zbudowaniu atmosfery polowania na genderystów pora wyskoczyć z szat ofiar i przybrać odzienie twardych negocjatorów. Tusku musisz! Muszisz, bo zagrożony jest obywatel. Zresztą co tam obywatel! Musisz, bo zagrożone są unijne programy równościowe!

Punkt 4. Oczekiwanie konkretnych deklaracji i działań.
Skoro zagrożenie jest tak wielkie i tak nieodległe w czasie, to nie moża zwlekać. Przekaz dla tych nierozumiejących pojęcia gender cwoków ma być jasny. Nie ma ideologii gender, a to co się pojawia w oficjalnych dokumentach międzynarodowych, to przecież żadna polityka. To wszystko dla naszego dobra. Dobra tak oczywistego, iż dekretowanego odgórnie, kuchennymi drzwiami bez możliwości wypowiedzenia się obywateli.

Wrócmy jednak do meritum. Teoria gender jest dzieckiem radykalnie lewicowego odłamu feminizmu, zatem nie dziwota, iż wśród jej obecnych apologetów zdecydowana większość przejawia wrogi stosunek do ludzkiej religijności. W ich ocenie nie da się być jednocześnie religijnym i racjonalnym, przez co tak mądra jak głupia krytyka gender ze strony wierzących jest wrzucana do jednego wora z napisem "katolicki ciemnogród". Nigdy nie kryłem swojego głębokiego przywiązania do wiary ojców i cywilizacji chrześcijańskiej, ale nie mam wrażenia, iż z tego powodu moje zdanie na ww. temat powinno się liczyć mniej niż np. zdanie ateisty. Czy w istocie obawy formułowane wobec gender są wynikiem szczucia ludzi przez duchowieństwo? Zestawmy ze sobą kilka podstawowych faktów:

1. Gender zostało wypromowane, a następnie rozpowszechine na uczelniach przez tzw. drugą falę feminizmu, będącą w istocie zbrataniem się idei feminizmu z neomarksizmem.
2. Do dnia dzisiejszego za gender stoją niemal wyłącznie ludzie o światopoglądzie lewicowym, przynajmniej tak to wygląda od strony medialnego dyskursu.
3. Gender jest przedsawiane jako działalność naukowa stroniąca od ideologii, podczas gdy każdy widzi, ze okołogenderowy dialog jest przesycony polityką.
4. Założenia gender są wprowadzane do polskiego prawa za pomocą unijnych dyrektyw. Do niedawna było to robione w dużej mierze cichcem, a po wyjściu tych działań na jaw, gender okazuje się czymś niesamowitym, kamieniem milowym w docieraniu do społeczeństwa wolnego, egalitarnego i generalnie szczęśliwego.
5. Krytyka pod adresem gender jest komentowana w najlepszym razie jako  niedouczenie, a najczęściej jako czająca się za każdym węgłem mowa nienawiści.

Każdy racjonalnie myślący człowiek zestawi ze sobą te informacje w kwadrans i nie będzie potrzebował suflera w osobie probosza czy biskupa, aby czuć że coś się tutaj nie zgadza. Jeśli coś jest tak jednoznacznie wspaniałe, to po co to odgórnie dekretować? Czyżby Europejczycy po raz kolejny nie dorośli do demokracji i trzeba ich ręcznie naprowadzić na właściwy tor za pomocą biurokratycznych mechanizmów? Nie godzę się na takie stawianie sprawy, politykom i stojących za nimi ideologiom trzeba patrzeć na ręcę. Piękne słówka i wzniosłe deklaracje należy skonfrontować z realnie podejmowanymi działaniami i forsowanymi programami. Uczyniłem to częściowo już w poprzedniej części, wykazując, że Marks i Engels niczym Elvis są wiecznie żywi w myśli politycznej ludzi zarządzających Europą. Nie mniej niepokojące wydają mi się oparte o teorię gender wytyczne WHO w sprawie edukacji seksualnej, które zdają się wyraźnie odchodzić od edukacji typu A (tzw. abstynenckiej, podkreślajacej uczuciowość) na rzecz edukacji typu B i C (biologicznej, niemalże mechanicznej). Czy można w tym kontekście mówić o seksualizacji najmłodszych? Im więcej na ten temat czytam, a przede wszystkim im więcej "pomocy" i "materiałów dydaktycznych" oglądam tym bardziej narastają moje obawy. Zresztą pal licho moją opinię, o gender w bardzo sceptycznym tonie wypowiedział się niedawno znany seksuolog prof. Lew Starowicz. Czy zbliżamy się do momentu, gdy nasze dzieci będą edukowane według takich bajek jak ta poniżej?


 

O ile gender jest (ponoć) jedynie teorią, o tyle tzw. gender mainstreaming, to już ewidentnie praktyka, w której rozwiązania polityczne mają w równym stopniu uwzględniać obie płcie. Jest to oczywiście znakomity pretekst do wydawania pieniędzy podatnika na wszelkiego rodzaju programy równościowe, bo jak się okazało Stary Kontynent jest nieledwie w połowie drogi do równości wzorcowej (sic!). Odsyłam Państwa do wywiadu przeprowadzonego z Barbarą Limanowską, konsultantką polityki genderowej ONZ i OBWE. Przyznam szczerze, iż jako konserwatyście, bardzo trudno mi zrozumieć skąd się w ludziach bierze ta choroba przebudowy świata. Skąd to przemożne przekonanie, że człowiek może odnaleźć receptę na systemowe ulepszenie otaczającej nas rzeczywistości i że będzie ona lepsza niż samoczynnie ugruntowane porządki? Skąd niezachwiana pewność, iż w oparciu o jakąś teoretyczną sztancę i garść statystyk można stworzyć świat lepszy od zastanego? A przecież Pani Barbara i jej tezy to i tak wersja ultra light, bo socjaliści bici na cztery kopyta nie cofają się przed głoszeniem najbardziej irracjonalnych haseł. Moje ulubione to "Chrystus był pierwszym komunistą" Środy; "Komunizm to najbardziej pro ludzki ustrój" Bratkowskiej czy "Dzięki ideologii gender Curie dostała nobla, a kobiety mogą studiować." Piotrowskiej.

Gorąco polecam film norweskiego komika Haralda Eia, zatytułowany "Gender Equality Paradox", aby się Państwo przekonali, iż realia pokazują, że kobiety znacznie częśćiej przyjmują tradycyjne postawy w rozwiniętym i zamożnym społeczeństwie, a tradycyjne role płciowe mają potężne zakorzenienie biologiczne. Dla konserwatywnej części społeczeństwa dobre wieści nadciągają nie tylko z Norwegii, gdzie po emisji filmu Haralda rząd wycofał się z finansowania sztucznego zrównywania ról społecznych. Z libertyńskimi zapędami znakomicie poradzono sobie również na Węgrzech (ochrona małżeństwa dwupłciowego w konstytucji), w Szwajcarii (protest przeciw tzw. sex boxom w przedszkolach) czy Chorwacji (setki tys. podpisów pod umieszczeniem w konstytucyji frazy, iż małżenstwo to związek mężczyzny i kobiety). Wydawało mi się to niemożliwe, ale nawet rządzona przez Hollanda Francja budzi się z letargu. W marszach protestujących przeciw prezydenckiej ustawie Marriage pour tous (Małżeństwo dla każdego) na paryskie ulice po raz kolejny wyległo około miliona osób.

Konkludując mam podejrzenie graniczące z pewnością, iż w temacie gender celowo jest popełniana intelektualna nierzetelność, ograniczająca to zjawisko jedynie do sfery naukowej, gdy w istocie jest ono konstruktem o wiele szerszym. W mojej ocenie genderyzm to obok feminizmu, ruchów LGBT czy postmodernizmu jedna z agend nowej lewicy, prowadzących nas ku tzw. postępowi. W tym kontekście uzasadnione jest mówienie o ideologii, bo tam gdzie nauka opisuje, ideologia produkuje gotowe rozwiązania wedle zasady "my wiemy lepiej, bo tak mówi nauka". Zarzut idącej w ślad za gender seksualizacji dzieci w wieku przedszkolnym również nie wydaje mi się być bezpodstawny.  Rozumiem, że dzieci należy uświadamiać, ale mam ogromne wątpliwości co metod tego uświadamiania i wieku w którym takie uświadamianie należy forsować. Nazwijcie mnie dziwakiem, ale nie posłałbym swojej kilkuletniej pociechy na zajęcia o "siusiakach" i "cipciach", wspierane pomocami naukowymi rodem z sex shopu. Pozwólmy dziecku cieszyć się jego niewinnością tak długo jak ta niewinność jest dla niego stanem naturalnym. Nie idźmy śladem Engelsa, chcącego odebrać rodzicom rolę wychowawczą i przekazać ją w biurokratyczny dozór.

Nie potrafię ocenić w jakim stopniu należy i czy w ogóle należy rozciągać powyższe obawy na gender studies, przyjmuję tutaj zatem biblijną zasadę "po owocach ich poznacie". Jednakże nie łudźmy się, ta postępowa walka o równość nie będzie mieć końca, chociaż dzisiaj promuje się jej inny typ niż to miało miejsce w czasach Engelsa i robi się to póki co bez używania bagnetów. Tymczasem gołym okiem widać, iż ludzie nie są równi, są różni i przez to piękni w swojej odmienności. Oczywiście wszyscy jesteśmy równi przed obliczem Boga i przed obliczem wymiaru sprawiedliwości (choć akurat tutaj zdarzy się od czasu do czasu jakiś równiejszy). Zauważmy jednak, iż równość wobec prawa nie oznacza, że należy zrównywać treść prawa w sposób nobilitujący nienaturalność do rangi normalności (patrz małżeństwa homoseksualistów). Jeśli każda niezgodność z normą także jest normalna, to pojęcie normy traci jakikolwiek sens. Takie postępowanie nie ma niczego wspólnego z promowaniem równości, to dyktatura mniejszości.

Walka o równość w ujęciu środowisk LGBT, feministek i ideologów gender jest zatem tym samym, czym ich walka z antysemityzmem - sposobem na dojenie unijnych dotacji i rozsiewanie po uniwerstytetach postmodernistycznego bełkotu. Ludzie nie są równi, a świat nie jest sprawiedliwy i naprawdę trzeba minimum życiowego doświadczenia, aby to orzec. Żyjemy w zhierarchizowanym społeczeństwie, w którym równe traktowanie i równe szanse są fikcją. Prawda profesora jest więcej warta niż prawda studenta, a długonoga Pani będzie lepszym kandydatem na hostessę niż piegowaty Pan z wąsikiem typu Adam Małysz. Walka o urealnienie tej równościowej utopii ma takie same perspektywy powodzenia jak walka z grawitacją. I to jest piękne dla zbijających na tej walce grube profity aktywistów. Widać to doskonale na przykładzie organizacji walczących z antysemityzmem w USA. Pompuje się w nie rok rocznie grube miliony dolarów, aby się okazało, że antysemityzmowi, niczym mitycznej hydrze, wyrastają coraz to nowe głowy. Walka beznadziejna, syzyfowa praca, co jakiś czas przeplatana pyrrusowymi zwycięstwami. Ale jakże opłacalna!

Podrawiam, Sołtys

SOLTYS
O mnie SOLTYS

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka