alex.sorga alex.sorga
561
BLOG

Londyn...

alex.sorga alex.sorga Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 9
Kiedyś zaczął się dla mnie od St. Pancrasa wraz z wielką miłością. Ja kocham to miasto, a ono kocha mnie. Wynagradza na każdym kroku zachwyt wydobywający się z ust, serwuje piękną pogodę mimo tego, że tam albo pada, albo padało, albo padać będzie. Służy pomocą gdy wpadam w tarapaty…
 
Zgubiona mapa metra? Żaden problem. Na alejce w Hyde Parku leżała ot tak sobie inna. Moje bezradne spojrzenie przy rozstaju ulic i nie wiadomo skąd wyłaniający się jak duch policjant z wyszczerzonymi w uśmiechu zębami i pytaniem: w czym ci pomóc?
 
Pomylona stacja metra i pierwszy lęk, że nie znajdę hotelu… pracownik na ścianie rysował mi ołówkiem trasę. Na pytanie o drogę na Victoria Station i moje uprzedzenie, że za dobrze nie władam językiem – chłopak w uniformie roześmiał się i odpowiedział: spokojnie, ja też nie znam angielskiego.
 
Do dworca towarzyszyło mi już kilka osób: Pakistańczyk, jakaś Chinka studiująca tutaj i Francuz. Do tej pory nie mogę zrozumieć w jakim języku się porozumiewaliśmy, a przecież rozmawialiśmy cały czas…
 
Taki był mój pierwszy kontakt z tym kilkunastomilionowym miastem. Miastem,  które poznane zostało dzięki sile mięśni nóg i wychodzonymi własnonożnie kilometrami. To było jeszcze wtedy miasto idealne, bez skazy, pełne zabytków, pamiątek historycznych, obfitujące we wszystkie możliwości poznawania kultury i korzystania z rozrywki. Miasto świeże, bez żadnych ksenofobicznych uprzedzeń. Tygiel kulturowy i narodowościowy, pełen wszystkich nacji i wszystkich ras.
 
Miasto wolności.
 
Bez kompleksów, bez niechęci, bez żadnych urazów. Normalne, zwykłe w relacjach międzyludzkich, przeszyte angielską elegancją, cierpliwością i grzecznością. Całe w kolorze red… flag narodowych, czerwonych autobusów i budek telefonicznych – chociaż zdarzyły się i czarne :)
 
Miasto ozdobione krzywym Big Benem, który powoli zaczyna chylić się ku północy, a za kilka tysięcy lat będzie zgięty jak Krzywa Wieża w Pizie. Moloch z zielonymi wysepkami zieleni, na których można wylegiwać się do woli na trawniku albo za opłatą na leżaku. Pogadać ze srebrnymi wiewiórkami, które potrafią stanąć na środku alejki i wyczekiwać na łakocie. Można popatrzeć na ptactwo z małymi, na widok których ludzie się zatrzymują i dają pierwszeństwo przejścia :)
 
W chwili filozoficznego odlotu bądź złości, można też kopnąć się na Speaker’s Corner i tam powiedzieć to, czego nikt inny nie odważył się powiedzieć wcześniej albo powyzywać na Królową Angielską, na Tuska, Kaczyńskiego czy co tam się chce bez żadnej odpowiedzialności :)
 
A i słuchacze się znajdą.
 
Ale podobnie jak i inne wielkie metropolie ma Londyn w swoich granicach lepsze i gorsze dzielnice. Takie dzielnice, w których policja nawet nie interweniuje w przypadku wyrwanej z ręki torebki gdyż jest to codzienność i takie gdzie psia kupa na ulicy urasta do rangi wielkiego przestępstwa.
 
Teraz już to wiem.
 
Metropolia stała się kilka lat temu przyczółkiem dla naszych rodaków, którzy przyjechali tutaj za pracą, a także przestępców, którzy uciekli z Polski przed wymiarem sprawiedliwości i naszych  nieświadomych niebezpieczeństw rodaków okradali ze wszystkiego, czasami pozbawiając środków do życia, czasami także życia spychając w bezdomność czy otchłań piekieł.
 
Kilka przecznic na południowy-wschód od Westminsteru jest miejsce chyba zapomniane przez Boga. Nie pierwsze pewnie i nie ostatnie. Ale dziwnie znajome w swoim soczystym słownictwie, które wychodziło z ust grupki ludzi stojących koło brunatnego okrąglaka i pijących piwo… nieopodal jakiś narkoman leżał w swoich wydzielinach na chodniku, a jeszcze dalej bezdomny w zakrwawionych bandażach na nogach próbował poruszać się po chodniku na rękach…
 
Wokoło były szare, niskie familoki, brudna ulica, kontenery, okratowane szyby wystawowe i wejścia do sklepów.
 
Piszę, że były to znajome klimaty ponieważ podobna sytuacja miała miejsce w dużym polski mieście, z tą różnicą, że na rękach, a raczej na pięściach szła kobieta bez nóg… i nikt, podobnie jak i w Wielkim Londynie nie zwrócił nawet na nią uwagi.
 
Widocznie bieda nie zna granic swojej beznadziei.
 
Podobno Londyn to zlepek kilkudziesięciu miejscowości splecionych jedną granicą otaczającą centrum finansowe. Podobno mieszka na tym terenie kilkanaście milionów ludzi. Także ci, którzy śpią na ławkach i w parkach. Najbiedniejsze dzielnice powoli wykradają konsorcja budujące drapacze chmur. Tam w przyszłości będzie świeciła stal i aluminium… i nie będzie już miejsca dla biedy.
 
Tylko co się z nią wtedy stanie?
 
Dokąd sie przeniesie?
 

alex 

 

alex.sorga
O mnie alex.sorga

.................................... ............................................ .....

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Rozmaitości