W połowie drogi do odpoczynku, w połowie jeszcze zmęczona. Z Krakowa nigdy nie chcę wracać.
Bo tam jeździłam przez 15 lat na ferie, tam zawsze zaczynam wypady w Beskidy i zawsze zostawiam tam coś cennego. Wczoraj przegadaliśmy kilka godzin ze Staszkiem Poldkiem, drepcąc od Lubicz do Franciszkańskiej. Cudowny rozmówca, tylko czasu mało i buty ciężkie. Ałuuu.. Poldek tak pięknie pisze na blogu, że uciekłam przed niedźwiedziem :)), a naprawdę, to przywlokłam zapalenie ścięgna z jakiegoś rajdu.
Chłonę Małopolskę i Podkarpacie, i tzw. Polskę "B", jak powietrze górskie. Każdą kapliczkę, krzyż przydrożny, zamek, pałac i pomnik. Pamiętam pierwszą, najdalszą wycieczkę na wschód, do Lublina. Patrzyłam przez okno pociągu i nie mogłam pojąć, że to pejzaże, które opisywał Żeromski. Te miejscowości istnieją naprawdę! Domy inne niż na Dolnym Śląsku, mniejsze, kamienice - niższe. Ale wszystko z polską genealogią. I świadomość, że 200 lat temu po tych polach szli powstańcy styczniowi. Kto się nie wychował na poniemieckich włościach, ten nie wie, jaką ucztą dla oczu jest krzyż przydrożny z polską inskrypcją z XIX wieku. Gdzieś indziej zamek w Wiśniczu.. Ech, długo by mówić, śląska wielokulturowość - dobra, dobra, ale najpierw potrzebuję solidnej porcji polskości, a potem mogę podziwiać cudze.
Tak sobie myślałam, z niemym jękiem zachwytu, fotografując różne cudeńka z okna autobusu. Ba, kiedyż ja znowu zawędruję na Wschód :(
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura