Wcale nie jestem złośliwa. Ciocia była mała, zasuszona i zawsze ubrana w ten sam bury sweter i brązową spódniczkę. Takie postacie jako Ona wyglądają teraz z albumów ze zdjęciami w sepii.
Ciocia była właściwie naszą cioteczną babcią. Mieszkała na Kazimierzu, niedaleko kościoła św. Katarzyny, w przestronnym mieszkaniu o wysokich sufitach i dużych oknach. Dla mnie to było muzeum starych mebli i makatek. W salonie pachniało piernikami, stojącymi na kredensie, a w sypialni naftaliną.
W pokoju, na samym końcu korytarza, mieszkali studenci. W moim ówczesnym pojęciu, studenci byli krewnymi żebraków: dzikie, zarośnięte istoty w rozciągniętych swetrach, wiecznie obładowane ciężkimi torbami. Ale ciocia, ta drobna staruszka, doskonale radziła sobie z dwoma wyrostkami, chociaż jeden z nich wszedł kiedyś do domu przez okno w kuchni (zapomniał kluczy) i ją samą mocno wystraszył.
Czas ferii zimowych na Kazimierzu był czasem rytuałów. Po chleb szło się przez ciemną bramę o secesyjnych szybkach. Chleb był zawsze z tej samej piekarni na Meiselsa, która huczała w nocy, że czasem nie dało się spać, a ciastka z tej samej cukierni na Krakowskiej. Obiad jedliśmy w pobliskim barze mlecznym. W międzyczasie odwiedzaliśmy moje ulubione Sukiennice i Muzeum Etnograficzne (fascynowały mnie wtedy ludowe, kolorowe fatałaszki).
Ponieważ całymi dniami chodziliśmy po mieście, tylko wieczorami był czas na herbatę i długie rozmowy. Siadywaliśmy pod takim dużym obrazem, który przedstawiał wymarsz I Kompanii Kadrowej, i ciocia, zdjąwszy okulary, z nosem przy fotografii, tłumaczyła zawiłości genealogiczne. Specjalną atrakcją były zdjęcia jej przedwojennych adoratorów, których ciocia bajerowała, podając fałszywe dane osobowe. Pamiętam zdjęcie jednego z nich, oficera. Nazywał się chyba Bukowski, a ciocia znalazła go potem na liście katyńskiej.
I wcale nie były to łzawe wspomnienia. Ciocia była życiowa i miała duże poczucie humoru. Nigdy też nie próbowała udowadniać, że II RP to był raj na ziemi, a przedwojenna młodzież była lepsza. Swoje niespełnione marzenia chowała dla siebie, a dla nas miała mnóstwo drobiazgów z tamtej epoki: serwetki wydziergane przez prababcię, zaproszenie na imprezę dobroczynną, organizowaną przez cioteczną prababcię, legitymację prasową pradziadka itd. Miała też pracowicie rozrysowane drzewo genealogiczne, bo będąc na emeryturze, nie siedziała i nie jęczała, jak jej koleżanki, tylko pracowała umysłowo. 90-latka ganiała po całym Krakowie, szukając śladów Ojca..
Kiedy byłam ostatnio w Krakowie, sfotografowałam jeszcze tabliczkę ze śladami po startym nazwisku. Pod światło dostrzegłam jeszcze zarysy liter. I to było wszystko, bo na Cmentarzu Rakowickim musiałabym trafić do pewnego pochylonego drzewa, a tam...
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura