Iza trzymała za pękaty dzban o wysokości półtorej metra i udawała, że nalewa herbaty do mojego termosu. Pomnik ceramiki bolesławieckiej mijali też jacyś porządni Niemcy i chichrali się na nasz widok.
Z Bolesławca wyjechaliśmy w stronę lasów. A echo . Tak czyste i głośne, że prawie pół godziny spędziliśmy na skandowaniu róznych haseł indiańskich. Zmęczeni, zatrzymaliśmy się przy drodze i jedli miękkie, żółte gruszki.. Na polach było cicho. We wsi nawet nie szczekały psy. Gładka droga szła w dół, pusta, i tylko dla nas. Mogliśmy oczywiście iść nią do najbliższego sklepu. Albo wyjąć jedzenie z sakw. - Prawdziwi Włóczykije - myślałam - znajdują jedzenie przy drodze.
Tego dnia oglądaliśmy głównie cmentarze i pałace. Biało pomalowane groby z lat czterdziestych, w których pochowane były całe rodziny, przybyle z Kresów. A nad wioskami górowały ruiny dworów. Wyrwane framugi, skute płaskorzeźby i belki stropowe, dyndające nad głową. W takich miejscach najlepiej być cicho. Bo czasem przemknie... nie, nie duch. Jakiś tubylec, oprowadzający narzeczoną, który pamięta czasy świetności. - O, tu była sala balowa. A tędy jeszcze chodziliśmy z chłopakami... Jeszcze stała rządcówka. Gdy jechaliśmy przez bramę majątku, miałam wrażenie, że uczestniczę w filmie kostiumowym. Bo właśnie mijamy rodzinę leśnika. A na podwórzu uwija się praczka... Na polnej drodze obejrzałam się za siebie. Ze wzgórza pałacowego schodziły wysokie, kamienne kaskady, niegdyś zapewne obwieszone bluszczem, albo jakąś winoroślą. - Zakończenie jednej baśni...
Wracaliśmy, jak zwykle, biegiem.
Zlani potem, nieludzko głodni wjechaliśmy do centrum Lwówka Śląskiego. Autobus zdązył, a my nie. - To kaplica... - pokłądałam się na kierownicy Srebrnego na samą myśl o 20 kilometrach do pociągu w Bolesławcu. Aż tu nagle nadjechał PKS, którego nie było w rozkładzie elektronicznym. - A nas pan zabierze? - jęknęła Iza. - Jak dacie radę zmieścić rowery w bagażniku... - odpowiedział zrezygnowany kierowca. Adam, niewiele myśląc, ukręcił łeb Srebrnemu, okaleczył Zielonego i wtrącił je do ciemnicy. W Bolesławcu wyjęliśmy tę kupę złomu na zewnątrz . Adam począł mozolnie skręcać części. - Ale fajne kubły! - wrzasnęłam nagle. Faktycznie. Szare w zapadającym zmierzchu postacie Izy i Adama podkreślały żywe barwy pojemników na odpady. I teraz mamy najżywsze wspomnienie z wyprawy. Zdjęcie z trzema kubłami na śmieci.
----
Wbrew przechwałkom, dzisiaj było marne 20 km po pagórkach, z Bolesławca do Lwówka, plus jakie 15 km w obrębie miasta Wrocławia.
Ze względu na lekką trasę wycieczki, położono nacisk na jej funkcję pedagogiczną. Zorganizowano małe podsumowanie sezonu letniego, w ramach którego sformułowano jedną pochwałę i szereg zarzutów względem właścicielki roweru.
a) Analiza techniczna warunków podróżowania
Na wstępie stwierdzono zgubienie zwałów tłuszczu (nabytych np. podczas siedzenia przy kompie i pisania do Salonu). Natychmiast udzielono pochwały za wzorowe dbanie o kondycję.
Udzielono natomiast napomnienia za:
- podejrzane chrypienie przerzutek
- istnienie świerszczyka w łańcuchu
- starcie bieżnika opony przedniej
- starcie klocków hamulcowych
- rozcięcie powłoki siodełka
- scentrowanie koła tylnego.
(że o braku dzwonka i lampki przedniej nie wspomnę). Niewłaściwe odżywianie może stać się przyczyną wypadku - powiedziano, gdy lekko niedocukrzona Sosenka o mało nie zaryła zębami w posadzkę, znosząc nieprzeciętnie (!) ciężki rower z peronu do holu Dworca Głównego. Uratował ją tutaj pewien starszy dżentelmen.
b) Zagadnienia z zakresu zarządzania kadrami
Na koniec udzielono ostrzeżenia za kolejny powrót w pojedynkę przez całe miasto, o północy, w tym za ostatni odcinek. Zwrócono uwagę na to, że właścicielka roweru za całą obronę posiada świętych obcowanie oraz silne nogi. Na argumenty, że następnym razem będzie jechała ze swoim kolegą, ale teraz za wolność gotowa jest umierać, stwierdzono, iż bredzi ze zmęczenia i kiedyś się doigra.
A jeśli ktoś myśli, że się wystraszyłam i skuliłam w sobie na te okrutne cięgi, ten nie ma racji. Wszystko odbywało się bowiem w monologu wewnętrznym :D
--
I widziałam grób Kwaśniewskiego, o; New. Odblask z przedniego koła odpadł mi pół godziny temu, w drodze do pracy. Ale mam jaskrawą kamizelkę :D
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura