Sosenka Sosenka
53
BLOG

Lato z robalami

Sosenka Sosenka Kultura Obserwuj notkę 32

W niedzielę wstają o 11, jedzą "śniadanie po rusku" (czyli wczesny obiad) i za godzinę są już na stacji PKP.

To właśnie Iza i Adam, wspólnicy moich wypraw. Kiedy mają więcej pieniędzy, jadą na Słowację, a kiedy kieszeń pusta, włóczą się nad Bystrzycą i po ruinach pałaców.

Jeszcze miesiąc temu było lato. Kiedy wrocławianina ogarnia lenistwo, a chce udowodnić sobie samemu, że jeszcze ma kondycję, jedzie do Sobótki i wchodzi na Ślężę (widać ją z domów i z estakad, jest niebosiężna, ma 718 m. n.p.m.). Co też uczyniliśmy i my.

za: Wikipedia

Dość szybko doszliśmy do wniosku, że lepiej darować sobie długi i atrakcyjny szlak, pod Ślężą na korzyść krótszego odcinka. Namiot nasz postawiliśmy równo na środku ścieżki, uważając, że to mimo wszystko skłoni turystów do uszanowania cudzego snu. W środku umieszczono dla zmyłki moją piżamę, a wszelkie precjoza zostały ukryte w krzakach albo w moim podręcznym plecaku. Tak zabezpieczeni, udaliśmy się na Ślężę, żeby obejrzeć zachód słońca. Widoki - piękne, Adam zobaczył przez lornetkę cały łańcuch Karkonoszy, a na północy jakiś romantyczny komin (huta?), pięknie kontrastujący z jaskrawą kulą słońca. Na południe rozciągały się inne, sine pasma wzniesień, co do których nie zawsze wiedzieliśmy, co jest Ostrzycą Proboszczowicką (Góry Kaczawskie), a co Śnieżką, obie jednak prezentowały się tak piękne, że odebrało nam mowę. Zmierzch zapadał szybko, a tu trzeba było zejść do namiotu. Szlak, którym przyszliśmy nie nadawał się do zejścia po zmroku (śliskie kamienie), więc poszliśmy bez szlaku. Droga nasza rychło skończyła się w na wpół wymarłym lesie, gdzie pokłóciliśmy się o to, w którą stronę należy się udać.

Duchy SS-manów

Ostatecznie trzeba było wrócić na szczyt, gdzie Iza, w milczeniu nabrała wody źródlanej do naszych butelek i postanowiła, że zejdziemy jednak nie na orientację, ale szlakiem. Małżeństwo ogłosiło zawieszenie broni i wzięło się za ręce. Ja miałam problem i musiałam iść nie tylko pojedynczo, ale i jako pierwsza. To, że się nie wywróciłam, zawdzięczam słusznym uwagom Izy: "idź wolniej". Adam w tym czasie pocieszał żonę opowieściami o oczach wilków i duchach zabitych Niemców (kto nie wie, temu wyjaśniam: mówi się, że w 1945 r. w zboczu Ślęży ukryto skarby z wrocławskich banków i muzeów, a eskortę transportu wystrzelano), krążących po lesie. Namiot znalazł się na szczęście, w stanie nienaruszonym. Gorzej z plecakami, których w takiej ciemności nie można było znaleźć.

Nocny gość

Gdy wesoło zapłonęło ognisko, znaleźliśmy wszystko, co trzeba i usmażyliśmy sobie kiełbaski. Byłyby też i ziemniaki, ale nam się zwęgliły. Około północy zapragnęliśmy pójść spać. Było ciemno, a przy tym jakoś tak dziwnie, bo w krzakach ciągle coś trzaskało, stąpało i szeleściło. "Coś tąpnęło" - mówiła w takich momentach Iza. Adam dokładał drewna do ognia i ze znawstwem zapewniał nas o konieczności obrony przed dzikiem. "Węże" - powiadał - "także nie zostały tutaj wytępione". Brr. Kto by wówczas przypuszczał, że to nie wąż nas wykurzy z namiotu. Ja pamiętam, że od momentu, gdy złożyłam głowę na plecaku, ciągle słyszałam pod namiotem jakieś chrobotanie. A gdy obudziłam się z robalem na dekolcie, a następnie rzuciłam tym robalem w stronę Adama (ponad głową Izy), nikt z nas już nie zasnął. W namiocie śmierdziało, nie tyle mocno, co przykro :( Iza uznała, że nasz robak zrobił sobie w namiocie toaletę. Polowanie na niego nie przyniosło skutku, więc my, dziewczyny, poszłyśmy spać na dwór. Dopiero ok. 6 rano Adam upolował winnego, pluskwiaka, którego Iza, w słusznym gniewie, pogoniła kijem po ścieżce.

Błogosławieństwo poranka

Pomarańczowy wschód słońca poprawił nastroje. Nikt nas nie dręczył terminami, bo mnie padła komórka, a Adamowi zegarek. Czas stanął więc dla nas w miejscu. Śniadanie, smaczne i obfite, trwało pi razy drzwi jakieś 3 godziny. Uczestnicy objawili sobie nawzajem, iż marzą tylko o jednym - odkryciu skarbów niemieckich, ukrytych najpewniej na szlaku naszej wędrówki. Skarbów nikt nie znalazł, za to zgubiliśmy szlak. Iza chciała zejść do Będkowic, Adam chciał zobaczyć zamek w Sobótce, ja - znowu Tąpadła. A tak naprawdę nikt nie zobaczył tego, co chciał i zeszliśmy do Strzegomian. Tam połączyła nas wspólna pasja, czereśnie na przydrożnym drzewie. Mało było, ale wystarczyło. Wiadomo przecież, że najlepsze owoce są kradzione :P

 

 

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (32)

Inne tematy w dziale Kultura