moze w Holandii, moze w Belgii..
Rzeka lsnila od lamp, mosty przecinaly nitki oswietlonych pociagow. I szumial wiatr, taki wielki, jak u Turnaua. Nie mialam statywu, by zrobic zdjecie. Moglam tylko stanac przy barierce i przeczytac, ze moj most zbudowano w 1897 roku.
Za chwile zapuscilismy sie w waskie zaulki za teatrem. W ciemnawej kantynie, skromnej jak bar mleczny, szumialo od rozmow. Obok clowna w zoltym kostiumie siedziala ältere dame z papierosem w ustach. Za jej plecami rozlozyli sie obozem mlodzi aktorzy. Walizki, pakunki, pokrowce z ciuchami lezaly na przejsciu, a po nich, krokiem zurawim, przechodzili ludzie, niosacy tace z jedzeniem.
A gdy deszcz bulwarami poplynal, zaczynala sie chwila szalona, bo..
Bylo troche jak w teatrze Witkacego - smiesznie, niespodziewanie, troche groznie. Przy barze zastawionym Coca Cola stanelo nagle kilku panow o kredowobialych twarzach, w garniturach i kapeluszach z lat 30. Jedna z postaci, poufale klepiac blond aktorke, przysiadla na drewnianym, gietym krzesle. Pocalunek - ducha i kobiety.
W szumie sennych rozmow nie bardzo nawet bylo slychac metaliczne - Ding-dong. To przez glosnik zapowiedziano, ze na scenie skonczyla sie przerwa. Czesc postaci wyszla z kantyny i rozplynela sie w mroku. Weszly nastepne, w granatowych mundurach jakby 19. wiecznych sluzb kolejowych, ciagnac za soba odmiencow w burych plaszczach i z rozwianym wlosem. To one stanely teraz przy barze i obsiadly stoliki. Skonczyl sie jeden sen, zaczal drugi..
Stary profesor w binoklach (kamizelka, koszula w paski) dopalal fajke przy stoliku, tlumaczac cos dwojce studentow, dziennikarze zwijali notatki i wychodzili. Przy barze, przy stolikach siedzialy, staly, rozmawialy postacie, ktore moga zyc tylko dlatego, ze zyje teatr. I one, i pismaki w dzinsach mijaly sie w drzwiach obojetnie, tak jakby w ogole nie dziwily sie sobie nawzajem. Tak, jakby wraz z nadejsciem mroku swiat realny w pospiechu ustepowal miejsca istotom z zaswiatow.
Ciemne plamy drzew kladly cienie na trawniku przed budynkiem teatru. Die heilige Johanna der Schlachthöfe - glosil plakat nad wejsciem. I lecialy nad dachami skrzypce, liscie, klarnety i fagoty..
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura