Po wiaduktach kolejowych chodzę latem. Zimą są one niebezpieczne. Zimą wybieram obiekty zadaszone.
Zimowa wycieczka do Kowar również miała na celu pokonanie atrakcyjnej trasy kolejowej. Bo gdzie PKP (już) nie może, tam Sosenkę, Izę i Adama pośle.. Tym razem posłało ich do tunelu między Kowarami a Kamienną Górą.
Chy-chyba coś jedzie..
Tunel kolejowy pod Przełęczą Kowarską (727 m.) ma 1025 m. długości i jest pozostałością linii kolejowej Kowary-Kamienna Góra, zamkniętej i doprowadzonej do ruiny bodaj w latach 80. Nie mieliśmy okazji jechać tamtędy pociągiem, dlatego wdarliśmy się tam pieszo.
Na początku sprawdziliśmy wylot tunelu i stwierdziwszy, że dawno tędy nic nie jechało, zrobiliśmy serię zdjęć w dziurze, z dziurą w tle, z dziurą w oddaleniu itp., a następnie zapuściliśmy się w wilgotną czeluść. Po przebyciu kilkunastu metrów zadrżeliśmy, a nogi stały się miękkie, albowiem w oddali dało się słyszeć srebrzysty dźwięk uderzeń o szyny.
Jakkolwiek pociąg nie mógł jechać szybko, to jednak spotkanie z lokomotywą towarową w ciemnościach nie musiałoby być przyjemne. Dzwoniły więc szyny i dzwoniły moje zęby. Na odwrót było już za późno, więc przysunęliśmy się maksymalnie do ściany i sunęliśmy na przód. Sytuacja była o tyle nieciekawa, że jednocześnie trzeba było omijać miejsca, gdzie nad nami zwisały potężne sople. Dostać takim soplem w czapkę oznaczałoby bardzo wiele. No, nie chcieliśmy tego sprawdzać. Lawirowaliśmy więc: nie za bardzo po szynach, nie za bardzo pod soplami.
Idzie wróg
A szyny ciągle dzwoniły. Co gorsza, w oddali zamigały jakieś podejrzane światła. Adam doszedł do wniosku, że zbliża się ku nam jakaś banda z latarkami. - Mogłoby na przykład - ciągnął z uśmiechem - dojść do bójki na środku tunelu? Obie z Izą parsknęłyśmy, ale ze złodziejami szyn nie miałyśmy się ochoty spotkać.
Najgorsze, że ten pociąg jechał i jechał, a myśmy ciągle go nie widzieli.
Była już chyba połowa tunelu, gdy Adam odkrył, że to nie pociąg, tylko woda tam ścieka po kamieniach i dzwoni.
Noc to jest nic
Pozostało nam jeszcze rozprawić się z wrogiem. Ale "konkurencyjna banda" też nie była zbyt chętna do dekonspiracji. No, i się okazało, że to nie były złodziejskie latarki, tylko światło odbijające się na zakrętach tunelu. Bo światło odbite od śniegu, u drugiego wylotu, było silne i dawało taki poblask na gładkich kamieniach.
Wyszliśmy na zewnątrz (jaki świat był cichy, piękny i przyjazny!) i do zmroku szwendaliśmy się po okolicznych pagórkach. Nocna ciemność nie mogła równać się ciemnościom tunelu, ubarwionym dźwiękiem "kół pociągu" i światełkami "latarek".
Teraz już wiem, że wystarczy wejść do studni, by poznać możliwości wyobraźni. Są nieograniczone.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura