Przed jutrzejszym Porankiem miało być u mnie rzeczywiście cicho. Ale wczoraj znowu wydarzyło się coś, co też chce być króciutkim tekstem..
Kościół, podczas sprawowania Misterium, był pełen, więc stałam na zewnątrz. Miałam takie miejsce w tłumie, że patrzyłam nie do środka kościoła, ale w głąb czyjegoś ogrodu - na horyzoncie, nad stadem drzew owocowych, wyglądała sobie właśnie sosna.
Długo słuchałam słów księdza i chóru, ale w końcu stwierdziłam, że chcę oprzeć się ramieniem o mur. Zanim go z ulgą dotknęłam, przesadziłam susem ukośnie leżący drąg.- Co za głupi majster zostawił tutaj listwę? - zdziwiłam się, dwa dni przed Wielkanocą. Przy ścianie było oczywiście jeszcze zimniej, więc przesunęłam się do tego drewna-zawalidrogi. Dotykałam go nogą na wysokości łydki. Mimo że kruche, dawało dobre podparcie, a nawet.. wiało od niego ciepłem. Obejrzałam się za siebie, chcąc określić jego długość i stabilność.
To był leżący krzyż.
Taki drobiazg, a przypomniał mi różne rzeczy, i sceny. Zmusił do zadawania pytań. Ja, Sosna, i ten sosnowy krzyż - drzewo, wydawało się, kruche, ale mocne.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura