W ciągu ostatnich dwóch dni zostałam dwa razy uhonorowana, dostałam dwa medale.
W niedzielę byłam na spacerze po Wzgórzach Trzebnickich. - O, Windows! - krzyczałam co chwilę, fotografując zielone wzgórza pod szafirowym niebem, układające się we wzór znany z pulpitu ;P Białe drogi przecinały pola rzepaku, wiły się pod górę i schodziły w dół. Wzniesienia z kępami świerków do złudzenia przypominały szlak podhalański przez Poronin na Gubałówkę czy przedsionek Gorców za Nowym Targiem. Aż dziwne, że po wyjściu na szczyt nie zobaczyłam w dali błękitnych i śnieżnych Tatr..
Szliśmy przez chaszcze. Nagle M. stanął, schylił się cicho nad trawami i my z A. zobaczyłyśmy kępę żółtych kwiatów. W szczerym polu rosły sobie żonkile. M. zrywał po kilka i podawał A., a potem mnie. Trwała chwila: kochana A. stała lekko zawstydzona i szczęśliwa, miała na sobie swój czerwony habit, a na jego tle widać było żółte żonkile. Przypomniało mi się kiedy odkryłam wiosnę we Wrocławiu: to było wtedy, gdy na ulicach pojawiły się inne dziewczyny z pękami żonkili - były uśmiechnięte, miały rozwiane włosy i chodziły lekkim krokiem. Doszłam do wniosku, że szczęśliwa kobieta to jest wiosenna kobieta z bukietem żonkili. Teraz, zaskoczona tym podarkiem, sama zatknęłam kielich jednego z nich za guzik od żakietu i szłam przez zielone pola jak z jakimś orderem w klapie. Kiedy ostatnio dostałam kwiaty - nie wiem, bo ostatnio wszyscy zastępują je czekoladkami. Natomiast chyba pierwszy raz dostałam kwiaty tak spontanicznie. No, wzruszyłam się, idąc w wietrze, który szumiał w gałęziach buków, a z moich włosów zrobił sypką słomę, i patrząc na swoje żonkile, myślałam, że słońce świeci teraz specjalnie na mnie.
W upalny poniedziałek jechałam zatłoczonym autobusem, tak zatłoczonym, że istniała obawa, że oparcie się o drzwi może spowodować ich otworzenie się w trakcie jazdy. A tu koło ogródków działkowych dosiadła się jeszcze starsza pani. - Wrrr - przemknęło mi przez głowę - teraz to będzie jazda. Parsknęłam jednak śmiechem i wprasowałam się w pasażerów za sobą, robiąc miejsce dla staruszki. - Proszę - powiedziała nagle ona, podając mi z uśmiechem kwiat tulipana. - Proszę wziąć. Ze zdziwieniem przyjęłam koralowy kwiat, wyjęty przed chwilą z plastikowej torebki. Znowu poczułam się, jakbym dostała order.- Dlaczego? Za co? Postanowiłam uchować roślinkę przed zgnieceniem. A że z małpich sprawności nie mam umiejętności wieszania się na szczupłych rękach (udało mi się to na pewno raz, na Zawracie), więc ostatecznie lekko wsunęłam kwiat za dekolt i z uwolnionymi dłońmi, a koralowym tulipanem pod szyją, przemierzyłam pół miasta. Choć podczas powrotu do domu kwiat zwiądł w pyle i słońcu, stopniowo opadły płatki, to jeszcze późnym wieczorem, stukając w klawiaturę, czułam przed sobą zapach tulipana. Tak minął poranek i wieczór, kwiatowy dzień drugi.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura