Sosenka Sosenka
266
BLOG

Królewska dzielnica

Sosenka Sosenka Kultura Obserwuj notkę 25

Bywam tam rzadko: gdy sobie namierzę jakiś sklep i poluję na materiał na sukienkę albo część do roweru. A to przecież tam, gdy stanę w pustym zaułku, właśnie tam słychać (!) echo kroków.. Obejrzę się za siebie i zobaczę Wokulskiego albo jakiegoś grafa w pelerynie, z binoklem.

Spotykam za to swoich, współczesnych, jak znane mi już nastolatki z wózkiem, rodziny Cyganów - korpulentna mama, dźwigająca na ręku nie całkiem już małe dzieciątko, drugie dziecko, trzymające ją za rękę oraz tata z papierosem w zębach i jakąś torbą w ręku. Są ubrani w jaskrawe ubranka i pędzą dokądś, w sobie znanym celu. Dla nich są markety, sklepy i sklepiki, na piętrach, na parterze i w suterenie, w podwórzu i od frontu. Tu mieszka krawiec, tam urzęduje szewc, tu odbywa się galwanizacja, tam można naprawić radioodbiornik, ha, są i bary mleczne, które miasto wytrwale niszczy, ale tutaj są jeszcze i "pierogi", i "flaki", "i ryba" (a nie MC Fish). Tu są najlepsze, pachnące piekarnie! Małe, malutkie kwatery rzemieślników, między którymi trafia się świetlica Caritasu czy biuro MOPS, ozdobione są przyblakłymi tabliczkami, tymi starego typu: znak młotka, napis "rzemiosło" i nazwisko właściciela. Są i takie tabliczki, które pokrywa rdza, a ja np. stojąc na przystanku i nudząc się, patrzę na nie i zastanawiam się, czy gdybym zadzwoniła do drzwi, to.. kto by mi otworzył? To w tej dzielnicy można dostać wszystko, co się akurat zgubi, zepsuje albo zapomni. Z upału ulicy wchodzi się nagle do chłodu. Do innego też zapachu.

Ten zapach, gdy się wchodzi. Wilgoć. Czasem bieda (nie nędza). Czy zapach ziemniaków, jeśli to spożywczy (tego nie ma w sterylnych wnętrzach Geanta!). A gdy zadzwoni dzwonek, trącony przez drzwi (dzwonki - też grają różnie), w pustym, wydaje się pomieszczeniu, ruszają się nagle kolorowe taśmy, oddzielające je od zaplecza, i wychodzi.. Nie wytresowani sprzedawcy, startujący na Ty, ale starsi ekspedienci odrywają wzrok od gazety, od ściegu i powolutku, jakby ucząc się nowego klienta, wstają i czekają na pytanie. Wiedzą zaś wszystko, bo tu żaden artykuł nie występuje w ilościach hurtowych, czasem wydaje się, że drobiazgi są sprowadzane dla każdego klienta z osobna. A że nie ma wielkiego wyboru, to jeśli kupuję, dokładnie to, po co przyszłam, nie wychodzę z "paczką promocyjną" ani superekstrabłyszczącą szczotką do włosów. Mam to, co zawsze miałam w domu, czego używała moja babcia, bo ja przyjmuję coś na własność, ma być moje. I już.

Ale bardziej niż kupuję, oglądam. Oglądam wystawy, na których leżą sterty kolorowych swetrów polskich, tanich producentów, tych bluz, w których paradują Cyganki, nadobne panny albo otyłe babsztyle, lub przeciwnie - stoją tam manekiny, wzorowane na Twiggy, a bluzeczki po przymierzeniu okazują się być dorosłą wersją dziecięcego kaftanika. W jednym sklepie, buty, bluzki, chemia, a jak się znajdzie miejsce, to i słodycze. Za rogiem sklep z odzieżą używaną (typowe), gdzie stoją skrzynie wypełnione po brzegi ciuchami pierwszej potrzeby, a wśród nich strój jak z garderoby teatru, poza tym wszystko, co podpowie wyobraźnia właścicieli oraz ich klientów-starych kumpli. Tu bywają znajomi, stąd reszta ciasta na talerzyku i niedopita herbata oraz rozmowy o wszystkim i niczym, tj. po polsku to do obsługi; bo do dziecka - sama słyszałam: "Szuszuszu, synku" - czyli pół zdania po polsku, pół po po romsku - nikt się tu temu nie dziwi. Po wybraniu bluzeczki, po wyrażeniu zachwytu, że chociaż tutaj można kupić normalny rozmiar - Niech się Pani dobrze nosi. Przed wyjściem są i jakieś ważne adresy zapisywane na karteczce, i dobre rady na drogę. O, przyszła druga klientka i nie chce przerywać. -"Kochanie, w czym mogę służyć?". Sklep nie fabryka, sklep jest domem.

Czasem zdarza się, że odwiedzam kogoś w kamienicy - czasem, bo w przeciwieństwie do Krzyków czy Karłowic, o tej dzielnicy nigdy się nie mówiło: "Tu mieszkał.. ". Tu nie mam wspomnień o rodzinie czy znajomych. No, i ja tu błądzę, a jak już nie błądzę z podartą mapą w ręku, rozróżniam te wszystkie 1A, 1B, zakręty, skosy i "plomby", nie mam wyjścia. Zadzieram głowę do góry, patrzę, czy nad bramą jest napis "1902" albo główka mitycznego potwora, czy spod farby wyłazi niemiecki napis, i - daję nura w półmrok. Brama, stara brama, jeszcze nie z tych zamykanych na domofon, jest miejscem osobnym. Ciężkie drzwi, kiedy zamykają się za mną z hukiem, to po prostu jak tajemnicze wrota z baśni, gdzie bohaterka weszła nielegalnie do siedziby łotrów. Od ulicy oddziela mnie ciemność. I pleśń, a i zapach bigosu odgrzewanego na śniadanie. Kamienie pod nogami albo płytki, wdeptane w ziemię, wyślizgane jeszcze przez Niemców, ściany sypiącej się, zielonej farby wykurzyłyby stąd listonosza. - Ty widzisz i nie grzmisz - wznoszę oczy - i co widzę? Rzeźby na suficie. Dla tych rzeźbionych sufitów mogę kręcić się w kółko jak wariatka, dla tych sufitów można by nie burzyć domów na planowanej trasie do Warszawy, tych, których boczne ściany pokazują jeszcze ślady po schodach i drzwiach nieistniejących już "sąsiadów". Drzwi i okna, których nie ma, tak nagle ucięte życie domu, i ludzie, którzy tu przyjechali po wojnie, nie wiedząc, co ich czeka, znowu musieli się dokądś wynieść. Trochę jak w serialu "Dom": tylko o dziesiąt lat krócej. Patrząc na przeznaczone do rozbiórki, "Uwaga, grozi zawaleniem", na okna zabite deskami, drzwi z jeszcze czytelnymi tablicami ("Krawiectwo damskie" albo "Introligator"), myślę z nadzieją na co ONI tu przyszli, jak im tu było - kiedy to przecież już nie był ich Łyczaków - i dokąd odeszli. Bo sobie przypominam tę jedną scenę z z serialu "Dom", kiedy bohaterka ogląda z okien Pałacu Kultury te punkty miasta, gdzie teraz będą mieszkać dawni sąsiedzi, znajomy gada, gada, zachwala "zielone kępy", ona patrzy i milczy. Kamienicy za parę tygodni już nie będzie, albo już jej nie ma, tylko w bruku tkwi tabliczka "Tu była ulica Śliska". Jakoś tak, nieważne, bo to TEGO domu nie ma. I przypałętuje się smutek.

W potężnej sieni, z tych jakie opisałam, w biorę oddech - i do góry. Wchodząc po schodach, tych ażurowych stopniach, po miękkich, wydeptanych deskach, sama mam nogi miękkie w kolanach. Aż nie wbiegam tylko idę, przystaję na pierwszym podeście i patrzę przez brudne okno na podwórko: studnia, stara piaskownica i garaże. Idę dalej, na piętro, a tam - wielkie, wysokie drzwi z tych, które podziwiałam zawsze na Kazimierzu, w Krakowie. Tu też są zresztą jeszcze metalowe tabliczki i dzwonki o maleńkich, telepiących sie guziczkach, które nie wiadomo, jak przyciskać, żeby się któryś nagle nie nie rozpadł.

Albo wchodzę tylko na chwilę, dla samej bramy, a po chwili znowu wychodzę na światło i mrużę oczy, znowu przyzwyczajam się do zgrzytu przedpotopowych tramwajów. Chodząc po zapadających się płytach chodników, myślę, dokąd dawniej prowadziły tory, dziś częściowo zalane asfaltem, śledzić przez który mostek jeździła wąskotorówka do Trzebnicy (którą ja pamiętam jeszcze przez mgłę). Wydaje mi się, że jeszcze nie ma filmu o powojniu, a przecież za torowiskiem Nadodrza - stacji jak z pejzażu Wałbrzycha - jest kompleks więzienia na Kleczkowskiej, gdzie nad ranem wykonywano wyroki przez powieszenie.

To jest właśnie tam, gdzie ulice mówią o książętach i królach, Poniatowskiego, Jagiellończyka, Pobożnego, Chrobrego i tak aż przez Trzebnicką, i aż do Dworca Nadodrze, i jego "więziennych" okolic. Tworzą to miejsce całe tunele kamienic (ja się tam czuję jak w wąwozie) stare bramy o zniszczonych dźwierzach, podwórka ze skrzyniami z piaskiem, hydrantem, z jakimiś komórkami i trzepakiem, o którym czytałam w książkach. Nad nimi ledwie wiszą balkony, w najgorszych przypadkach, podpierane drewnianymi stemplami, wokół nich brakuje całych płatów czarnego tynku (ślady kul?), a są gołe cegły, czerwone jak żywa rana (niestety). Z okien w tych murach - wymienianych na paskudne, ale dźwiękoszczelne pcvałki - wyglądają białe firanki, a czasem kot lub pies wystawia mordkę z wysokości, patrząc w dół na starsze panie z wózeczkami na kółkach, typków z lokalu "Piwo, pyfko, piweczko" i ich żony o zmęczonych twarzach i krzyczące dzieci z tornistrami. Królewska dzielnica - skromnych mieszkańców.

 

 

 

 

 

 

 

 

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (25)

Inne tematy w dziale Kultura