Sosenka Sosenka
86
BLOG

Dziewczynka z Festung Breslau

Sosenka Sosenka Kultura Obserwuj notkę 35
6 maja niespostrzeżenie minęła rocznica upadku Festung Breslau. Właściwie ona zawsze mijała mi niespostrzeżenie, dlatego że w szkole nie było miejsca na opowieści o tym, jak żyło miasto, bronione przez fanatycznych zwolenników Hitlera. Trzeba by było mówić o cywilach, niekoniecznie polskich (a robotnicy przymusowi??), a przecież w historii nie oni byli ważni.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
We wczesnej podstawówce w maju na okrągło świętowaliśmy: najpierw 1., potem już 3., no i koniec wojny też. W maju często mieliśmy wolne. W okropnym upale byliśmy ciągnięci na przykład do ZOO lub Botanicznego i w kiosku kupowaliśmy proporczyki z herbem Wrocławia, jeszcze tym peerelowskim: z nijakim, nie wiadomo skąd wziętym podwójnym orłem. Do dziś moje miasto kojarzy mi się z bzem, widokiem katedry (bez hełmów), niebieskim tramwajem i zapachem ogrodu zoologicznego. Takie to było poznawanie historii. Dziesięć lat później przypadkiem wygrzebałam z biblioteki dziadka książkę ks. Peikerta. To był pierwszy dokument innego wydarzenia. Potem dostałam w prezencie inną książkę, w której znalazłam między innymi to:
 
 
 
 
 
 
 
 
 
   "Jeszcze cicho i względnie spokojnie płynęło życie we Wrocławiu, gdy zaczynał się szósty rok drugiej wojny światowej. A miasta niemieckie w tym czasie zmieniały się w płonące gruzowiska; ludzie chronili się do piwnic, aby często już więcej się z nich nie wydostać. To co nocą oszczędziły dziesięciotonowe bomby Brytyjczyków, dniem "wykańczały" samoloty amerykańskie. Wojna wkraczała w swoją decydującą fazę. Niebawem mieli się o tym przekonać wrocławianie.
    Wieczorem 7 października 1944 roku nieoczekiwanie zawyły syreny alarmowe. Na niebie pojawiły się samoloty o niewidzianym dotąd kształcie, z czerwoną gwiazdą na kadłubie. Rozstrzelały się armaty przeciwlotnicze, rozbłysnęło niebo reflektorami, zajaśniały rakiety. Równocześnie niemal zatrzęsła się ziemia, a odgłos wybuchających bomb zagłuszył brzęk tłukących się szyb i jęk umierających ludzi.
    Nastał mroźny styczeń 1945 roku. Pojawiły się ciągnione przez konie pojedyncze wozy chłopskie, naładowane pościelą, drobnymi przedmiotami i ludźmi o przerażonych oczach. (...) W końcu nadszedł taki dzień, gdy dworce kolejowe i główne ulice miasta zapełniły się ludźmi. Im rzadziej podstawiano pociągi, tym większe tłumy w porywie paniki i rozpaczy szturmowały wagony. Dochodziło do bójek nawet między kobietami. Deptano po chorych leżących na noszach, nie oszczędzano dzieci, porzucano toboły, walizki i dziecięce wózki. Krzyki, złorzeczenia, jęki, płacz i tubalne odgłosy megafonów mieszały się z wyciem syren fabrycznych. Zdarzało się, że zagubione dzieci były tratowane na śmierć lub zrzucane pod koła nadjeżdżających pociągów.(...)
   5 marca wojskowy dowódca oblężonej twierdzy wydał rozkaz bezwzględnego usunięcia ludności oraz wysadzenia w powietrze domów na obszarach, do których zbliżał się nieprzyjaciel. Jeszcze 7 marca morze płomieni szalało w dzielnicach południowych. Tysiące bezdomnych ludzi szły teraz w kierunku śródmieścia, nie wiedząc, gdzie będzie można przenocować.
   A dzień miał się już ku końcowi.
  Do domu przy Klosterstrasse [teraz ul. Traugutta - a więc nomen omen teren parafii ks. Peikerta - przyp. S.], w którym mieszkał doktor Paul Wolff, wtargnęli żandarmi z żądaniem natychmiastowego opuszczenia, gdyż mieli rozkaz jego zburzenia. na ulicy stał rząd ciężarówek, a obok kilka opancerzonych samochodów. Jezdnię wypełniał tłum ludzi z walizkami w ręku lub dziecięcymi wózkami obładowanymi dobytkiem. Widok był rozpaczliwy i beznadziejny, a na pierwszym planie rysowała się zdziczała twarz porucznika z odznakami SS na kołnierzu i na hełmie - twarz zawodowego mordercy.
   - Mam rozkaz zburzenia pańskiego domu - powiedział oficer do doktora Paula Wolffa - daję panu 10 minut czasu na opuszczenie go.
   Po chwili zaś dodał:
   - Nikomu nie wolno tu zostać: Befehl!
  Dwie godziny później lekarz wraz z żoną i córką dowlekli się do mieszkania przyjaciół. Pełni przerażenia, pozwolili im rozgościć się w pustym pokoju, gdzie stał jedynie fortepian. Wtedy zaczęło się bombardowanie.
  - Herr Doktor! - zawołał ktoś - trzeba zejść do schronu.
  Lecz lekarz siadł przy instrumencie i wobec oniemiałej żony i córeczki uderzał palcami w klawisze. Twarz miał obłąkaną z bólu i przerażenia. Mury się trzęsły, rozpryskiwały pociski, padali ludzie, a wśród huku bomb, wyraźnie dochodziła do uszu operetkowa melodia piosenki "Oh, mein liebe Augustin", granej na fortepianie.
   W pierwszym dniu Wielkanocy kolumny pancerne marszałka Koniewa uderzyły na niemieckie pozycje w zachodniej stronie miasta. Nad Wrocławiem rozszalało się piekło. Wśród świstu i huku rwały się pociski. Całe dzielnice, ogarnięte płomieniem i dymem, rozwalały się jakby dotknięte potwornym trzęsieniem ziemi. Ciągle jeszcze z nieba leciały fosforowe bomby, a z ziemi biły w miasto rakietowe pociski.
 Kałuże krwi, drgania konających, oczy rozszerzone przerażeniem i usta wykrzywione rozpaczą; brzęk tłuczonego szkła, odgłos walących się domów i jęki rannych - oto co dochodziło do przytępionej świadomości ludzi, chcących ratować swoje życie. Słychać było urywane słowa komend, trzask automatycznych karabinów i huk rozpryskujących się granatów, wycie samolotów i czołgów.
   Ci, co mieli broń w ręku, używali jej w zwierzęcym zacietrzewieniu. Inni, biernie oczekiwali na śmierć w piwnicach lub schronach, czasem całkiem zasypanych.
   Gdy wśród kłębów dymu wyleciała w powietrze główna nawa katedry i olbrzymia detonacja wstrząsnęła murami, w jednej z piwnic umierała rozszarpana pociskiem dziewięcioletnia córeczka doktora Wolffa. Dziewczynka najwidoczniej chciała coś powiedzieć, wreszcie z trudem wyszeptała:
   - Poznaję, to biją dzwony katedry.
   I zasłuchana, rozstała się z tym światem. Światem jakże pięknym i... okrutnym z winy samych ludzi".(...)
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
(Dni zagłady[w:]Z tamtej strony historii czyli wrocławskie i dolnośląskie legendy, podania, baśnie i niesamowite wydarzenia, pod red. J. Janczaka, Wrocław 1993, s. 125-128; Gorąco polecam całą antologię, zwłaszcza opowiadanie Ojciec i syn).
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Tak sobie przypomniałam tę opowieść, bo wczoraj późnym wieczorem, wyglądając przez okno, słyszałam, jak ktoś gra na fortepianie "Poloneza" Ogińskiego. Wczoraj było już wrocławsko i bardzo bzowo, cicho i niebo czyste.
 
 
 
 
Godz. 23.05. Tekst trochę uzupełniony.  
 
 
Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (35)

Inne tematy w dziale Kultura