W osieroconym domu było głodno, chłodno, a dzieci chodziły boso. Gdy K., mama J., wracała z majątku, gdzie zbierała ziemniaki, gotowała ziemniaki z olejem albo pęczak, siadała i czytała. Nie wiem, skąd ona brała książki w tej zapadłej wsi na Podolu. Wiem tylko, że "Proroctwa królowej Saby" przywiózł jej z Ameryki śp. mąż.
Ta księga wydana na początku XX wieku - jak opowiadała J. - zawierała w sobie "wszystko". - Żelazne ptaki latać będą - unosiła się J., żyjąca jeszcze na początku XXI wieku - pomyśl sobie, kto wtedy słyszał o samolotach? Albo: "Niewiasty będą podobne do mężczyzn, w spodniach chodzić będą" - która wtedy chodziła w spodniach? - Podobno K. czerpała z "Proroctw Michaldy, Królowej z Saby" wszystkie swoje wiadomości o dalekim świecie, morzach i lądach. Kiedy słuchałam opowieści J., miałam w głowie co najmniej Biblię rodzinną z opowieści Montgomery, gdzie jako zakładki służyły metryki chrztu kolejnych dzieci. Ale nie. To była zwykła książka dla ludu, jedyna rozrywka w chwilach, gdy nie było za co kupić nafty albo świec, a co dopiero gazet. Dla sąsiadek K. była kimś nie tylko z tego powodu. Była uczona, bo chociaż nie skończyła nawet podstawówki, recytowała z pamięci fragmenty "Potopu" i "Quo vadis".
Druga prababcia, M., była żoną literata ..skiego, herbowego utracjusza, córką CK oficera. Miała skończoną pensję i to już było dużo. Ale to, co o niej słyszałam, sprowadzało się do stwierdzenia, że miała pod opieką siedmioro dzieci i służącą. Po niej mam jedną jedyną książkę "Wielki ilustrowany sennik egipsko-chaldejski". - Przekazując mi go, A. mówiła, że wtedy wszystkie panie miały takie rozrywkowe lektury. Dodała jednak surowo, "żebym sobie nie pomyślała", bo ówczesna moda na wróżenie i wirujące stoliki była i zła, i głupia.
"Proroctwa Michaldy" w wydaniu przedwojennym, ale już nowszym,
widziałam tylko na Allegro. - Co się stało z książką Twojej mamy? - pytałam J., gdyśmy siedziały kiedyś przy herbacie. Chciałam dotknąć kartek, zobaczyć chociaż jedną notatkę zrobioną ręką K. Pewnie robiła je niebieskim ołówkiem, bo takiego ślady widać na przedwojennych dokumentach rodzinnych. - Ano, kiedy wjeżdżaliśmy na Zachód, zostawiliśmy ją pewnej staruszce z sąsiedztwa. (To była Ukrainka, krewna). A teraz domu już nie ma, staruszki już nie ma - pokiwała głową J., a ja zmartwiłam się, bo czasem taka przypadkowa książka mówi o człowieku więcej niż fotografia. Od niedawna nie ma już nie tylko K., M., ale też ich córek, A. i J. Dzisiaj mam gruby "Sennik" M., brudny, zaplamiony i kruszący się ze starości, który przypomina o tym, co robiła mieszczanka z dobrego domu w długie zimowe wieczory. To proroctwa i wróżby były dwiema najważniejszymi książkami dwóch kobiet z tak różnych domów. Takie księgi rodzinne.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura