Ostatnio Włóczykij koszmarnie tęskni za Tatrami i.. . Wijąc się na myśl o ciszy popołudniowych szlaków, nie chciał spędzić czasu nad kolejną pracą. A kiedy wpadł do Tubylców zupełnie nie w porę, wlokąc ze sobą Srebrnego, to już nie został wypuszczony za próg w drogę powrotną. Dobrze było spędzić czas gęstniejącego mroku, razem.
Tubylec akurat chodził pod domu, nucąc jakąś skomplikowaną melodię, którą miał zagrać. Mama Tubylca wciągnęła Włóczykija do swojego tajemniczego pokoju, gdzie stało pianino, i znowu fajnie się rozmawiało w ciszy. (W takich miejscach dobrze się pisze, słowa i muzykę). Włóczykij ogromnie lubi wizyty w pokojach pełnych książek. Siedząc na przeciwko moich ulubionych Ceramów, oglądaliśmy z Tubylcem opasłe tomiska zdjęć z jego wypraw po krajach Północy. Przekrzykiwaliśmy się wzajemnie w zakresie podobieństwa tych gór do Czerwonych Wierchów - No?! - ostrzegawczo podniósł głos Tubylec. - Tatry?! - Ha, ha! - Oczywiście - dowodził Włóczykij, któremu wszelka górska surowość kojarzy się z Orlą Percią. Tubylec dumnie prezentował swój samochód, który na tle skał i wody mógłby być reklamą swojego producenta. - Ty jeszcze nie widziałaś mojego samochodu?! - zdziwił się właściciel. - Nie! - odrzekł Włóczykij, wyczuwając, że tu chodzi o towarzysza wypraw co najmniej tak ważnego jak mój Srebrny ("To ten twój "Siwy"? Czy jak mu tam?? - pytał Tubylec, należący do czytaczy Sosenkowa). A podobieństwo to było tak zaskakujące, że aż parsknął śmiechem.
Do ekipy dołączyli się Mama Tubylca i Tato Tubylca. Oglądaliśmy film z jakiejś podróży, z podkładem dźwiękowym. Co tam obrazy, ale muzyka.. Byłam ciekawa, jak inaczej słucha się muzyki, siedząc w towarzystwie ludzi, którzy nią się zajmują na co dzień. Patrzyłam. Normalnie ludzie czytają obrazy. Ale oni wyglądali tak, jakby po prostu czytali z samych dźwięków - historię człowieka. Więc Włóczykij spróbował zrobić to samo i aż się zdziwił odkryciem. Bo to było zupełnie jak taki mój tekst, pisany słowami. I czasem Włóczykij mógł "odrzucić" obrazy i samymi dźwiękami dokładnie nazwać to, co sam czuł w danym momencie.
Włóczykij zmusił się do wyjścia wpół do dziesiątej, taszcząc w sakwie teczkę prasową z muzycznej imprezy, w którą zaopatrzyła go Mama Tubylca (ambitne zadanie..). Srebrny wyposażony w działające ostatnio lampki prezentował się niezmiernie nowocześnie. A właścicielka, im bardziej bosonoga i uboga, tym bardziej z siebie dumna. Jak to fajnie, przechytrzyć ciągnące chłody i dalej trenować na wietrze opalone stopy i ręce. Włóczykij zachwycony ruszył przed siebie, pustą ulicą. I to była jedna z tych wycieczek, które mogłyby się skończyć dopiero rano. Bo nad nim wisiał sobie żółty, poprzecinany pasmami granatu, wrześniowy księżyc
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura