Z góry patrząc, jeszcze nie jest kolorowo. Tylko miejscami ostry błękit styka się z rdzawą czerwienią. W tłumie zielonych świerków pojawia się jedno żółtolistne drzewo. Słońce takie samo jak w sierpniu.
Włóczykij stał na skraju wiatrołomu, który schodził zboczem w dół. Tak lubi najbardziej oddychać górami. Wśród martwych drzew, skał, wymytych przez deszcz szarych pni, gdzie rzadko kto chodzi. Była też łagodna cisza, balsam na niespokojne myśli i bezsenność. Włóczykij boi się wsłuchiwać w słoneczną ciszę w górach, bo mu się zdaje za każdym razem, że za chwilę to zjawisko zniknie. Jak sen. Zanurzał się w ciszę i cofał, zanurzał i cofał. Aż w końcu zrozumiał, że nad nim tylko niebo. Przyjął tę ciszę w siebie. I już mógł iść dalej. Dobrze mu było planować z Przyjaciółmi cel wyprawy, a wylądować zupełnie gdzie indziej. Szorować zboczem góry bez szlaku, skakać przez wykroty. Odgarniać gałęzie i jeść garściami późne duże, mokre jagody. A czasem stanąć, otrzeć spocone czoło i zapatrzeć się w horyzont między bukami, blade sylwetki Gór Złotych nad leśną porębą. Taki moment, kiedy nikt nie stoi na przeciwko i nie pyta wzrokiem - O czym myślisz? - Żeby być w górach z kimś, trzeba najpierw umieć być z nimi sam na sam.
Trzy godziny później góry zasypiały.
- Ty chyba zawsze lecisz! - stwierdziła Baśka. I Włóczykij oprzytomniał, faktycznie. Dawno nie widział zasypiających gór, niemal zawsze wpatrzony w drogę pod nogami i kołami. Z ręką na hamulcu, czy też z nogami ostrzegawczo ugiętymi w kolanach (żeby się nie wygrzmocić). Teraz siedział na drewnianej ławce przy schronisku i widział, jak zlewają się ze sobą ukośnie schodzące do siebie stoki. - A to nad nimi - też góry! Bo we Wrocławiu mógłby sądzić, że widzi zwały chmur. - Zmrużył oczy. Poznał Bystrzyckie, Sowie, a nawet wypatrzył Śnieżkę.. Ta część górzysta była oddzielona od "wyższej" części nieba jaskrawopomarańczowym pasmem. A na samej górze był czysty błękit. W końcu smugę pomarańczu, błękit nad nią i różowe bryzgi (one pojawiły się, gdy pisałam) przeciął śmieszny tunel rozproszonego światła: jakby słońce świeciło do góry nogami, w górę. Nitka dymu z odrzutowca, też pomarańczowa od promieni, przecinała wolno widnokrąg, od lewej do prawej. I właśnie wtedy, gdy dotknęła drugiego końca, wszystko poszarzało!
A im bardziej gasły kolory u góry, tym bardziej wyostrzał się Włóczykijowi słuch. - Odkrycie! - Wcześniej nawet nie zauważył, że w dole szumi potok. Ciemność gęstniała, fiolety zlewały się ze sobą, szum rósł. W końcu nie dało się odróżnić gór od koloru samej nocy. Wyżej od ziemi dało się odróżnić tylko Śnieżnik, bo był blisko. A nad nim został biały, zimny księżyc w trzeciej kwadrze. Jeden strażnik szlaku.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura