..czyli z dedykacją dla Dobrego Doradcy. A knajpy to wesoły temat. Może nawet nocny, ale nie mgielny. Knajpy poczekalne dzielą się na znane i polecane oraz przypadkowe.
Knajpy polecane mogą być celem samym w sobie, kiedy się leci przez góry cały dzień z językiem na brodzie. Wiadomo, że tam są dobre pierogi albo knedle z owocami. Ale to przypadkowe są najmilsze. Zamiast siedzieć na wietrznym peronie, siedzi się może i w dymie. W zapachu baru przydrożnego, ale za to w cieple.
Zbiegamy, a nie schodzimy z gór. Biegniemy, klucząc między dużymi kamieniami. Na koniec, na dole czujka dopada
przystanku i.. Okazuje się, że "ostatni" autobus" jest ostatni, ale dla PKS. Poza tym, jest masa prywatnych busów i na stacji PKP lądujemy na przykład 40 minut za wcześnie. Całe ciepło odparowuje w te pędy przy okienku kasowym. Kiedy mamy w dłoni bilety, trzęsiemy się już z zimna. - Chodźcie się przejść. - No, i faktycznie. Nic lepszego nie pozostaje. Za rogiem dworca ktoś wypatrzył podejrzany lokal, lśniący z dala pulpitem do gier komputerowych. I plastykowymi kwiatkami za szybą. - Kiedy jest się posiadaczem przewianego polaru i pary sztywniejących już od bezczynności nóg, nie ma się oporów przed wejściem tam.
Najpierw czuję jakby buchnięcie pary. Gorący powiew zapachu papierosów, kuchni i wilgoci zaparowuje na chwilę świat. Gdy mgła opada, spotykam zaciekawione twarze lokalnych karciarzy i piwoszków. Odrywają oczy od siebie nawzajem i patrzą, jak wmaszerowuje grupa Dzikich, którzy co prędzej zrzucają z siebie mokre kurtki i ciężko opadają na krzesła. A te krzesła skrzypią. Stoliki noszą ślady długiego użytkowania, choć ozdobione wąskimi flakonikami i serwetką. Do stolika nie podchodzi kelnerka. Trzeba wstać (a nogi tak śmiesznie niosą, kiedy brak plecaka!) i podejść do lady. Zza zasłonki wychodzi leniwie sprzedawczyni. Czasem nawet nie wiadomo, kto tu sprzedaje, a kto kupuje, bo przy kontuarze trwa w najlepsze długa pogawędka. - Co oni tu dają? - Barszcz, frytki.. Flaki?! - Wódek cała kolekcja. Ladę zdobi złoty browarek Żywca, a jakże.. -Tak? - sprzedawczyni rzuca okiem na nas. Na małej karteczce zapisuje szybko zamówienie. Znika znowu za zasłonką lub innym "Wejściem służbowym".
Wciąż gra męcząco-brzęcząca muzyka. Pan Dionizy, pan Wiesiek, który dotąd sączył piwo przy ladzie i gadał z szefową, wyczuwa sytuację. Uchyla kapelusza, chrypi swoje "Do widzenia" i powolutku, z godnością wychodzi. A my znowu siadamy przy stoliku. Jedzenie zamówione, można patrzeć na sąsiadów. Jeszcze w czapkach kończą pospiesznie zupę, któryś usiłuje coś wygrać przy automacie.. Inny przychodzi tylko po to, by wynieść do domu pierogi w woreczku. - Nagle przed moim nosem ląduje talerz jedzenia. - O, rany! - Z Knajpy zwykle wychodzę z bólem żołądka, nawykłego do małych porcji. A tu "się je" za wszystkie czasy. Z talerza ze znaczkiem"FWP" lub "Karolina", hojnie popijając. Herbata za gorąca, nie chce się czekać. Sok za zimny. Ale chce się pić, to pije się zimne.
Akurat robi się okropnie gorąco, więc i sennie, kiedy szef grupy mówi - No, to co? - Spadamy. Kurtka zarzucona na ramiona okazuje się po posiłku cudownie lekka i nowoczesna. Plecak leży jak ulał. No, buty jeszcze jakby świeżo wyjęte z bagna. W drzwiach mijamy otyłego kolejarza w granatowym mundurze, który pewnie też chce przeczekać do następnego pociągu. Tak jak my przed godziną..
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura