Ostatnio jechał tamtędy wieczorem. Nie późnym, ale bardzo jesiennym. Padało równo. Z kasku spadały grube krople deszczu, prosto na wargi. -Tfu, tfu! - parskał co chwilę Włóczykij, połykając wodę o smaku aluminium.
Lubi jazdę w pojedynkę, w ciemnym mieście. Rower cichutko przemyka po chodnikach, i jest tajemniczo, a jednocześnie bezpiecznie. Światło od latarń srebrne i łagodne. Włóczykij na pustym chodniku nie musi za bardzo patrzeć pod koła, więc przygląda się obrazkom w oknach. Lubi pomarańczowe lampy i półki zarzucone książkami. (I wtedy czuje, że ma na sobie przemoczone trampki!). A czasem ciekawią go firanki kuchenne - kiedy już chce się jeść. Światło w oknach tych domów jest białe, do czytania. I morelowe, w sam raz do klejenia sennych powiek.
Koło szpitala światło bywa natomiast niebieskie.
Ma odcień nieprzyjemny, męczący wzrok. - Są i białe światła. Ale Włóczykij zatrzymuje wzrok na tych niebieskich oknach. - Z jakichś bladych wspomnień wynika, że dyżur, bezsenność, obcy dotyk, zapach obcej pościeli, zimno i lęk. Teraz - szyby, więc nic nie widać. Tyle, że pali się upiorna lampa.. U samej góry.
Wrocławskie szpitale są często w czerwonych, pruskich budynkach, podobnych tak do więzienia na Kleczkowskiej, jak do kaplicy na cmentarzu Grabiszyn. Włóczykij mijając je, szuka żywych postaci w oknach. Ale są wąskie, mało widać. - A to niebieskie zasłonięte matową szybą do połowy. Dyżurka? Sala operacyjna? - Więc Włóczykij modli się za tych za niebieską szybą. Mogę nawet powiedzieć, że modlitwa "włącza mu się" sama. Bo skoro nie wiadomo co, to.. właśnie trzeba.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura