Dobra muzyka w radiu. To musi być Wszystkich Świętych. Albo żałoba narodowa. Albo.. No, nie. Nie Wielki Piątek (toż to Święto Zakupów). Dzisiaj Włóczykij usiadł przy kuchennym stole, oparł twarz na zwiniętych piąstkach i słuchał I PR.
Rzeczywiście, grali. Jakby na zamówienie.
"Pavane dla zmarłej infantki" Ravela. Włóczykij zna tę melodię, ale sam nie wie skąd. To jeden z utworów, dających się czytać jak tekst.
Bo nie każda muzyka da się czytać.
Czasem oszałamia, no i z Opowieści nici. Powoduje chaos w głowie. Nawet kolory za oknem gasną. Nic, tylko umieścić głowę w ciemnym kapturze i wołać do redaktorów o litość. - Do widzenia Państwu! - warczy w takich chwilach Włóczykij. Zepsute, wyłączyć się nie da. Kabel z gniazdka.
A potem szło Mozarta
"Requiem". Bomba. Ze dwa lata temu Włóczykij odkrył w swojej szufladzie zakurzoną płytę. Płyta z owym utworem żałobnym jest podarunkiem urodzinowym. Kiedy darczyńca zorientował się, że podarował Włóczykijowi nie tylko "Mozarta", ale i "Requiem", doznał ataku śmiechu. Po czym spojrzał przepraszająco. Ale Włóczykij też się w tym czasie kulał. Warto znać łacinę..
Ciekawe, jakie struny (i jak precyzyjnie skonstruowane!) musi mieć w sobie ludzka dusza, skoro zmiana melodii powoduje zmianę w patrzeniu na kolory? Kiedy oni grali, patrzyłam na liście, lekko przymglony błękit i po prostu czułam lekki wietrzyk i snujące się pajęczyny. Jakby z radia płynęły wrzaski, czułabym zimno i widziała znaki nadciągającej tzw. zimy.
- A właściwie jaki mamy dzisiaj dzień? O czym?
- "Tajemnica życia i śmierci". Oczywiście. I to nie była myśl, tylko obraz.. Ale wystarczyło drgnienie melodii. Musiało być znajome. Pojawił się drugi obraz, jak wyraźna pocztówka. Karawan marki Volkswagen Voyager. Wędrówka za samochodem. Cisza w uszach. - Przecież nic się nie zmieniło? Po co to wszystko? Przecież to chwila, i za chwilę.. - Cisza normalna, a jednak nie ta sama..
Skoro widzę, jak muzyka opowiada, zapytam, co o tym sądzi muzyk. - Jak on widzi melodię? - Zapytam dzisiaj Tubylca, kiedy będziemy szli przez wieczorny cmentarz..
Byliśmy
W ciemności inaczej snują się opowieści o dziadkach i pradziadkach. Wtedy wydaje się, że są i żyją. Bo kiedy jest jasno, to.. nic nie widać. Tubylec z zapałem objaśniał mi koligacje, stojąc nad rodzinnymi grobami, i postacie żyły. Ktoś grał na saksofonie. Muzyka dochodziła zza lasu pomników.
Migające światła. Szelesty. Szepty. Muzyka. Ruch.
Życie.
Był krzyż partyzancki nad grobem wujka. I symboliczny grób ciotecznego dziadka, który zginął w Powstaniu. - Czołg go przejechał, już rannego - opowiadał Tubylec. Znaleźliśmy pomnik skrzypka i graniczną brzozę. Za drugim zamachem znaleźliśmy i "mój" grób, i jeszcze jeden Tubylców. Krzyż Katyński. Michalczyk. To były groby polskie. A w parku, pod drzewami, gdzie kiedyś istniały przedwojenne (niemieckie groby), błyskały lampki. Nie mogłam oderwać od nich wzroku. Trawa, krzaki. Pamięć.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura