Jako młody chłopak walczył w wojnie polsko-sowieckiej. W wolnej Polsce awansował na porucznika. Dostał ordynansa, energicznego chłopaka z Kresów. Razem jeździli na manewry. Do Zakopanego, do Worochty.. Ale najlepsze miejsce znalazło się po czeskiej stronie granicy..
W miasteczku, którego nazwę przepomniałam ze szczętem, pan J. dostał kwaterę u zamożnego kupca. Kupiec Z., jak w każdej porządnej baśni, miał trzy kamienice i córkę na wydaniu. Panna F. była wykształcona, bo studiowała w Wiedniu. Poza tym, lubiła słodycze i towary kupowane w sklepach "kolonjalnych". Była też ładna. Wiem, bo widziałam na zdjęciu delikatną szatynkę o dużych oczach i lśniących lokach. Ale nie wiem, czy miała lekko smagłą cerę, czy to tylko zasługa sepii. W każdym razie, porucznik J..
- "Manewry"?
- Aha..
- Lepie daj sobie spokój - mówił kupiec Z. - Moja córka to nie jest żona dla ciebie. Widzisz, ona lubi wygody, słodycze. Do pracy nie jest przyzwyczajona.. - Porucznik słuchał, no i co miał powiedzieć? Sam mieszkał w koszarach, źle mu nie było, o luksusach nie myślał. Ale dalej chodził za swoją damą.
W trzecim roku "manewrów" znowu był w Czechach. Ulokowali się z ordynansem oczywiście u pana W. Któregoś wiosennego dnia porucznik J. wrócił z ćwiczeń. Był nieludzko zmęczony. Zasnął jak kamień. A panna F. poszła na spacer, na wysoką górę w pobliżu miasteczka. - Panie poruczniku, panie poruczniku! - załomotał do drzwi ordynans. J. nic. Śpi. Ordynans dalej tłucze w drzwi. - Panie poruczniku! Jak pan może? Panna w góry poszła, sama. A pan śpi!? - Porucznik nie wytrzymał. Zerwał się na równe nogi. Pognał w teren, jak nieprzytomny. Leciał.. ! W porę zorientował się, że nie ma kwiatów. Wpadł do lasu. Rozejrzał się za leśnikiem. - Nie ma! - Zerwał chroniony jaśmin. - Mało tchu nie straciłem - opowiadał po latach. Pognał wyżej. Dopadł panny. I tam, na tej górze z kapliczką, jej się oświadczył.
Ślub brali zimą. Pannie F. marzyły się herbaciane róże. Porucznik zwiedził x zakładów kwiatowych. Nie było nigdzie. F. dostała więc róże czerwone.
Ale porucznik J. dobrze sobie zapamiętał marzenie narzeczonej.
Minęły lata. Była Kampania Wrześniowa i było rozstanie. J. już jako kapitan, walczył w Armii Kraków. W pewnym momencie tylko kilka kilometrów od frontu sowieckiego. - Bogu dzięki, że nie bliżej.. - mówi dziś jego córka. Bo poszedł do niewoli niemieckiej. Przeszedł pięć oflagów. Ale przeżył. W 1945 roku wylądował w armii amerykańskiej. Przebywał w Stuttgarcie. Tam w ramach akcji łączenia rodzin przyjechała do niego żona z dwojgiem dorastających dzieci.
Dwadzieścia lat małżeństwa. Sześć lat rozłąki. Umówili się przy jednych zabytkowych schodach. F. powoli schodziła w dół.. Zobaczyła stojącego na dole J. Trzymał w ręku pęk herbacianych róż.
To właśnie był jej ślubny bukiet..
--
Historię opowiedziała mi jedna "
Stara Baba". Ostatnio wszystko krążyło wokół tematu przemijania. Więc teraz słońce i kwiaty. Dla ogrzania serc Tu Zaglądających.
Co stwierdziwszy, znikam :)
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura