Św. Tomasz rozdawał srebro dzwonów. Jan Sebastian Bach prężył się dumnie na postumencie. Z maleńkich okienek domów o konstrukcji szachulcowej wyglądało światło.. Włóczykij w kurtce zapiętej po czubek nosa kręcił się wokół własnej osi.
Musiał szybko oglądać wąskie uliczki i secesyjne kamienice. Mgły schodziły niżej. - Niedługo kolacja! - Zmrok wyganiał go w stronę Rynku. Zmrok przychodził już wtedy, gdy siedziało się w knajpie nad kubkiem gorącej czekolady. - Ty.. Czekoladko! - powiedział serdecznie Kumpel I. - Znowu pijesz to? - Ano, tak! - W knajpie pachniało drewnem i kawą. Policzki robiły się różowe i ciepłe. Wtedy można było wędrować dalej, w noc. Włóczykij ma w ten sposób zdjęcie na moście w Dreźnie. Żadnej widoczności. Ale właśnie światło, które przedarło się przez mgłę, malowało pastelą kształty wież i elewacji. Ciepło w brzuszku, ciepło w ramiona, bo gruby, czerwony sweter pod kurtką otulał Włóczykija jak dobry śpiwór. Można iść i iść, z zadartą głową, i słuchać odgłosu kroków na posrebrzanym bruku.
- A jutro gdzie jemy kolację?
W "Telegrafie" światło odbijało się od żółtych ścian i wychodziło na ulicę. Przez secesyjne okno. W poświacie fruwały gałązki dzikiego wina. Włóczykij patrzył w dół z antresoli i widział morze ludzi. Sami aktorzy i dziennikarze. O, i jedna rzeźbiarka. - Jak dobrze być wśród swoich, czyli świrów. - Wystarczyło szybko przenieść wzrok od nich w stronę tego owalnego okna i myślało się, że z mroku wyjdzie peleryniarz z brodą. A pod napisem "open-szene", w środku lokalu, siedzi Przybyszewski i ubija interes z wydawcą. - No? Zjadłaś wszystko? - Kumpel II srożył się nad talerzem, który mógłby pomieścić dwa obiady. - No, nie.. - Włóczykij uśmiechnął się przepraszająco - Jędruś.. Zjesz znowu za mnie?? - Sam patrzył błyszczącymi oczami na cyganerię w kolorowych ubraniach, dziwnych rajstopach i beretach.
Knajpy jak teatr. Knajpy jak kąt pracy twórczej. Bilet kosztuje tyle co kubek kakao, które Włóczykij zamawiał wciąż uparcie, wbrew różnym Pilznerom. Koło północy wracał ulicami i patrzył przez inne szyby na sceny przy stolikach i barze.
Ostatni wieczór mógł zacząć się od zachodu słońca. I w innej knajpie. Ale był w podróży. I po naszej stronie padał deszcz. Kameraden marudzili, że pogoda nie taka. Zza szyby wiało. A Włóczykijowi.. knajpy wywietrzały z głowy. Wystarczył rzut okna na ciemne pobocze za autostradą. Włóczykij myślał już o tym, jak by się teraz szło mokrymi zaroślami, przez zamglony las..
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura