- Bo Pani i ja rozumiemy się wpół słowa - usłyszał Włóczykij, niechętnie już opuszczając szary, przytulny salonik. Stara Baba i Włóczykij długo rozmawiali w jego żółtym i szarym świetle. Długo. Aż głosy z dźwięcznych nut przeszły w senny szept.
Wpadłam do niej, jak mawia Księżna, na biegu. Chciałam tylko wręczyć numer gazety, gdzie wydrukowali mój reportaż o niej. Stara Baba jakby nie dostrzegła, że redakcja źle podpisała fotografię. Zaśmiała się. - Gdzieżby znowu. Mój mąż - pułkownik?? I taki stary?? - Odłożyła gazetę. - To, co? Zrobię herbaty i pogadamy. - Tak! - powiedziały oczy Włóczykija. I powiedziały zgodnie z moją intencją: z ulgą i wdzięcznością. Nie chciałam wychodzić. Wczoraj bardzo.. chciałam zostać.
A słowa Baby znaczyły: "Jesteś jedną z nas. Jesteś tu, bo właśnie na Ciebie czekaliśmy".
Nie miałam zresztą konkretnych pytań do niej. Chciałam tylko usiąść, podeprzeć twarz dłońmi i rozmawiać, milcząc. Stara Baba rozumiała. O ile na początku, latem pilnowała minut i godzin, ważyła w myśli każde słowo, teraz chciała dzielić się swoim byciem. I robiła to skutecznie. Włóczykij włączył lepszy sprzęcior nagrywający (o rany, wreszcie nic nie stuka, nie wyje i koniec taśmy nie przerywa strumienia słów). Można było nim uchwycić trącenie łyżeczką o szklankę. Utrwalić szelest przekładanych w dłoni zdjęć z balów i świąt wojskowych. Bo jest ważne, gdy właśnie stare, spracowane dłonie dotykają zdjęć w sepii. One mają do tego prawo.. Wyjmuję z nich i delikatnie odkładam na bok fotografię Ojca. By nie pobrudzić. - Proszę sobie odbić. Ale nie zgubić. Nie mam drugiej. Pani wie..
- Tak-Tak! - Wybębnił leciutko swoją akceptację zegar w kącie.
- Już wiem, o czym napiszę następny reportaż - powiedziałam. - No, o czym? - zapytała Stara Baba. - A o Pani rodzicach. - Boże! - próbowała załamać ręce. Ale jej nie wyszło. (Ha, czyli podoba się pisanie!). Wystarczyła chwila przerwy. Wzrok stał się bardziej ciepły i nieobecny. Zaczęła mówić jakby do mnie, ale bardziej do siebie. A właściwie, do jakichś cieniów, które mogła mieć przed oczami, kiedy patrzyła przed siebie. Patrzyła - i widziała.
- A jakie bale były przed wojną. Wie Pani, ech.. - budziła się od czasu do czasu.
Ja siedziałam wtedy z twarzą wtuloną w dłonie. Już nie było ważne, co ona mówi. Ale to, że ona chciała mówić. A ja chciałam słuchać. I teraz znam historię, od której łzy w oczach. Jak Żydzi żywcem w synagodze.. Jak ksiądz błogosławi ich monstrancją, nie bacząc na szwabskie kule.. I widać, jak dużo może cisza. Bo nagle Baba powiedziała, żywym głosem - Ja przez te lata nigdy nie sądziłam, że ktoś do mnie przyjdzie i zapyta.. - Wyrwało jej się. Ona, zdyscyplinowana osoba, która w kaszę nie da sobie dmuchać. Twarda. A tak zdziwiona sama sobą.
- Tak-Tak! - Zegar chciał przypomnieć, że on też tu jest. Że nie przeszkadza, lecz pilnie słucha.
Już rytuałem jest sok do herbaty. Choć nie pytam, dostaję pod nos ulubione słodycze gospodyni. Brzęczą spodeczki w znajome wzory w pasterki i pasterzy. Głos zamyślonej Baby cichnie. Słowa padają coraz rzadziej. Ale niemożliwe, by wszystko zostało powiedziane. Bo w oczach ciepła coraz więcej. A to znaczy, że idzie Wspomnienie. Idzie.. Za chwilę, za chwilę przypomni sobie, że przecież.. A we mnie na to coś podskoczy. Mam! Nie będzie spania w nocy. Będzie komp, stukanie i wypieki na policzkach. - A zegar? - Chyba zrozumiał. Nie chce nikogo wyganiać. Milczy. Tylko się uśmiecha. Na gładkiej powierzchni wahadła tańczą złote drobinki.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura