"Dziękuję Ci za list i kartkę świąteczną. W tym roku do nikogo nic nie wysyłałem. Byliśmy bardzo przygnębieni śmiercią naszej czarnej kotki perskiej. Pisząc "bardzo przygnębieni" używam konwencjonalnego zwrotu. Dla nas to była tragedia..."
Tak pisał do przyjaciela Raymond Chandler w styczniu 1951 roku po śmierci ukochanej kotki Taki.
Dlaczego tak wiele osób ma i kocha swoje koty, dlaczego tak wiele osób ma i kocha swoje psy, a jednocześnie tyle jest okrucieństwa, nienawiści i pogardy wobec zwierząt, dlaczego miłość do zwierząt postrzegana jest często jako mniej lub bardziej przeszkadzające dziwactwo, szkodliwa anomalia, dlaczego potrzeby zwierząt traktowane są w najlepszym przypadku z obojętnością, a stan sanitarny schronisk budzi zdziwienie i chęć zmiany tylko wówczas, jeśli zagraża otoczeniu?
Zwierzęta "brudzą" i "roznoszą choroby", psy "zanieczyszczają" chodniki i trawniki, koty "śmierdzą". Ileż się tego nasłuchałam przez całe życie! Winy ludzi, ich brak kultury i złe wychowanie przypisuje się zwierzętom, a naprawdę trudno mieć do nich pretensję, że po sobie skutecznie nie sprzątają. Wśród moich znajomych nie ma osoby, która nie sprzątałaby po swoim psie, przyznaję jednak, że potrzeba na to nie tylko zmiany mentalności, ale i pewnej determinacji. Mój Maksio ma niewiele ponad cztery lata, jak zaczęłam chodzić z nim na spacery, na naszej trasie było osiem koszy na śmieci, teraz z ośmiu zostały dwa. Widocznie urzędnicy miejscy, którzy – słusznie – wymagają od właścicieli psów sprzątania po nich, jakoś nie bardzo się kwapią, by to sprzątanie ułatwić.
Kwestia bezdomnych kotów. Odkąd sięgam pamięcią karmię je, podobnie jak wielu moich przyjaciół i znajomych. Mam to szczęście, że mieszkam w małym domu i moje koty (mam na myśli wyłącznie koty dzikie, które same wybrały sobie naszą posesję jako przyjazne lokum, nie moje koty domowe, które nie wychodzą z mieszkania) przeszkadzają nielicznym, w blokowiskach, tam, gdzie pretensje i animozje krążą po piętrach, a własne smutki i frustracje chętnie zrzuca się na sąsiadów, opiekunowie kotów mają o wiele gorzej, znam smutne opowieści kocich mam traktowanych jak wrogowie publiczni nr 1. Tymi wrogami publicznymi są zarówno młode dziewczyny o czułych sercach, jak i starsze panie, które na koty przeznaczają lwią część swoich skromnych najczęściej emerytur. Widmo piwnic i klatek schodowych opanowanych przez szczury mniej tym estetom przeszkadza, to koty i ich karmicielki budzą niechęć lub nienawiść, koty najlepiej "wytruć", ich miłośniczki (miłośników) sterroryzować i wykluczyć z grona ludzi przyzwoitych. I ja się z taką nienawiścią nie raz zetknęłąm, jeden z moich sąsiadów wzywał policję i straż miejską przeciwko mnie, ponieważ przeszkadzały mu kocie miseczki i kocie zapachy.
Nienawidzą dorośli, wyśmiewają dzieci, widocznie wychowane w przeświadczeniu, że zwierzęta są niepotrzebne, nie czują, nie myślą, a ci, co się nimi zajmują, nie zasługują na szacunek. Niedawno usłyszałam o sobie szeptane przez dwie małe dziewczynki: "O, idzie ta głupia baba z nienormalnym psem". Dziewczynek ani ich rodziców nie znam, nigdy z nimi nie rozmawiałam, czy i do jakiego stopnia jestem głupia, oceniają zapewne tylko po moim zachowaniu – karmieniu kotów we własnym ogródku i spacerach z niewidomym psem, którego ktoś bestialsko okaleczył (na "babę" się nie gniewam, bądź co bądź babą nazwał Napoleon Louisa-Alexandre`a Berthier, pierwszego z marszałków Cesarstwa, gdy ten radził cesarzowi zebrać siły w zdobytym świetnie Smoleńsku i nie maszerować od razu na Moskwę, w tym towarzystwie i ja babą być mogę). A nienormalny pies? Jedyną oznaką jego "nienormalności" jest to, że nie biega – wie, że wtedy by na coś mógł wpaść. Nie ma oczek, które ktoś, małemu szczeniaczkowi, wypalił kwasem, a więc jest inny. Inny, więc nienormalny.
W takim świecie, w świecie, w którym żyjemy, coraz więcej słyszy się o przypadkach przerażającego okrucieństwa. Kot rzucany o ścianę, szczeniaczek wyrzucony z okna, labrador włóczony za samochodem... Dla "zabawy"! Psy husky, niepotrzebne po olimpiadzie w Vancouver i "po prostu" - po prostu! - rozstrzelane (ranne dobijano jeszcze nożem).
Jak my, ludzie, możemy spojrzeć zwierzętom w oczy?
Dlaczego w miastach nie mogą z miejskich funduszy powstać przyjazne, czyste, dobrze zaopatrzone schroniska dla bezdomnych zwierząt, dlaczego wspólnoty mieszkanowe nie mogą wygospodarować ciepłego pomieszczenia dla kotów, a mieszkańcy nie mogą dobrowolnie składać się na jedzenie dla nich? Dlaczego nie może być więcej koszy na śmieci na ulicach?
Miasta bez kotów, bez ptaków, bez przyjaznych, dobrze wychowanych i nie stanowiących dla nikogo zagrożenia psów, bez jeży i ślimaków, bez kwiatów i motyli, zamienią się w – nawet nie chcę sobie wyobrażać, w co – dla mnie: w miejsca bez życia.
I nie do życia.
Inne tematy w dziale Rozmaitości