Czarny, Sówka55
Czarny, Sówka55
Sówka55 Sówka55
1065
BLOG

O jedno kocie życie mniej...

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 38

O jedno kocie życie mniej

 

Leżał pod samochodem. Jak rzucony kawałek wytartego czarnego aksamitu. Bałam się podejść, ale podeszłam bliżej. Może ranny, może cierpi, może można jeszcze mu pomóc.

Z bliska nie było już żadnych złudzeń. Rozbity, zakrwawiony łepek, rana z zakrzepłą krwią – tak duża, że pewnie nie cierpiał. Paradoksalnie jej rozległość była pewną pociechą, może jego kocie życie uleciało w jednej sekundzie do kociego raju, bez bólu, bez świadomości tego, co się stało, może nagle jego duch znalazł się w jakimś tajemniczym przejściu między tu i tam, i w tym tam już pozostał.

Czarny... Kiedyś latem, w dzieciństwie Jaguarka i Tygryska przychodziły do mojego ogródka trzy czarne koty, prawie identyczne, ledwo je rozpoznawałam, właściwie po zachowaniu bardziej niż po wyglądzie. Wszystkie trzy duże, z dużymi głowami, z tym samym skupieniem w zielonej głębi oczu, każdy z maleńką plamką białego futerka pod bródką, prawie niewidoczną – to białe wspomnienie po jakimś dalszym przodku widać było właściwie tylko, gdy moi czarni goście unosili pyszczki wpatrzeni w przelatujące ptaki, w ruch gałązek czy prąd powietrza, gdy zainteresował je motyl, ważka, pszczoła. Z rzadka zjawiały się wszystkie trzy, wtedy ich identyczność, ich niezwykłe podobieństwo, ich czarna tajemniczość, wydawały się czymś zgoła niesamowitym, trochę tak, jakby w zwykłym ogródku były istotami nie z tego świata.

Tamto lato, gdy często przychodziły, minęło, z trójki pozostał jeden czarny kot, właśnie Czarny, tak o nim myślałam i mówiłam, prawdziwy król życia, patriarcha mojej ulicy, ojciec Jaguarka, Tygryska i wielu innych kociąt, które zawsze czule wychowywał, pomagając w tym wychowywaniu swoim licznym (w każdym sezonie innej, ale na raz zawsze tylko jednej) życiowym wybrankom. Czarny był u nas od zawsze, zanim pojawiły się dwa pozostałe czarne koty, razem z nimi, i po tym, jak tamte dwa z nieznanych mi powodów i motywów przestały do mnie zaglądać. Podobno, tak słyszałam, miał swoją panią, do mnie przychodził na jedzonko i w celach towarzyskich, wierzę, że przede wszystkim kierowała nim miłość, bo wszystkie kotki, które obdarzał swoim zainteresowaniem, odwzajemniały jego uczucia z czułością i wiernością.

I teraz zobaczyłam na skraju jezdni to czarne futerko, w przedśmiertnym skurczu zwinięte w kłębek! I wysunięty mały różowy języczek, który tak często widziałam, jak Czarny mył łapką swoje błyszczące futerko, by zakochane w nim kotki mogły podziwiać jego niezwykły urok i czar!

Stanęły mi przed oczami wszystkie zabawy Czarnego z kociętami, pogonie za maluchami w wysokiej trawie, wspólne wylegiwanie się na stokrotkach, czułe sjesty pod krzakami róży.

Wielokrotnie opowiadałam o Czarnym wszystkim tym, którzy wierzyli w stereotypy: w to, że koty są z wyboru samotnikami, że kocury nie interesują się dziećmi, że nieobca im przemoc w rodzinie, gdy miseczka z jedzonkiem kusi swoim zapachem... Bo Czarny wszystkie te stereotypy przełamywał, opiekował się swoimi kotkami, czuwał dzielnie nad śpiącymi rozkosznie kociętami, gdy ich mamy wybierały się na przechadzkę, nigdy nie jadł pierwszy – dopiero gdy mamy i dzieci zaspokoiły apetyt  dostojnie podchodził do miseczek, do kocich zabaw udostępniał dzieciom swój piękny, zwinny ogonek.

Jak to możliwe, że na swojej ulicy, u siebie, nie zauważył samochodu!

Tyle jest bólu wokół, tyle cierpień, wiem, a to TYLKO o jedno kocie życie mniej, ale czy to musiało się zdarzyć! Dlaczego się zdarzyło? Czy musiał zginąć!

Wieczorem na spacerze z psem opowiadałam o Czarnym przyjaciółce. Tu leżał, powiedziałam, pod maską samochodu, pewnie nie ten, co nad nim zaparkował, go zabił, pewnie ktoś inny, zapewne w ogóle tego nie nie zauważył, o, popatrz, nie ma go już, zapewne dozorczyni zauważyła i zabrała jego poranione ciałko. Mówiłam, jak szkoda, zastanawiałam się, czy jego pani już wie... i nagle spojrzałam w bok.

Jakiś koci cień przebiegł tuż koło nas, spiesząc do postawionych przeze mnie miseczek. Czarny?! Czarny?!!! Niemożliwe, żyje, to nie on leżał pod samochodem z rozbitym łepkiem! To nie on...

To nie Czarny, król życia, stały gość mojej kociej restauracyjki, namiętny życiowy partner moich piwnicznych kotek! Czarny żyje, żyje...Znów będzie opiekował się kociętami, wylegiwał w słońcu, czekał przy miseczkach.

Tak się cieszę!

Ale jakiś czarny kot przecież tu rano zginął.

Czy ktoś go szuka, czy ktoś się o niego martwi? Jak tu trafił, skąd przyszedł, czy to jeden z tych, które zaglądały tak chętnie kiedyś do naszego ogrodu? Pewnie się nie dowiem.

Smutno, Czarny żyje, bardzo się cieszę, ale przecież o jedno kocie życie jest mniej. Jedno kocie życie...

 

 

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (38)

Inne tematy w dziale Rozmaitości