Wiosna w ogródku, Sówka55
Wiosna w ogródku, Sówka55
Sówka55 Sówka55
692
BLOG

Kociarz umysłów, czyli co razi w trawie

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 30

Kociarz umysłów, czyli co razi w trawie

 

W trawie rażą koty. I jedzonko kotów, a zwłaszcza zagubione w niej miseczki.

A poza trawą, co razi? Ja.

Wróg publiczny numer 1, a właściwie wróg publiczny w małej kamienicy prywatnej, ja, czyli miłośniczka kotów. Narzucam innym swoją wolę, a przede wszystkim obniżam wartość kamienicy tym, którzy jej część (bo ja swojego mieszkania nie mam zamiaru) chcieliby sprzedać, ba, co gorsza zrażam tych, którzy ewentualnie mogliby chcieć tę część kupić.

Uściślam: narzucam tę wolę dwóm innym współwłaścicielom, bo jest nas troje, a w dodatku drugi ze współwłaścicieli, sam posiadacz dwóch domowych kotów, wcześniej jako esteta walczący z miseczkami pod domem się jakoś nie ujawnił.

Zgroza, zgroza, należy posypać głowę popiołem, a koty "ZLIKWIDOWAĆ".

"Co Pani zamierza zrobić w sprawie likwidacji kotów? Bo sama Pani rozumie, że koty należy zlikwidować."

Otóż nic nie zamierzam. Nie zamierzam "likwidować" kotów.

Podwójna logiczna absurdalność tego pomysłu właściwie powinna mnie bawić. Podwójna, bo jak od kogoś, kogo się poznało kilka lat wcześniej i kto cały czas karmił koty, można oczekiwać, że on "sam rozumie, że koty należy zlikwidować." Jeśli mogłabym w ogóle tak pomyśleć, to kotów bym nie karmiła, tak sądzę. Po drugie, koty przychodziły do naszego domu od zawsze, niezależnie od tego, czy ja w nim akurat mieszkałam, czy nie, czy byłam w Polsce, czy byłam za granicą, a nawet niezależnie od tego, czy je tak systematycznie karmiłam jak teraz, bo jak byłam dzieckiem, to nie karmiłam ich wcale, a przynajmniej tego nie pamiętam (choć jakieś skórki zawsze się kotom wynosiło, a moja Mama zawsze z miłością karmiła wszystkie ptaki). Po prostu w naszej dzielnicy, wytyczonej i obecnej na planie Warszawy już w latach dwudziestych jako (wówczas) południowy skraj miasta, zachowała się zabudowa przedwojenna, domy stoją na ogół w ogródkach, jest wiele trawników, zacisznych miejsc, spokojnych zielonych przystani, gdzie koty mogą przemykać w trawie lub wylegiwać się na słońcu, gdzie wiewiórki skaczą po drzewach, pełno jest różnych ptaków, gdzie o zmroku przychodzą jeże. Jeże, którym nie przeszkadza ani towarzystwo ludzi, ani kotów, o tej porze zresztą wszystkich już szarych.

Wyobrażam sobie postawiony przed domem napis: "Kotom (jeżom, ptakom, ślimakom) wstęp wzbroniony", na pewno przeczytałyby go z uwagą i pokiwały łebkami, dziwiąc się, czego to ludzie nie wymyślą w imię postępu i nowych zwyczajów!

Ale czy by respektowały taki zakaz – oj, szczerze wątpię.

Wprost przeciwnie, jestem pewna, że tak samo leżałyby w trawie, goniłyby motyle, mrużąc oczki, obserwowałyby chmury na niebie i ptaki na drzewach. I tylko w ich spojrzeniu skierowanym na nas kryłoby się zdziwienie, znak zapytania: co się stało, że już nie zapraszacie nas do stołu, zapomnieliście, że jesteśmy głodne, a może to was dopadł kryzys i nie stać was na to, by się z nami podzielić? I obok zdziwienia – współczucie, jak nam musi być ciężko, jeśli zapomnieliśmy o nich, kotach niebieskich, co nie sieją, nie orzą, ale mają prawo żyć i cieszyć się życiem...

Nie jestem zresztą w naszej okolicy jedyną osobą, która karmi koty, choć akurat moi stołownicy są mi wierni, tak samo jak jestem im wierna ja. Przychodzą w śnieg i mróz (wtedy czeka na nich moja piwnica, zaciszna i życzliwa, do ich dyspozycji otwarta cały rok, ale w zimie szczególnie chętnie odwiedzana, ba, niezbędna, by przeżyły czas kotom nieprzyjazny), zaglądają, gdy wabi je słońce i kuszące zapachy wiosny, odpoczywają w słodkim cieniu gorącego lata, tu przeczekują jesienne szarugi. Po prostu są.

Karmię koty w trzech miejscach, w tym – i tocasus belli - w ogrodzie i piwnicy, niektóre z nich tam się zresztą urodziły i naszą posesję uważają za własną, inne przyprowadziła tu matka, Katharina Kocia Złośnica, o której sile osobowości i niezwykłych zwyczajach pisałam wcześniej, inne mają swojepiedà terrew sąsiednich domach, a do mojej restauracyjki przychodzą na deser, albo w celach towarzyskich, albo dla urozmaicenia menu. Nigdy nie stawiam im przed domem więcej niż dwóch-trzech małych miseczek, czasami (jak jest zimno, żeby jedzenie nie zamarzło), przyznaję, na dodatkowych podstawkach-tackach.

I nigdy nie widziałam na raz więcej niż czerech, maksimum pięciu kotów (wyjątek: Złośnica z szóstką dzieci, ale to widok był prześliczny, przechodnie przystawali przy furtce i zachwycali się tą kocią gromadką, w ogóle często ludzie przystają przy naszym parkanie i oglądają koty, dzieci przychodzą specjalnie), choć kotów zjawia się u nas w różnych porach dnia i roku kilkanaście.

I to jest ta moja wielka wina: zadbane, nakarmione, wesołe koty o lśniących futerkach! Wolne, swobodne, dzikie koty, które przychodzą do nas i parę domowych kocich singli, które swoim paniom z trudem wiążącym koniec z końcem ułatwiają załatanie budżetu, bo żywią się u mnie.

Przyznaję, czasami jedzonko leży rozsypane przez ptaki, pojemniczki smętnie kołyszą się na gałązkach dzikiego wina, bo tam ukryły je sroki, wokół rozsypanej suchej karmy podskakują zadowolone kawki, dziobiąc ją zawzięcie, rozlana woda strugą wypływa z naczynia, a w powstałej z niej kałuży wesoło odbija się niebo...

Horror, horror, miseczki leżace niesymetrycznie, kolorowe kamyczki suchego jedzonka układające się w dadaistyczny kobierzec, kociaki w zabawnych podskokach, skradające się do jedzonka ptaki, podrywające się do lotu z wesołym furkotem, tupot małych jeżowych łapek i ich ciekawe ślepki patrzące na świat spod kaskady igieł. Nie, nikt nie kupi domu, w którym panuje takie bezhołowie!!! Za mało betonu,, za mało niklu, za mało chromu, za dużo trawy, za dużo trzepotu, za dużo pisku.

Koty nie chodzą na baczność, chaos, bezsens, bałagan.

I ja w tym wszystkim, inspiratorka, przywódczyni całej tej cyganerii, sprawczyni bałaganu, niekontrolowanej wolności, nadmiernej swobody.

Jednym słowem: wróg.

Obawiam się, że takich "wrogów' jak ja jest więcej i to Im dedykuję te słowa. Że więcej osób, które karmią koty czy ptaki, spotyka się z wrogością i niezrozumieniem. Ba, z potępieniem nawet. Mój sąsiad o moich niecnych sprawkach zawiadamiał policję i straż miejską, ale ponieważ moimtheatrumjest własna, a dokładnie nasza wspólna, prywatna posesja, więc żadnych kłopotów poza sprawioną przykrością mi nie przyczynił. Współczuję tym wszystkim, którzy przy karmieniu bezdomnych kotów spotykają się z jeszcze większym niezrozumieniem i z większymi przeciwnościami!

A przecież jaki smutny, jaki pusty, jaki bezbarwny byłby nasz świat bez zwierząt. Miasto bez kotów, bez ich pełnego gracji towarzystwa, bez ptaków, bez motyli, bez pszczół!

Czy w ogóle warto byłoby żyć, gdyby zwierzęta były tylko w Zoo, a my, zabiegani, w naszych domowych klatkach...

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (30)

Inne tematy w dziale Rozmaitości