Rozdział XVIII
Co po nas pozostaje?
Będę smutny, będę gorzki
(to znaczy będę w tym rozdziale, bo w życiu taki wcale nie jestem)
Mama, która ma zielone oczy jak Montuś i reszta Kotów (my z Myszunią mamy oliwkowe, to znaczy czasem trochę zielonopodobne, a czasem pomarańczowe jak dynastia orańska), powiedziałaby od razu:
"Co pozostanie? Noc,
mitologia niedorzeczna,
sowiooka noc, zielonooka noc.
Noc jest wieczna!"
Ja uważam, że - choć poeta może tak powiedzieć, bo poecie wiele wolno – to to jest uproszczenie i skrót myślowy. W nocy może niewiele widać, ale to, czego nie widać, też jest ważne, ktoś może w nocy umrzeć albo się urodzić, i nawet jeśli zrobi to po ciemku i w tajemnicy (czyli sub rosa), to i tak będzie to miało skutki faktyczne dla jego bliskich, i skutki prawne dla Urzędu Stanu Cywilnego, czyli jak mówiliśmy w Mołdawii - dla Zagsa.
Co poecie (czy pisarzowi) wolno, to temat rzeka. Wielu uważa, że wolno mu kłamać. Kłamał na przykład Jerzy Kosiński, i było mu wolno, bo kłamał na niekorzyść Polski i Polaków. A to wolno, wypada, a nawet zdaniem wielu środowisk opiniotwórczych – trzeba. Nie będę rozwijał tego tematu, bo nie wiem, czy jako Kot mam zdolność występowania w sądzie, nie chcę też narażać Mamy (i nas) na utratę mieszkania, jak taką sprawę przegramy. Może byśmy też jako skutek uboczny utracili prawa publiczne na zawsze, choć tu akurat w sprawiedliwość (nie tyle dziejową, co sprawiedliwość po latach) wierzę, bo mój Dziadek, Tata Mamy, taki wyrok w sądzie wojskowym w 48 roku usłyszał, a po śmierci Stalina został zrehabilitowany, o czym nikt Go zresztą nie zawiadomił, bo wiedzieć za dużo o sobie w latach pięćdziesiątych dalej było niebezpiecznie.
Jeśli wolno kłamać, to nic dziwnego, że nie wolno mówić prawdy. Prawdę o Kosińskim mówiła Joanna Siedlecka, i Ją za to pozbawiano czci i wiary. Znów za to samo – bo dobrze mówiła o Polsce i Polakach. Czytałem o tym w "Uważam rze", a Mama obiecała mi znaleźć "Czarnego Ptasiora", bo gdzieś się wśród innych książek zawieruszył.
Przeczytam go na pewno, choć nie lubię książek o wojnie i cierpieniu. Ale lubię książki o prawdzie, no a nawet Koty w moim wieku wiedzą, że prawda boli, choć przecież tylko ona – to słynne słowa Brata Cata (bo sam Cat prawdy o sobie nie lubił, choć również w Jego wypadku nie była nudna) – jest ciekawa. A propos, Mama nastawiła Mopiętom dzisiaj rano w Trójce "Zagadkową niedzielę", której bohaterką była profesor Joanna Papuzińska, tym razem jako autorka autobiograficznej książki "Asiunia". Prowadząca audycję redaktor zapytała obecne w studiu Dzieci, czy wiedzą, co wydarzyło się w Polsce w roku 1944. "Była wojna", powiedział jakiś rezolutny Chłopczyk, lat osiem, dziesięć, może dwanaście. "Zabijano wtedy Żydów", dodał, a pani redaktor humanistycznie Go poprawiła: "Zabijano ludzi". Może niedokładnie to pamiętam co do słów – zabijano czy ginęli, już nie wiem – ale sens był dokładnie taki. Nikt niczego więcej nie dodał. W najbliższej Rodzinie Mamy w czasie wojny zginęło sześć osób, nie byli to Żydzi, zginęli nie "tak sobie", a z rąk Niemców, w dalszej Rodzinie, w naszym i sąsiednim Domach poległych było jeszcze więcej. Mam tu na myśli tylko członków Rodziny zabitych podczas okupacji i w bezpośrednich działaniach wojennych w Warszawie. No ale te współczesne Dzieci o tym nie wiedziały...
Teraz mamy pojednanie polsko-niemieckie, jest czerwiec, przejdzie lipiec, przyjdzie sierpień, i będziemy mieli ogłoszone w Bundestagu Święto Wypędzonych. Czy to święto wypędzonych z Domów w piąty dzień Powstania i zamęczonych mieszkańców Woli? Czy Im, zamordowanym bestialsko całymi Rodzinami, bezimiennie, bo nawet niemiecka machina urzędnicza tej kaźni nie postarała się ze swoim słynnym Ordnung zewidencjonować, Niemcy oddają hołd po latach? Ale skąd! To rocznica ustanowienia w RFN stowarzyszenia wypędzonych, to o nich ma pamiętać świat.
"Facilis est descensus Averno".
"Kamienie wołać będą", ale - do kogo, skoro tak niewielu chce to usłyszeć? W pustkę? W nicość?
A więc, co po nas pozostaje? Prochy spalonych rozwiane przez wiatr, echo krzyku, którego historia nie chce – bo historycy nie chcą – utrwalić i przekazać następcom. Następcom tych, co ginęli, i następcom tych, którzy Ich zabijali. Co stało się z sumieniami morderców, gdzie pozostawili swoje sumienia historycy, publicyści, politycy!
Myślę o tych wszystkich, dla których polityka historyczna powinna odejść w przeszłość – bo jest niemodna, staroświecka, niepotrzebna i wstydliwa. Wstydliwa, bo oprawcy się swych czynów nie wstydzili i nie wstydzą się ich dzieci, oni się ze swoją przeszłością rozliczyli, wstydzić to mają się potomkowie zamęczonych!
I rzeczywiście widzę tu powód do wstydu, tym powodem jest niepamięć. I brak patriotyzmu. I mówię to głośno, ja, Myszulek, Kot Polski.
Tak mnie ten fałsz "Czarnego Ptasiora" wytrącił z równowagi, bo nałożył mi się na niego werdykt festiwalu filmów polskich w Gdyni, gdzie główną nagrodę zdobył "Essential Killing", a doskonała (podobno) "Róża" (nie tylko dlatego, że tytuł mi się podoba) w tych szrankach przegrała, bo – zdaniem jury – przedstawiony w niej problem dla międzynarodowej publiczności będzie nieczytelny. Śmiem wątpić. Jeśli coś się dzieje w Polsce, to jest nieczytelne, chyba że Polskę stawia w złym świetle, bo wtedy czytelne i zrozumiałe staje się od razu!
O nie!
Fukam i parskam, bom zły. "Uwaga, zły Kot", pomyślą sobie niektórzy, choć ja sam z profesorem Kotem (Stanisławem, nie Kottem Janem), który wcale się dobrze historii nie zasłużył (o obu można to zresztą powiedzieć), porównywany być nie chcę.
Dodatkowo złości mnie, że Skolimowski ma grać rolę Jana III Sobieskiego w międzynarodowej superprodukcji o Wiktorii Wiedeńskiej. To jakieś nieporozumienie, w którym wietrzę podstęp – przecież podczas odsieczy Wiednia Sobieski miał 54 lata i był w kwiecie wieku, Skolimowski ma obecnie 73 lata, a film jeszcze nie powstał! Czuję w tym jakąś chęć osłabienia roli naszego króla i bardzo mi się to nie podoba!
Tak się tym wszystkim przejąłem, tak mnie to zdenerwowało, że zapomniałem o moim punkcie wyjścia: nie ukrywam, opanowała mnie melancholia, bo przeglądałem rano z Mamą nasz stary rodzinny album i myślałem sobie o przemijaniu. W albumie jest przedwojenny (sprzed pierwszej wojny) modrzewiowy dworek Pradziadków Mamy, są wysokie drzewa, w których hulał dawno uciszony wiatr, są krzaki porzeczek, przed którymi urządzano pikniki, biegają utrwalone w kadrze czarno-białe, a przecież z opowiadań Mamy wiem, że w rzeczywistości pomarańczowo-biało-biszkoptowe, pointery, z wesołym błyskiem w oku i uśmiechem zadowolonych z życia pyszczków. Są długie suknie panien, Dzieci, których dorosłość już dawno minęła, jest szum liści i obłoki na niebie, czy tym samym, z tych samych cząstek stworzonym jak obecne? Ja nie wiem. Są samochody, którymi Dziadek Mamy jeździł w rajdach gwiaździstych o puchar Gordon-Bennetta, ścigał się w Monte Carlo, a z Dziećmi w trzy godziny docierał z Mokotowa do George`a we Lwowie. Są okręty w Gdyni, tak blisko z naszą Rodziną związanej, są Tatry, gdzie wszyscy leczyli delikatne płuca. Świat, który zginął, odszedł bezpowrotnie, nawet w tych okruchach, które odejść nie musiały... Mama opowiadała mi o utraconych tak niedawno bajecznie kolorowych emaliowanych plakietkach z różnych Pradziadkowych krajoznawczych rajdów, utraconych tak niedawno w czasie remontu domu. Czy ktoś, kto je sobie beztrosko zabrał, zdawał sobie sprawę z zaklętej w nich historii? A była niezwykła, plakietki owe umieszczone były na ciężkiej granatowej skórze, wyciętej w kształt półki znad tylnego siedzenia ostatniego przed wojną samochodu, Grahama Dziadków, oddanego na potrzeby wojska tuż po rozpoczęciu działań wojennych. Skóra leżała potem w Domu, Mama odziedziczyła ją po latach uciętą pośpiesznie bagnetem przez jakiegoś anonimowego Niemca z ekipy, która Dziadkom zabierała meble z salonu do pałacu gubernatora Fischera; jakąś niemiecką pamiątkową plakietkę i on zabrał sobie na pamiątkę, "wielkodusznie" zostawiając niepotrzebną mu resztę.
Wszystko to żyje tylko w naszej pamięci, Jak nas nie będzie, rozpłynie się, rozpadnie w proch i pył, w ciemność i mrok. Tylko pamięć przechowuje i utrwala to, co minione, jeśli materialne świadectwa naszej obecności przeminą razem z nami.
To smutne, dobrze jest czasami o tym nie pamiętać. A przecież pamiętać trzeba.
Bardzo refleksyjne to moje dzisiejsze miau.
Pójdę przytulić się do Łaziczka.
Miau! Och, miau...
Inne tematy w dziale Rozmaitości