Myszulek, Poeta i Myśliciel, Sówka55
Myszulek, Poeta i Myśliciel, Sówka55
Sówka55 Sówka55
907
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 25

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 51

 

Rozdział XXIV

Nowe obowiązki i Mama w beszamelu.

Wspomnienia, wspomnienia...

Chłopcy silni jak stal. Warto czytać "Nasz Dziennik"

 

Mama wróciła ze szpitala i mamy wszyscy w związku z tym nowe obowiązki. Największe mam oczywiście ja i Myszunia, ale nie ma w tym nic dziwnego, bo w naszym Domu to my jesteśmy najstarsi i najmądrzejsi (oczywiście po naszym Najstarszym Bracie, ale On jest najstarszy i najmądrzejszy ex definitione). Nasze obowiązki polegają głównie na leżeniu na torbie Mamy, w której miała szlafrok, ręczniki, książki, nasze zdjęcia w albumiku, a także inne przybory najpotrzebniejszego użytku, niezbędne Jej, gdy była w szpitalu. Myszunia leżała już na tej torbie zapobiegawczo, zapakowanej i przygotowanej, w przeddzień Mamy operacji, ale Mama byla zdeterminowana i Jej samej (a i zielonej torby w związku z tym także) nie udało nam się upilnować. No ale teraz pilnujemy w dwójnasób, żeby Mama do szpitala nie wróciła, a bez torby nie wróci na pewno. W torbie już niczego nie ma (Tata rozpakował, tylko albumika z nami nie zauważył), i leżenie na niej wymaga pewnego poświęcenia, ale trudno, ważne sprawy warte są poświęceń i my z Myszunią (teraz w zastępstwie torby pilnuje Łazik) jesteśmy gotowi na ten trud, nawet na jedzonko biegamy na zmianę.

Mama sobie leży i reszta Rodzeństwa dotrzymuje Jej towarzystwa, leżąc na Mamie albo obok. Oczywiście Mama jest w beszamelu, choć z tego beszamelu wynurza się, gdy trzeba wyjść z Maksiem. Bo Maksio niestety nie chce wyjść na spacer bez Mamy, to znaczy wychodzi, ale zaraz ucieka do domu, bez załatwienia tych spraw poważnych, dla których Psy chodzą na spacer, a Koty mają kuwety. Smuci nas ten brak rozsądku Maksia, ale Psy w niektórych wypadkach wykazują wyjątkowy egoizm i upór, nic dziwnego, że utworzono nawet specjalne dyscypliny w medycynie do zajmowania się Psami, psychiatrię i psychologię. W tym kontekście też myślę, że liczbę psi, liczbę Jowiszową, najdłuższą wymyśloną przez Człowieka, nazwano właśnie tak, bo z Psami są same kłopoty (nie będę rozwijał tego tematu, bo jestem za delikatny, Koty i tak wiedzą, o co mi chodzi, miau).

Jak Mama wraca z Maksiem, to znów pogrąża się w beszamelu, w pościeli i w gazetach, i sytuacja w Domu wraca do równowagi.

Beszamel to takie nasze powiedzenie, odziedziczone po Dziadku Jędrku, którego sami nie poznaliśmy, ale o którym Mama stale mówi, bo to był Jej Tata. Otóż Dziadek, jak był bardzo mały (Dziadkowie też kiedyś są mali), chciał kiedyś przed jakimiś przyjaciółkami swojej Mamy, które odwiedziły Ją niezapowiedziane wszesnym przedpołudniem, pragnąc wyciągnąć na spacer, popisać się erudycją czterolatka, i zamiast powiedzieć Im, że Mama jeszcze jest  "w dezabilu" (déshabillée, Mopciu), powiedział, że Mama "jeszcze jest w beszamelu".

Hm, jedzonko zawsze w naszej Rodzinie było i jest ważne, miau!

O pomysłach naszego Dziadka krążą legendy, ponieważ obdarzony był wyjątkową fantazją, co w Rodzinie budziło entuzjazm umiarkowany, ale o czym po latach opowiada się prawie zawsze przyjemnie. Prawie, bo na przykład jeden z pomysłów Dziadka, gdy ukochanego Kota którejś z licznych Ciotek (Rodzina była rozrośnięta i bardzo się kochająca), śpiącego wygodnie w głębokim koszu na bieliznę, wyprawił w podróż balonem, w ogóle mi się nie podoba, a i Mamie ten pomysł nie podobał się nigdy. Dziadek (jak można tak mówi o sześciolatku, trochę to dziwne, prawda?) przywiązał do tego kosza, w którym jakiś nasz Koci Kuzyn sobie smacznie spał, siedem balonów (dużych, jak głosi legenda) i Kot, przeraźliwie miaucząc pożeglował nad łąką na Dolnym Mokotowie, na której Rodzina rozłożyła się przy brydżu i pikniku. Kosz wylądował na drzewie, któryś z Wujów Kota zdjął, Ciotka-Kocia Mama utuliła kocie żale, więc wszystko skończyło się szczęśliwie, co nie znaczy, że taka pożałowania godna przygoda powinna się w ogóle zdarzyć! Już wolę opowieści, jak Dziadek, nieco starszy, odgrywał sztuki dramatyczne i Rodzice po powrocie z teatru znajdowali Go zalanego krwią (sokiem wiśniowym, uściślijmy) i z trzonkiem noża (ułamanego, uspokoję moich Czytelników) wbitego rzekomo w pierś – Babcia (nasza Prababcia) dostawała palpitacji i mdlała, za to Dziadek (Pradziadek), nie tracąc zimnej krwi, krzyczał: "ja Ci pokażę, tak przerażać Matkę!", co winowajcę cuciło błyskawicznie i skłaniało do ucieczki, najlepiej na rosnące w ogrodzie drzewa.

Niektóre z tych drzew ocalały do tej pory, w ich koronach te historie drzemią, gdzieś za zasłoną liści pozostał tamten miniony świat, słychać głosy, których nikt już nie usłyszy, widać cienie skrywające twarze, dłonie, sylwetki Tych, których z nami nie ma, a byli tak dawno, tak niedawno, tak bardzo i tak naprawdę.

Dom naszych Pradziadków, w którym mieszkamy, wybudowany był w 28 roku, kiedy nasz Dziadek Jędrek miał lat jedenaście, a część wydarzeń, o których wspominam, wydarzyła się wcześniej, więc nie tu, gdzie teraz jestem i patrzę w okno, ale niedaleko stąd, choć już za skarpą wiślaną, na Dolnym Mokotowie, w nieistniejącym modrzewiowym dworku Rodziców Prababci, Antoniego Franciszka, Powstańca Styczniowego, i Jego Żony Tekli Teofili.

Między Górnym a Dolnym Mokotowem płynęło życie Ich wszystkich, widzę panie pod batystowymi parasolkami, z koszykami owoców zerwanych świeżo w ogrodzie, w powłóczystych sukniach wesołymi fałdami tańczących wokół nóg, panów w tużurkach i słomkowych kapeluszach, biegające między Nimi wesołe pointery, które Oni wszyscy kochali i których gromady były zawsze w Domu. Cały ten świat, którym zachwiała wojna, a definitywny kres położyło Powstanie. To na tej ścieżce ostatni raz widziano jedną z Ciotek naszego Dziadka, Jadwigę, która odwiedziwszy Rodzeństwo, biegła do trzech małych Córeczek czekających na Nią na oficerskim Żoliborzu. Czy doszła tam, czy widziała zburzony do fundamentów Dom wsród potrzaskanych drzew mających nieść mu osłonę, czy szukała swoich dziewczynek, czy wiedziała, co się z Nimi stało, czy los Jej tej straszliwej wiedzy oszczędził? Rodzina nie dowiedziała się nigdy, gdzie zaginęła, jakie były Jej ostatnie chwile, co stało się Jej okrutnym przeznaczeniem....

To Ona, młodziutka wolontariuszka I wojny światowej, której zdjęcia w sepii, porwane i ucięte na pół zachowało się w starym albumie, późniejsza przełożona pielęgniarek ze Szpitala Ujazdowskiego, starego szpitala ofiarowanego miastu na cele wojskowe w 1784 roku przez Stanisława Augusta (wcześniej siedziby Gwardii Pieszej Litewskiej, na miejscu dawnego zamku księżnej Anny Mazowieckiej, a później także królowej Bony i Zygmunta III Wazy) jest dla nas symbolem męki, tragizmu i bohaterstwa. Nic o Niej nie wiemy, czy zdążyła jeszcze przejść tragiczną ewakuację swojego szpitala, spalonego 6 sierpnia i ewakuowanego Górnośląską, Myśliwiecką, Łazienkowską, Chełmską do Zakładu Sióstr Opatrzności Bożej przy Chełmskiej, a potem powstańczego szpitala przy Puławskiej 91, tak blisko Jej rodzinnego dworku... Czy to stamtąd biegła do swoich dziewczynek, czy może już tam dosięgła Ją śmierć. Nie tylko chłopcy "byli silni jak stal"...

Nie tylko chłopcy, choć wśród tych chłopców było tylu Ich bliskich, Ich przyjaciół, Ich kuzynów, Ich sąsiadów. Był rodzony, najmłodszy Brat Ciotki Jadwigi, Tolek, sierżant "Okoń", był nasz Dziadek, który ranny w noc z 1 na 2 sierpnia szczęśliwie przeżył i ewakuowany z Lasów Chojnowskich wrócił na Mokotów. Chłopcy silni jak stal, a dziewczęta? "My musimy być mocne i jasne, Nam nie wolno płakać i nie wierzyć" pisała Krystyna Krahelska, a Jej słowa przypomniała (podobnie jak słowa "Ziutka", Józefa Szczepańskiego z "Parasola", o "chłopcach") Barbara Wachowicz w sobotnio-niedzielnym "Naszym Dzienniku", który teraz czytałem z Mamą i czytając, płakałem z Mamą.

I nad poetami "Sztuki i Narodu", o których też czytaliśmy wspomnienie w "Naszym Dzienniku" (tekst Macieja Urbanowskiego), płakaliśmy wspólnie. Mama całe lata kładła różę na Nowym Świecie przy Wareckiej, gdzie zginął Andrzej Trzebiński, ja dziś myślę o Jego poprzedniku w "SiN"-ie, Wacławie Bojarskim. W drugim numerze "Sztuki i Narodu" Jego wiersz (prozą) "Ranny różą" zdobył pierwszą nagrodę w wysokości 100 złotych ("SiN" kosztował wtedy 3 złote, potem pięć):

Deszcz straszny i rzęsisty uderzy w struny mandolin kroplami – „pękami białych róż”.

Jak boli – – –

To Bojarski (jako Jan Marzec) napisał (w 6 numerze "SiN"-u) słowa, o których – choć powstały przed Powstaniem (Bojarski zginął z ran w czerwcu 43 po słynnej akcji pod pomnikiem Kopernika) – dla mnie są najczystszym przesłaniem tego powstańczego pokolenia:

"Choćby miał po nas przemaszerować chamski but kata, choćby wgniótł w ziemię nasze ciała, zniszczył, zgnoił, rozmazał, choćby zmienił naszą, jakże nędzną, broń w kupę złomu – to przecież dla przyszłych pokoleń będzie ten nasz krzyk niezaspokojony, niezdławiony, żarliwy – pragnieniem mocnego dobra. I choćby zawieść miało wszystko, to jedno po nas zostanie na pewno".

Kulę, która zabiła Bojarskiego, Jego narzeczona Halina Marczakówna, "Natalia" ze znanej piosenki, z którą w przededniu śmierci wziął ślub, wprawiła w pierścionek, jak pisał Trzebiński w "Pamiętniku" - maleńka kulka w "aureoli obrączki".

Chamski but przemaszerował, nie jeden, i nie jednego wroga, ale "pragnienie mocnego dobra" po Nich zostało. I te słowa Wacława Bojarskiego, Ja, Myszulek Kot, Poeta i Myśliciel, dedykuję wszystkim przeciwnikom Powstania Warszawskiego, które dla mnie jest święte.

Mama słucha Claude`a Debussy`ego "Clair de lune" (swoją drogą to kolor elewacji naszego Domu, lekko już przybrudzonej), a ja myślę o innej pieśni Debussy`ego, w której płacze serce i płacze deszcz. Albo o etiudzie c-moll Chopina napisanej trzydzieści lat przed Debussym, czyli Etiudzie Rewolucyjnej, granej  allegro con fuoco, którą tak często w ostatnich latach życia grał Dziadek Jędrek. Lubił Nią kończyć wieczory, rzęsistą kaskadą żalu, siły i ognia. Jeśli zapomniał, że wybiła dziesiąta, sąsiadka z pierwszego piętra nie zapominała nigdy, wzywała milicję, Mama pamięta do dziś te wizyty. "Obywatel grał na pianinie po dwudziestej drugiej", obywatel grał...

Mama mówiła mi, jak bardzo Go podziwiała, czasami mylił się, ale grał z pamięci. Ćwiczył pamięć zamknięty w pojedynkach na Mokotowie (Rakowiecka 37 A, przecież to Stary Mokotów!, jak bardzo kochany, jak wieloznaczny), we Wronkach, w Rawiczu i w Koronowie, powtarzał wzory matematyczne, zapisy nutowe, wspominał książki. By nie zwariować, tak mówił Mamie...

Deszcz, róże, ogień (con fuoco!), wspomnienie o Dziadku Jędrku, "Poruczniku Andrzeju", wszystko się jakoś u mnie splata w jedną sierpniową całość. Patrzę w okno, nie pada, będzie padać... Miau!

 

 

 

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (51)

Inne tematy w dziale Rozmaitości