Patrzę w górę, w świat skrzydlaty, Sówka55
Patrzę w górę, w świat skrzydlaty, Sówka55
Sówka55 Sówka55
1219
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 31

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 82

Rozdział XXX

"No time for losers", czyli o powinnościach herosów.

Z Olimpu w przestworza: taksówki powietrzne.

Patrzę w górę: widzę latające Pegazy, słyszę szum skrzydeł...

 

Moje studia nad tramwajami konnymi, ptakami i wznoszeniem się za wysoko przypomniały mi gorzką historię herosa Bellerofonta, który mimo znaczących sukcesów życiowych (mam tu na myśli głównie pokonanie potwora Chimery), a także życzliwej opieki Ateny, nie zdołał dostać się na Olimp, by być równy bogom – po drodze z grzbietu Pegaza strącił go Zeus, czuły na to, by pycha nawet półboskim przecież herosom nie uderzała do głowy.

Można to nawet zrozumieć, choć Olimp to właściwie cały masyw górski (i cały, zgodnie z nazwą, "lśniący") i ostatecznie paru herosów jeszcze by się na nim zmieściło, a w tym "lśnieniu" może nawet nie bardzo rzucaliby się w oczy. Ale skoro Zeus sobie takiego przeludnienia (przeherosowienia) nie życzył, to trudno. "Jak nie, to nie", mawia w takich przypadkach nasz Tata, który na przykład nie chce w naszym Domu żadnych nowych Kotków (choć Mama chciałaby adoptować Piracika bez oczka i mówi, że w dużej, zgodnej i kochającej się Rodzinie zawsze znajdzie się miejsce na nowe Dziecko, jeśli nawet nie przez nas zostało urodzone – ale może nasza Rodzina jest nie dość kochająca i stąd opór Taty? Ojej!).

A więc czy Bellerofont też powinien w odpowiednim momencie powiedzieć Zeusowi "jak nie, to nie", poddać się od razu, zrezygnować z olimpijskiej eskapady i zostać w Domu? Nie musiałby wtedy błąkać się po świecie słaby i chromy, odrzucony przez bogów i Ludzi. Ale czy Zeus wyraźnie Mu powiedział, że Go na Olimpie nie widzi – tego nie wiem, może więc Bellerofont do grzechu pychy nie dołączył błędu złego rozpoznania sytuacji? Herosi przecież ex definitione muszą być bohaterami i mierzyć siły na zamiary, bo:


"We are the champions – my friends

And we`ll keep on fighting – till the end -

We are the champions -

We are the champions

No time for losers

`Cause we are the champions – of the world",

a więc czyny bohaterskie są Ich powinnością i obowiązkiem wobec własnego ego, a nie jakieś bierne czekanie, co los przyniesie Im w darze. Nic dziwnego więc, że Bellerofont rusza na Olimp, a nie liczy, że Zeus Go tam sam zaprosi. Działanie przez zaniechanie (mam tu na myśli Fabiusza zwanego Kunktatorem w czasie II wojny punickiej, który nie podejmował żadnych ruchów zaczepnych, czekając aż Kartagina podda Mu się sama) to nie jest emploi herosów. I bardzo dobrze. Miau!

Heros nie jest oczywiście bogom równy (Sergiusz Piasecki miałby zapewne tu więcej do powiedzenia, bo pod Wielką Niedźwiedzicą sam czuł się co najmniej herosem, zapewne słusznie), ale poddawać się bez walki przecież nie powinien. Nie tylko dlatego, że przekraczać ramy swojego pochodzenia, jak myślę, każdej pełnej inicjatywy istocie wolno, ale dlatego, że "głos wolny wolność ubezpieczający" drzemie w każdym z nas i my, Sarmaci, wolnością, nie tylko iskrą bogów, ale i potrzebą naszej rycerskiej duszy powinniśmy kierować się zawsze.

"Wolności oddać nie umiem...". I nie chcę, i nie powinienem. Choć wiem, że biegnąc w nieznaną przyszłość, pamiętać też trzeba o granicach rozsądku. Rozsądku, na który składa się sumienie, dobre wychowanie, wiedza i kultura, jednym słowem to wszystko, co tkwi w nas głęboko, bo przekazała to nam i nauczyła nas nasza cywilizacja (jestem z siebie dumny, bo nawet Myszunia, choć prawie tak mądra jak ja, nigdy by tego dziedzictwa, które w nas drzemie i nami jest – lepiej nie ujęła).

Wracając do Bellerofonta, którego zaraz zostawię Jego smutnemu przeznaczeniu (może zresztą odcierpiał swoje i teraz powodzi Mu się lepiej, czego i Jemu, i całej Grecji życzę), trzeba Mu oddać to, co boskie, A właściwie to, co półboskie, bo choć był Synem Posejdona, to także zwykłej (jak nasza Mama, zdaniem Taty) kobiety Eurymedy, dla której całkiem przecież boski Posejdon zostawił na chwilę swój rydwan z hippokampów i zszedł na ziemię: Bellerofont bowiem okiełznął Pegaza. To było osiągnięcie o wielorakich skutkach, choć, moim zdaniem, nie w pełni jeszcze wykorzystane.

Do okiełznania Pegaza, skrzydlatego rumaka zrodzonego z krwi Meduzy, gdy inny heros, Perseusz, niepomny na Jej piękność, odciął Jej głowę, Atena pożyczyła Bellerofontowi złotą uzdę, ale reszty dokonał On już sam.

No właśnie, od Bellerofonta chciałem dojść do Pegaza, bo to właśnie Pegaz w moich rozważaniach wysunie się teraz na pierwszy plan.  Nie ukrywam: mam pomysły, które mogą zrewolucjonizować nasze życie, a które Ludzkości gotów jestem  hic et nunc udostępnić.

"Plaudite, cives!", usłyszałem spod kanapy. No tak, Mopik we mnie nie wierzy, nic to.

Wybaczam Mu tę niewiarę, sam sobie w ten sposób wystawia świadectwo.

Pisałem już wcześniej w moim Pamiętniku, że plus minus sto czterdzieści lat temu, w latach 70. XIX wieku, na ulicach miast zaczęły pojawiać się tramwaje parowe, które bezlitośnie wyparły dawne słuszne, wygodne i malownicze tramwaje konne, a w 1881 roku w Berlinie pierwsze regularne kursy rozpoczęły tramwaje elektryczne.

No właśnie, czy w naszych czasach deklarowanej z jednej strony ekologii, a z drugiej wymuszanego postępu nie pora na zmiany? Czy w transporcie miejskim (a i pozamiejskim widziałbym tę możliwość) nie pora teraz na tramwaje pegazowe, a dokładnie na taksówki powietrzne ciągnione (fruwane) przez Pegazy? Jeśli komuś nazwa Pegaz kojarzy się z maską przeciwgazową (fuj, ale pamiętam żart Mamy ze starożytnych PRL-owskich zajęć przysposobienia wojskowego, panowie wykładowcy słowa "p-gaz" ze skrzydlatym Koniem w ogóle nie kojarzyli), można stworzyć dla takich pojazdów nazwy własne, na przykład "skrzydliszek", "lecikoń", "latawiec konny", "hippokopter", ewentualnie "samokoń lotny", "rumak powietrzny osobowy" lub opisowo "rydwan powietrzny do przewozu osób" (Helios miał rydwan zaprzężony w cztery konie, ale nie były to Konie skrzydlate, więc może słowo rydwan tu jednak nie pasuje) .

Moim zdaniem hippokopter byłby najwłaściwszy, wskazywałby od razu na źródło ruchu, a więc Konie i skrzydła (gr. hippos = koń, pterón = skrzydło, Grekom źle się teraz powodzi, więc zróbmy coś dla Nich, choćby w onomastyce), ewentualnie. bardziej po polsku śmigłokoń, bo pojazd śmigły, lub lecikoń, bo lata.

Nazwę można zresztą przedyskutować później, najważniejsze teraz, jak przywołać do nas Pegazy.

Oczywiście, nie wystarczy na Pegaza zagwizdać, tak jak na swojego wiernego rumaka gwizdał don Diego de la Vega, Lis, a więc Zorro. Opis czy rysunek też zapewne niewiele tu pomoże, choć na przykład Daphne du Maurier, autorka słynnych "Ptaków" i jednocześnie żona dowódcy I Dywizji Spadochroniarzy, generała Fredericka "Boya" Browninga, Brytyjskim Siłom Powietrznym przez wybranie tego symbolu pomogła bardzo. Spadochroniarze z wizerunkiem herosa Bellerofonta spływającego z nieba na skrzydlatym Koniu, wyszytym na ramieniu, mieli bowiem podczas lądowania w Normandii w noc z 5 na 6 czerwca 44 wyjątkowo dużo szczęścia, jako jednym z nielicznych udało Im się wykonać z niewielkimi stratami własnymi wszystkie zaplanowane zadania, w tym przejąć strategiczny most w pobliżu Ouistreham, niedaleko założonego przez Wilhelma Zdobywcy i kochanego przez Mamę strzelistego Caen.

Brytyjscy spadochroniarze czuli się spadkobiercami Bellerofonta, a przyznam, że nie wiem, czy identyfikowali się z nim nasi husarze, a przecież to Oni do walki dosiadali prawdziwych (no, prawie prawdziwych) Pegazów. W świadomości potocznej utrwaliło się przekonanie, pisał tak na przykład Jędrzej Kitowicz, że skrzydła przymocowane były do pleców husarzy, najczęściej do naplecznika zbroi. Podobno nie była to cała prawda, równie często skrzydła (lub tylko jedno skrzydło) przywiązywano do tylnego łęku siodła, a więc umieszczano je na końskim grzbiecie. Wyobrażam sobie szarże takiej chorągwi pancernej z namiestnikiem imć panem Janem Skrzetuskim, ten szum skrzydeł, ten tętent kopyt. Koni?! Nie, skrzydlatych Pegazów w służbie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.

Napisałem te słowa i teraz już sam nie wiem, czy dumne skrzydlate Pegazy można byłoby zaprząc do obsługi tramwajów konnych (lub taksówek powietrznych, mam tu na myśli potrzeby Mamy, stąd tak-Sówki) do potrzeb cywilnych i w czas pokoju. Ale może same by chciały, uważając to za zajęcie godne i przyjazne Ludziom.

Tylko skąd wziąć te Pegazy?

Takie mam dobre pomysły, ale rzeczywistość się do nich jakoś nie dopasowuje. A przecież pomysł jest najważniejszy!

Hm, hm, może z morza, a nawet z mórz. Tam Meduz jest pełno, a przecież ten pierwszy mitologiczny Pegaz powstał właśnie z meduziej krwi. Może można byłoby powtórzyć to działanie, ale w sposób bardziej humanitarny. Opracować nową technologię narodzin Pegazów bez przelewu krwi.Voilà, i nie ma problemu!

Przy opracowywaniu tej nowej technologii warto pamiętać, że Meduza zamieniała Ludzi w kamienie, ale nie musiało to być działanie ostateczne, bo do jego odwrócenia wystarczały łzy Jednorożca.

Tylko skąd wziąć Jednorożce?

Ech, naprawdę wszędzie widzę dziś przeszkody! Świat idzie z postępem i na pewno w jakimś modnym suplemencie diety łzy Jednorożca się znajdą.

Grunt przecież to wyobraźnia, ja, Myszulek, Wizjoner i Poeta, mam jej pełno!

"A nie boisz się Myszulku, że Twój wymyślony Pegaz stanie Ci zaraz dęba?", spytała Mama z uśmiechem.

Spojrzałem na książkę, na której ulokowałem się jakiś czas temu. Julian Tuwim, "Pegaz dęba. Panopticum poetyckie".

Zostałem zdemaskowany. Ale co tam, dyskurs poety z poetą to żaden dyshonor, z tego rodzą się dzieła.

Nie wolno wznosić się za wysoko. Nie wolno?! Ale przecież warto!Miau!

 

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (82)

Inne tematy w dziale Rozmaitości