Życie naśladuje sztukę, Sówka55
Życie naśladuje sztukę, Sówka55
Sówka55 Sówka55
1084
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 42

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 58

 

Rozdział XLI

Tekst chaotyczny o niczym, ale i o smutku, bo świat nie jest taki, jak Kot by chciał.

Zwierzęta równe i równiejsze.

Śnię o wiośnie, śnię o lecie,

przy okazji zmiatam śmiecie

 

Od paru dni myślę sobie o Lisach, o Lisie Przecherze u Goethego (źle skończył, choć to nie do końca dopowiedziane), farbowanych Lisach, Lisach rudych ("pospolity lisek rudy, pełen sprytu i obłudy", jak pisze Brzechwa), o Witalisie i Ancymonie, a wszystkich - chytrych. Zajrzałem nawet do francuskiego kalendarza rewolucyjnego, w którym Philippe Fabre d`Églantine  umieścił – między innymi – prawie cały zwierzyniec, i Osła, i Gęś, i Psa (25 grudnia, dziwne doprawdy), i Kota (14 stycznia, dlaczego? Nie mam pojęcia), i wiele innych, ale 7 lutego, kiedy to myślenie o Lisach przybrało u mnie szczególnie intensywną postać, nie przypadał wcale Dzień Lisa, tylko Dzień Miodunki, rośliny z gatunku ogórecznikowatych. Co charakterystyczne, Dnia Lisa w ogóle w kalendarzu rewolucyjnym nie było, widocznie od czasu średniowiecznej "Opowieści o Lisie" zapotrzebowanie na jego postać jako alegorii sprytu, ale i obłudy, wyraźnie wygasło.

No tak, sprytem nie należy chwalić się publicznie, zwłaszcza w czasach rewolucyjnych przemian, a już dać złapać się na obłudzie, o, to może wywołać wręcz rozruchy.

Ale ja, Myszulek, Kot Romantyk i Myśliciel, niczym (i nikim) nie rządzę i nie kieruję, żaden też ze mnie celebryta, który musi dbać o to (co w swoim mniemaniu uważa za ważne), by nie przestać być celebrytą, więc chętnie sobie myślę, do czego doprowadzić może arogancja władzy, której siostrą jest obłuda, a bratem – brak szacunku dla tych, którzy od rządzących zależą.

Do takich rozważań dla Kota najwłaściwsze są właśnie opowieści o Zwierzętach, nie wiem dlaczego nazywane utopiami. Żadnych smutków w nich utopić się nie da, wprost przeciwnie, wszystko widać jaskrawiej, wyraźniej, sensy wypływają na powierzchnię i nasuwają się same.

Z tych powodów, zwykle bez okazji, lubię wracać do "Folwarku zwierzęcego", to książka, którą wszyscy znają, ale jakoś nie kwapią się, by wyciągać z niej wnioski. Od czasu do czasu słyszę, że drobne niedogodności, jakie towarzyszą nam w piątym roku (rok piąty, tak mi się powiedziało, ale nie szukam tu analogii z rewolucją francuską, w roku V dalej rządził dyrektoriat, rojaliści, którzy świeżo podnieśli głowę, zostali rozgromieni, a Napoleon Bonaparte, wówczas generał dywizji, knuł i umacniał swoją pozycję, zaniżając kurs franka szwajcarskiego w świeżo powstałej Republice Helweckiej) są niczym w porównaniu z tym, czego się ustrzegliśmy, a więc powrotem pana Jonesa, ale mnie, jako że powrotu pana Jonesa wypatruję jak kania dżdżu, dużo bardziej interesuje przemiana Knura Napoleona z propagandzisty w totalitarnego autokratę.

Bo jak się ma za dużo władzy i samych klakierów wokół, a za mało szacunku dla tych, którymi się rządzi, za mało empatii i za mało pokory, o, to wszystko idzie na opak, wszystko idzie źle, a Zwierzęta, które miały przecież być równe, stają się równe i równiejsze. I protestują, w internecie lub na ulicach (lub i tu, i tu).

W toku akcji "Folwarku zwierzęcego" Knur Napoleon się zmienia i się odsłania, a z tej przemiany warto wyciągać wnioski.

Dnia Knura co prawda w kalendarzu wymyślonym przez Fabre`a d`Églantine`a nie było, choć jego intencji nie jestem pewna, bo dzień Świni (25 listopada) jednak był, a w tłumaczeniu francuskim "La Ferme des animaux" Napoleon mianowany jest tylko Świnią, nie Knurem (w pierwszym tłumaczeniu nawet Świnią Cezarem - Cezar podbił Galię, więc dla czytelnika francuskiego bardziej pasował do przypisanej mu przez Orwella roli niż przez wielu nadal wielbiony cesarz Napoleon).

"Myszulku, zostaw już tego nieszczęsnego Fabre`a d`Églantine`a, zgilotynowanego z Dantonem i innymi kordelierami w Dzień Sałaty, 5 kwietnia, niech mu ziemia lekką będzie, kto wie, może w ostatnim tchnieniu żałował swoich bezbożnych kalendarzowych wymysłów", powiedziała czuła jak zawsze Myszunia, urodzona jak ja w Dzień Konewki.

Konewki? Też coś! Miau!

Zostawiam więc poetę i kordeliera, aktora i malwersanta (w sprawie Kompanii Indyjskiej) Fabre`a d`Églantine`a, nieszczęsnego likwidatora ery chrześcijańskiej, jego ponurym losom i wracam do Napoleona, Knura.

"Myszulku, Knura Napoleona też zostaw, jeszcze ktoś zainteresuje się IP Twojego komputera i będziesz miał kłopoty", zauważyła z troską Mopcia. Mopcia jest taka mała, a o życiu wie już tak wiele, pomyślałem, nie po raz pierwszy.

Czyżby już nawet Zwierzęta dochodziły do wniosku, że bezpieczniej zastosować prewencyjnie autocenzurę, niż mieć na głowie tak zwane służby? Problem ze służbą pojawia się w każdej niemal powieści Agathy Christie, panna Marple stale ma z tym do czynienia, ale obawiam się, że w naszym przypadku nie skończyłoby się na źle ścieranym kurzu. Stop, Myszulku, kto wie, może nawet żartować już sobie tak swobodnie nie można, zwłaszcza ze służb, służby mają poważne oblicze, widać to po ponurym wyrazie twarzy funkcjonariuszy tychże, jak tylko ściągną z głów kominiarki. Za to samo dostaje się generalską gwiazdkę, i za to samo jest się zdymisjonowanym, a to jeden tylko z tysięcy przykładów, żyjemy w krainie absurdu, gdzie na niby traktuje się tylko rzeczy poważne, a poważnie - rzeczy na niby.

To nie jest wesołe, to jest tragiczne, co stwierdzam dziś, 10 lutego, według kalendarza rewolucyjnego (który tak mnie jednocześnie dziś bawi i przeraża swoją obojętną banalnością) Dzień  Thymele, co akurat wydaje mi się przypadkiem znaczącym w świetle tego, co dzieje się w Grecji. Bo thymele,  nawet Mama tego nie pamiętała (mniej czyta ode mnie) to  ołtarz z posągiem Dionizosa stawiany w dawnych greckich teatrach czasów starożytnych pośrodku  orchestry.  Kult Dionizosa, pana życia i śmierci, przez Herę dotkniętego obłędem, przywędrował do Grecji z niedalekiej Tracji, a w misteriach przedstawiano go często okrytego lisią skórą. Znów Lis wdarł mi się tu do Pamiętnika, tfu!

Podczas swoich podróży (zakładał miasta i winnice pod nimi) Dionizos zawędrował do Frygii, a więc poza Unię Europejską, tam z obłędu uleczyła go Rea, czyli własna Babcia. Cóż z tego, sam uleczony, przekazywał bakcyl szaleństwa władcom krain, których spotykał po drodze. Warto, by o tym zatrutym dziedzictwie pamiętali współcześni władcy, pijąc ze swoim dworem czerwone wino.

No tak, piszę sobie dziś o niczym, dywaguję i śpiewam pour passer le temps,  bo jestem smutny i zmęczony. Że smutny – jak może być inaczej Kotu, gdy tylko wychyli nosek ze swej poduszki i widzi świat pełen zła, kłamstw i hipokryzji. A zmęczony – powinienem Mamie pomóc posprzątać książki, które zrzuciliśmy z półek z Rodzeństwem, ale nie chce mi się, jak zwykle jak mam coś zrobić konkretnego, budzi się we mnie zmęczenie, które Mama nazywa wyprzedzającym. Zmęczenie, które wyprzedza sprzątanie, mnie to nie dziwi. Każdy tak ma, każdy to czuje, nie tylko Kot, Mama także. Organizm broni się przed pracą. Zwłaszcza pracą daremną, bo książki i tak znowu spadną.

No dobrze, pomogę Mamie, posprzątam. Będę jak Puk ze "Snu nocy letniej" (dlaczego letniej, akcja toczy się w maju, więc na wiosnę), Robin Good-fellow, elf, towarzysz Oberona i Tytanii:

"...My zaś, elfy, przy Hekaty

potrójnym zaprzęgu gońce,

co jak za snem w mroków światy

Uchodzim, gdy błyśnie słońce,

Teraz hulamy. Ni myszy

Ten dom błogi nie usłyszy.

Jam wysłan z miotłą, co zmiecie

Naprzód przede drzwiami śmiecie".

("Sen nocy letniej", w przekładzie Stanisława Koźmiana, akt piąty, scena druga).

Hm, Hekate była co prawda boginią czarów, ale czuwała przy okazji nad sprawiedliwymi sądami (bez czarów nie ma sprawiedliwości, to widać, słychać i czuć), a biorących udział w sportowych zawodach kierowała do szczęśliwej mety, może więc i mnie pomoże posprzątać. Jej żywiołem była ciemność (na dworze jest ciemno)...

"Żyć nauczyłam się prosto i mądrze,

Patrzeć na niebo, modlić się do Boga
I długo, długo chodzić o wieczorze,
By niepotrzebna ustąpiła trwoga.
 
Kiedy w wąwozie łopuch drży na wietrze,
Dygoce jarzębina drobnym ciałem,
Układam wtedy swe wesołe wiersze
O życiu płonnym - płonnym i wspaniałym.
 
Do domu wracam. Liże moje dłonie
Puszysty kocur, sierść przymilnie zjeża..."
 

"To Hekate, Myszulku?", pyta Mama jakby ironicznie. No nie, Anna Achmatowa, dokładnie sto lat temu ("Я научилась просто, мудро жить",  tłumaczenie: Wiktor Woroszylski).

Co ja zrobię, mój organizm broni się przed pracą, uciekam w wiersze, śnię o wiośnie, śnię o lecie, śnię o sprawiedliwości...

Oj, Myszulku, Ty śnisz, a jaki w tym śnie jesteś antysystemowy, powiedziałem do siebie cichutko.

No tak, nie da się ukryć: jestem antysystemowy, niekonstruktywny, a przede wszystkim - zdegustowany. Zwierzęta są równe i równiejsze, tak wiele wśród nich Lisów, Knurów, hm... i Nosorożców. A przecież wszyscy moglibyśmy być Kotami...

Miau!


 


 

 


 


 

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (58)

Inne tematy w dziale Rozmaitości