Janusz40 Janusz40
189
BLOG

Kto sprawuje rząd dusz w narodzie?

Janusz40 Janusz40 Kultura Obserwuj notkę 11
Polityka historyczna


               Już w starożytności uczeni i pisarze byli szanowani i albo sami byli politykami, (w całkiem podobnym do dzisiejszego znaczenia), albo tylko pisali i czasem byli wychowawcami dzieci władców. Przykładów jest dużo zarówno w Grecji, jak i w Rzymie. Wspierał np. Wergiliusza pierwszy cesarz rzymski – Oktawian August mając przeświadczenie, że narodowa epopeja – Eneida jest znakomitym elementem tworzenia rzymskiej tożsamości. Wspierali Leonarda włoscy książęta i król Francji Franciszek. O twórczość Michała Anioła zabiegali nawet papieże. Pisarzami otaczali się królowie Anglii, Austrii, władcy Hiszpanii. Nie inaczej było w I Rzeczypospolitej, nawet w pewnym nasileniu u jej schyłku za czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego. Za pióro chwytali się też władcy – tu niesławny przykład Nerona, ale już cesarz Klaudiusz był świetnym historykiem. Twórczość poetycka i prozatorska była wręcz modna wśród naszej arystokracji. Mało kto zdaje sobie sprawę, że nasz król Stanisław Leszczyński, który panował dłużej w Lotaryngii, niż na tronie w Polsce, był pisarzem politycznym.

          W Polsce, jak chyba nigdzie na świecie, pisarze przyczynili się do podtrzymania polskości w okresie zaborów. Bez państwowego mecenatu (bo państwa polskiego nie było) – byli powszechnie znani i czytani, jak książeczki do nabożeństwa. Romantyczni wieszcze, nie potrzebowali państwowych subsydiów, ich utwory były wyrywane z rąk. Każdy Polak musiał przeczytać narodowe epopeje. Bohaterskie dzieje polskich rycerzy, wiekopomne przewagi polskiego oręża docierały do świadomości społecznej poprzez właśnie twórczość pisarzy. Uznać należy też wkład polskich malarzy w dziedzinie utrwalenia polskości. Jednak najważniejszą rolę w tym patriotycznym dziele odgrywali wieszcze, poeci, pisarze – pamiętać musimy, że w wczasach zaborów, nie było radia, ani telewizji, techniki filmowej itp. Jedynym powszechnym źródłem informacji było słowo pisane. Zanim zresztą te źródła masowej informacji stały się dominujące upłynęło więcej niż pół wieku. Nawet po odzyskaniu niepodległości wszyscy Polacy kochali Sienkiewicza do tego stopnia, że ufundowali mu posiadłość z pięknym zameczkiem – Oblęgorek. Józef Piłsudski tak cenił Stefana Żeromskiego, że zapewnił mu mieszkanie na zamku królewskim w Warszawie. Jeszcze po II WW komunistyczne władze zabiegały o przychylność uznanych pisarzy np. Jerzego Andrzejewskiego, czy Putramenta (oni akurat już przedtem socjalizowali), ale Władysława Broniewskiego na siłę chcieli zrobić pisarzem przychylnym komunie. Nadzwyczajnym szacunkiem zawsze był otaczany Jarosław Iwaszkiewicz, który nawet w powojennym ponurym ustroju żył na stopie książęcej. Tworzone były Domy Pracy Twórczej, gdzie w komfortowych warunkach mogli pisać i wypoczywać ludzie pióra, byleby chwalili ustrój „sprawiedliwości społecznej”. Oczywiście owa społeczna sprawiedliwość ma się tak do sprawiedliwości, jak grzesznik do świętego.

          Niezależnie jednak od pobudek, jakie były powodem takiego podejścia do twórców - była to rzecz pozytywna z punktu widzenia cywilizacyjnej roli słowa pisanego na odpowiednim poziomie. Znamienną rzeczą jest fakt, że niezależnie od ustroju, czy politycznej epoki – na szkolnych świadectwach przedmiot Język Polski zawsze figurował na pierwszym miejscu. Oczywiście, każdy ucywilizowany przedstawiciel jakiegoś narodu to rozumie, dla utrwalenia i czasem pobudzenia patriotyzmu w młodym pokoleniu – nic nie jest tak ważne jak język ojczysty.

          Niestety, wraz z upowszechnieniem telewizji, a przede wszystkim komputerów i smartfonów na czoło wysunęli się dziennikarze i „dziennikarze”, autorzy różnych wzbudzających ciekawość niedorzeczności. Szlachetna literatura niosąca jakieś przesłanie, jakąś misję została zepchnięta na boczny tor. Jeszcze „wzięcie” mają książki sensacyjne, z dziedziny science fiction, może jeszcze reportaże i książki traktujące o podróżach. Abstrahuję od literatury faktu, dokumentacyjnej, historycznej, technicznej – w tej mierze słowo pisane (ewentualne zdjęcia, czy rysunki) jest niezastąpione i rozwój takiego piśmiennictwa jest ze wszech miar rzeczą pozytywną.

          Jeden z naszych wielkich wieszczów marzył, by dożyć tej pociechy, aby te księgi zbłądziły pod strzechy. Można duszę jego uspokoić – zbłądziły, zbłądziły i odegrały swoją niezastąpioną rolę. Ale to już piosenka przeszłości – teraz znajdujemy się pod nieustanną nawałnicą wszelakich informacji przekazywanych nam w formie pisanej, akustycznej, obrazowej i komputerowej. Wszystko jednak jest skomercjalizowane. Lepiej „sprzedają się” informacje sensacyjne, skandaliczne, budzące naturalne zaciekawienie. Owo sprzedawanie informacji, to walka o reklamodawcę, to pieniądze; więcej otrzymuje się za reklamy przy okazji większej oglądalności, większych nakładach czasopism itp. Efektem (ubocznym) jest radykalne obniżenie poziomu pisanych utworów. Zresztą sama technika pisania jest wybitnie ułatwiona. Na komputerze o wiele łatwiej wprowadzać poprawki, o ortografię martwi się system. Pozostaje oczywiście styl, sens, poprawność logiczna, znajomość faktów , nie mówiąc o znajomości poruszanego tematu. Tym się współcześni ludzie pióra już nie przejmują. To znaczy, są rzecz jasna szlachetne wyjątki ludzi dbających o wymienione imponderabilia; jest ich niestety niewspółmiernie mało.

          Owa barbaryzacja języka pisanego jest usprawiedliwieniem dla języka potocznie mówionego. Są oczywiście słowa powszechnie uważane za wulgarne i środki przekazu starają się do nich nie dopuścić, ale już w polskich filmach MUSZĄ padać „męskie” słowa. Dla mnie to znak, ze należy taki film natychmiast wyłączyć, ale twórcy owych dzieł zapewne będą mówić, że starają się wiernie odtworzyć rzeczywistość. A rzeczywistość w istocie jest dość wstrętna. Na filmowych scenkach nagranych przy nieświadomości nagrywanego aż kipi od słów nieparlamentarnych. Ich autorami nie są tylko menele spod rynsztoka (tacy bywają rzadko nagrywani), lecz ludzie „ze świecznika” – ministrowie, politycy, aktorzy i celebryci. Kiedyś człowiek z dobrą kindersztubą na niektóre części ubrania mówił „niewymowne”, inexprimable, dessous a na części ciała „cztery litery”, czy „d…”. Teraz najbardziej utytułowana aktorka defekuje bez eufemizmu, a pozwolę sobie wymienić personalia – niejaki Tomasz Lis, na nagraniu (o którym nie wiedział) instruował pomocnika przygotowując techniczną oprawę swojej audycji przy pomocy „pouczeń”, w których bodaj było więcej słów niecenzuralnych niż polskich…

          Jak zatem mają wyrażać swoje myśli, szczególnie swoją ekspresję i stanowczość Kowalscy i Nowakowie skoro słyszą wulgaryzmy wypowiadane przez ludzi, których w obiektywnych kategoriach należałoby brać przykład?

          Odpowiedź brzmi; Wszyscy Polacy powinni otrzymywać odpowiedni językowy kanon – od najmłodszych lat nie tylko szkolnych, lecz jeszcze przedszkolnych. Dbać o to powinni wszelcy wychowawcy, nie tylko ci od nauki języka polskiego. Ale zwłaszcza poloniści winni nad tym czuwać. Poloniści – nauczyciele języka winni być podawani weryfikacji i odpowiednio do rangi przedmiotu godnie traktowani. Kto ma definiować ów kanon języka polskiego? To nawet jest znane i określone, ale nie działa. Nie działa, gdyż odpowiednie polonistyczne instytuty PAN – czyli najwyższa hierarchia w dziedzinie ojczystego języka są przez administracyjne władze traktowane po macoszemu.

          W dziedzinie finansowania instytutów humanistycznych PAN da się zaobserwować dziwne zjawisko. Mianowicie, inaczej, bardziej bogato są finansowane instytuty techniczne i medyczne, co jest oczywiście zrozumiałe, ponieważ ponoszą znaczne koszty oprzyrządowania badań naukowych, a koszty takie nie występują w sferze humanistycznej. Tylko, że nie ma rozgraniczenia funduszu przydzielonego instytutowi na koszty personalne i inne. Dyrektor ma pełną swobodę; zawsze potrafi tak gospodarować, aby odpowiednio nagradzać cennych dla niego pracowników. To się siłą rzeczy wyrównuje i końcowy efekt jest taki, że profesor medycyny, lub z nauk technicznych ma zasadnicze pobory np. dwa razy wyższe od profesora językoznawcy… Efekty są jeszcze inne, zamiast pilnować i wdrażać piękny polski język, zamiast wydobywać jego walory z dzieł już napisanych, zamiast samym tworzyć coraz doskonalszy kanon naszego języka, to naukowcy, którzy poświęcili się by pracować dla tych wspaniałych idei, walczą o swój byt, o to, by nie byli „zredukowani”, walczą też o jakieś chałtury. To sytuacja całkiem nowa w całej naszej historii wolnej Rzeczypospolitej i w PRL (sic!) i w początkach III RP.

          Nieco inaczej wygląda sytuacja w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Tam, po publikacjach prof. Engelking, nastąpiły dość krytyczne oceny rodem nie ze środowisk naukowych, lecz ogólnie publicystycznych i nawet rządowych. Trzeba przyznać, że środowiska naukowe w dużym stopniu wzięły w obronę panią profesor. Ponieważ niechęć, czy niezrozumienie genialnych konkluzji tej badaczki problemów żydowskich ze strony nadzorującego ministra może skutkować wstrzymaniem np. dodatkowych grantów dla instytutu – nastąpiła jeszcze międzynarodowa obrona. Owa obrona, to interwencja ze strony parlamentu europejskiego, a sama pani profesor została obsypana honorowymi tytułami nadanymi przez szacowne instytucje w Izraelu. Co takiego jest denerwującego w wynikach prac naukowych prof. Engelking. Nie znam wszystkiego, ale jeżeli prawdą jest, że naukowo jest dowiedzione, iż śmierć Żyda, to wydarzenie religijne, transcendentalne i równoważne ze śmiercią całego świata, a śmierć np. Polaka, to normalna biologia. Innymi słowy, śmierć Żyda jest o wiele ważniejsza, „lepsza” niż śmierć jakiegoś goja.

          Trzeba przyznać, że postawienie tak karkołomnej tezy i naukowe jej udowodnienie świadczy o potędze nauki, a raczej o nieprzeciętnym geniuszu pani prof. Engelking. To naukowe osiągnięcie równe skonstruowaniu perpetuum mobile. Osobiście jednak uważam, że żadne z tych dwóch zagadnień rozwiązane być nie może. Wprawdzie dotyczy to „narodu wybranego”, ale nie może śmierć przedstawiciela jakiegokolwiek narodu, czy grupy społecznej być „lepsza” od śmierci kogokolwiek innego…

          Mam nadzieję, że zarówno parlament europejski, jak i jakieś sugestia z Izraela nie będą brane pod uwagę przez przedstawicieli rządu przy finansowaniu instytutów naukowych. Nie jestem jednak optymistą, gdyż instytuty naukowe PAN zajmujące się literaturą i polskim językiem nie mają zagranicznego wsparcia, przeciwnie – bogate unijne państwa robią wszystko, by osłabić siłę naszego narodu, naszego państwa – nie tylko w sferze gospodarczej, także w mniej uchwytnym znaczeniu, ale bardzo istotnym - w randze państwa, który w całej swojej historii postępował słusznie, wydał wielu wspaniałych uczonych, pisarzy, odkrywców i żołnierzy walczących nie tylko o swoją wolność.

          Te wartości winny być eksponowane, one stwarzają poczucie większej narodowej tożsamości, że być Polakiem, to powód do dumy. Do osiągnięcia tego celu potrzebne jest prowadzenie odpowiedniej polityki historycznej, która u nas jest w zaniku, a wcale nie jest pomijana w polityce bogatych państw zachodu. Najjaskrawszym przykładem są tu Niemcy, którzy (wg skandalicznych słów kanclerza Scholza) „zostały nw 1945 roku wyzwolone od nazistów”.

          Otóż, żeby owa polityka historyczna była prowadzona właściwie, żeby „odrobić” kilkuwiekowe już zaniedbania w tej mierze - (w tym czasie państwa zaborcze nie próżnowały, robiły wszystko, aby doprowadzić do stanu, że mogli już powiedzieć: „Polska, to sezonowe państewko”) – trzeba zdobyć się na ogromny wysiłek i nie żałować środków na przywrócenie należnego miejsca Polsce wśród wszystkich państw europejskich. To właśnie najważniejszą rolę odgrywają instytuty naukowe zajmujące się polskim językiem. Rola naukowców zajmujących się historią Polski jest oczywiście nadzwyczaj ważna, ale upowszechnienie historycznej wiedzy, to zadanie stojące przed autorami zajmującymi się historyczną literaturą. To nie jest łatwe zadanie; książka (dzieło literackie) nie może być tylko poprawne i zgodne z faktami, ale powinno posiadać wysoki artystyczny poziom i last, but not least – być poczytne...

          Natomiast prawda o znaczeniu Polski w historii Europy jest oczywiście zupełnie odwrotna niż przedstawiają ją „historycy” i pisarze z krajów – zaborców. Rzeczpospolita szczyci się bogatszą historią od historii wszystkich tych trzech państw. (Jest to obszerny temat, któremu poświęciłem o wiele szerszą rozprawę niż ta dotycząca pytania kto sprawuje rząd dusz w narodzie).

                    

Janusz40
O mnie Janusz40

Wbrew wymienionym papierom jestem humanistą. Piszę od kilkudziesięciu lat - przeważnie do szuflady. Kieruję się maksymą: Amicus Plato, sed magis amica veritas. Gotów jestem zawsze wysłuchać i odpowiedzieć na rzeczowe argumenty.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura