Przedstawione przez Platformę Obywatelską propozycje zmian w konstytucji są zupełnie nieprzemyślane, a ich wprowadzenie doprowadzi do chaosu i zaostrzy polityczną debatę.
Projekt nowelizacji konstytucji, przedstawiony w lutym przez szefa PO, to zbiór luźno rzuconych pomysłów nie popartych wizją całego systemu politycznego państwa. Główną motywacją zmian miało być wyłonienie jednego silnego ośrodka władzy w Polsce. W ten sposób, jak mówił Tusk, PO chce sprawić, „aby nie cierpiało państwo, gdy dochodzi do niepotrzebnych sporów”. Jednak skutek zmian będzie zupełnie odwrotny – nastąpi eskalacja napięcia między prezydentem a premierem. Bowiem PO wbrew logice ustrojowej chce wzmocnić siłę mandatu głowy państwa i jednocześnie bardzo osłabić jego kompetencje. W myśl projektu Platformy Obywatelskiej prezydent zostaje w praktyce pozbawiony wpływu na proces legislacyjny. Weto wprawdzie ma zachować, ale każda koalicja rządowa będzie mogła je odrzucić. Do przełamania sprzeciwu prezydenta ma wystarczyć bezwzględna większość głosów. Również inny mechanizm związany z legislacją – kierowanie ustaw do Trybunału Konstytucyjnego – ma zostać ograniczony okolicznościami, w jakich prezydent może przesłać ustawę do Trybunału. Kompetencje prezydenta proponowane przez Platformę Obywatelską kierują ustrój Polski w stronę ustroju kanclerskiego. W modelu tym prezydent wybierany jest nie w wyborach powszechnych, tylko przez parlamentarzystów. Sytuacja taka jest logiczna i w sposób harmonijny wpisuje się w ustrój. Prezydent jest słaby, gdyż ma słabą legitymację do sprawowania władzy. PO natomiast proponuje wprowadzenie w Polsce ustrojowego potworka. Prezydent ma stracić bardzo ważne politycznie kompetencje, a zachować swój silny mandat do sprawowania władzy. Projekt PO w pewnym sensie nawet go wzmacnia, bowiem do zarejestrowania kandydata na prezydenta potrzebnych będzie nie 100 tysięcy głosów, ale 300 tysięcy. Już samo wystartowanie w wyborach prezydenckich będzie się wiązało ze zdobyciem dużego poparcia obywateli. Tusk zachowuje się jak krawiec, który poprawiając spodnie zwiększa obwód ich pasa, nie przedłużając nogawek. W rezultacie powstaje niepraktyczny i niewygodny strój, który nie nadaje się do noszenia. W państwie pod rządami konstytucji proponowanej przez PO powstanie karykaturalne połączenie ustroju prezydenckiego z kanclerskim, coś co nie występuje w żadnym kraju, coś co w swą istotę ma wpisany brak funkcjonalności.
Wejście w życie propozycji przedstawionych przez premiera skazuje każdego prezydenta na frustrację, a kraj na stały, systemowy konflikt między prezydentem a premierem. Kłótnie między ośrodkiem rządowym a prezydenckim zaostrzą się, nawet jeśli głową państwa i szefem rządu byliby politycy z tych samych opcji. Jeśli bowiem najważniejszy urząd w państwie ma sprawować osoba mająca silny mandat, ale bez wpływu na politykę kraju, swą polityczną aktywność będzie silniej prowadziła w sferze retorycznej. Można zatem przyjąć, że dyskurs polityczny się zaostrzy. Ostrzejsza będzie również debata sejmowa. Platforma chce bowiem pozbawić opozycji wpływu na kształt najważniejszych reform w państwie. Zgodnie z nowelą zaplecze rządowe będzie mogło przeforsować każdą poważną zmianę w przepisach nie licząc się z ugrupowaniami opozycyjnymi. Nie będzie musiało przekonywać do swoich racji, bowiem opozycja nie będzie do niczego potrzebna. W obecnym ustroju jest ona języczkiem u wagi, często łagodzącym radykalne projekty. To od jej poparcia zależy bowiem odrzucenie ewentualnego weta prezydenta.
Kanclerski czy prezydencki?
Propozycje PO rozmijają się zupełnie z ich deklarowanymi motywacjami. Gdyby rzeczywiście Tusk chciał wprowadzić w Polsce ustrój o jasnym podziale władzy, w którym odpowiedzialność za kraj spada na jeden silny ośrodek rządzący, zaproponowałby reformę idącą w kierunku ustroju prezydenckiego. Istniejący w Stanach Zjednoczonych model rządów zakłada istnienie jednej silnej administracji rządzonej przez prezydenta o bardzo dużych kompetencjach. System wyborczy w Stanach działa na zasadzie „zwycięzca bierze wszystko”. Po zaprzysiężeniu nowego prezydenta następuje gruntowna przebudowa administracji państwa aż do niższych szczebli urzędniczych. Prowadzi to do przejęcia rzeczywistej odpowiedzialności za kraj przez jedno ugrupowanie, a de facto jednego człowieka. Wyklucza to możliwość rozmycia odpowiedzialności za politykę państwa, o czym mówił szef polskiego rządu. Ustrój prezydencki spełnia właściwie wszelkie warunki, o których wspomina Tusk w wypowiedziach dotyczących reformy ustrojowej. W nim istnieje silna władza, której nikt nie przeszkadza, sporów o krzesła się nie prowadzi, a w politycznych targach między przyszłymi koalicjantami nie poświęca się najważniejszych projektów zwycięskiego ugrupowania. W modelu tym ośrodek rządzący posiada również bardzo silny mandat do sprawowania władzy, do którego zdaje się przywiązywać wagę premier Tusk. Legitymacja ta jest dużo mocniejsza niż w modelu kanclerskim, w którym wyborcy głosują na poszczególne partie polityczne a nie wyrażają swojego poparcia dla tworzonych po wyborach koalicji.
Chcą ograniczyć demokrację
Wysuwając swoją propozycję Donald Tusk nie pokusił się o refleksję nad sensem istnienia obecnych rozwiązań ustrojowych w Polsce. Zawetowanie kilku forsowanych przez rząd ustaw nie sprawiło, że PO zastanowiło się nad sensownością uchwalanego prawa. Partia wolała zająć się sensownością istnienia weta prezydenta i uznała, że jest ono niepotrzebne. Ograniczenie tego „wentyla bezpieczeństwa” poprzez zmniejszenie znaczenia głowy państwa i opozycji może prowadzić do wszechwładzy jednej partii politycznej, która po wygranych wyborach nie będzie musiała się liczyć z nikim wprowadzając nawet najgłębsze reformy w kraju. Od chwili wejścia w życie projektu PO, koalicja rządowa będzie ograniczona tylko przepisami konstytucji, a to daje jej niebezpiecznie duże możliwości.
Platforma Obywatelska chce, by za wzrostem znaczenia koalicji szło zmniejszanie siły oddziaływania opinii publicznej na wszystkich parlamentarzystów. Zgodnie z propozycją Sejm i Senat mają zostać mocno uszczuplone. W Izbie Niższej ma zasiadać 300 posłów, a w Wyższej 49 senatorów. Oznacza to, że każdy poseł będzie reprezentował ponad 120 tysięcy obywateli. Obecnie na posła przypada ich 82 tysiące. Zmiana będzie prowadziła do jeszcze większego wyobcowania elit politycznych kraju i odseparowania ich od społeczeństwa. Co za tym idzie siła oddziaływania zwykłych obywateli na posłów i senatorów zmniejszy się. Spotkanie z posłem z okręgu będzie graniczyło z cudem. Wygląda więc na to, że PO chce doprowadzić do sytuacji, w której może robić co chce i jednocześnie przed nikim się nie tłumaczyć. Projekt PO idzie w niebezpieczna stronę i może prowadzić do zupełnego zawłaszczenia państwa przez partię Donalda Tuska, a w przyszłości każde ugrupowanie, które zwycięży w wyborach parlamentarnych. Konstytucyjna wizja Platformy prowadzi bowiem do ograniczenia demokracji.
Konstytucyjny przytyczek w nos
W Polsce w ostatnich latach postępuje degeneracja elit politycznych. Partie skupiają się tylko na prowadzeniu ostrej walki, wytykają sobie błędy, rezygnują z merytorycznych dyskusji na rzecz „palikotyzacji”. Największe ugrupowania w Polsce krytykują pomysły konkurentów tylko dlatego, że są konkurentów. Czynią tak nawet jeśli wcześniej proponowały podobne rozwiązania. Na tematy dotyczące polityki nie prowadzi się merytorycznych rozmów tylko przerzuca oskarżeniami lub dyskusję sprowadza się do PRowskich haseł. Politycy nie prowadzą debat poświęconych długofalowej strategii państwa, nie zastanawiają się, jakim Polska ma być krajem, jak ma funkcjonować za kilka dekad czy nawet lat. Nawet sprawa nowelizacji ustawy zasadniczej została przez PO spłycona do chwilowych problemów partii rządzącej z opozycją i prezydentem. Projekt Platformy wygląda, jakby Donald Tusk próbował konstytucyjnie rozwiązać personalne spory z Lechem Kaczyńskim i opozycją. Sytuacja taka jest niepoważna i kompromituje partię rządzącą. Jeśli nowelizacja wejdzie w życie, prawdopodobnie za kilka lat, gdy PO odda władzę w Polsce, Platforma będzie najgłośniej krzyczała, że ustawa zasadnicza jest zła, bo za bardzo wzmacnia koalicję, która nie liczy się z innymi ugrupowaniami.
Jestem dziennikarzem i publicystą. Pracowałem m.in. w redakcji portalu Fronda.pl i Polskim Radiu. Byłem jednym z prowadzących audycję Frondy.pl w Radiu Warszawa (106,2). Publikowałem m.in. we "Frondzie", "Opcji na Prawo", "Idziemy", "Rzeczach Wspólnych" i "Gazecie Polskiej". KONTAKT: zaryn.blogi[at]gmail.com
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka