Decyzja o rezygnacji Donalda Tuska z kandydowania w wyborach prezydenckich oraz sposób wyłonienia kandydata PO na najwyższy urząd to genialne decyzje dla przyszłości Platformy Obywatelskiej.
Prawybory zarządzone w Platformie Obywatelskiej, wbrew temu co mówi jej lider, nie mają być sposobem na wyłonienie najlepszego kandydata. Trudno przyjąć za zasadną tezę, że ponad 40 tysięcy członków PO, w tym prawie połowa o małym doświadczeniu politycznym, jest w stanie w lepszy sposób ocenić szansę Radosława Sikorskiego i Bronisława Komorowskiego na zwycięstwo wyborcze niż stare polityczne wygi zasiadające w kierownictwie partii. Zarząd, mający w składzie tak doświadczonych polityków, jak Tusk, Schetyna, Gowin czy Graś, posiada większą wiedzę o polityce, lepiej zna Komorowskiego i Sikorskiego oraz ma potrzebne kwalifikacje do rzetelnej oceny ich szans w walce o prezydenturę. Wybór kandydata dokonany przez wszystkich członków może być gorszy niż dokonany przez kierownictwo partii. Prawybory prowadzą również do zantagonizowania osób, które włączyły się aktywnie w kampanię Sikorskiego i Komorowskiego. Walka o nominację partyjną skupia się na coraz ostrzejszym wytykaniu błędów i złośliwych uwagach pod adresem przeciwnika. Osoby wchodzące w skład minisztabów wyborczych marszałka Sejmu i szefa MSZ mogą w związku z tym nie chcieć aktywnie włączyć się w kampanię prezydencką kandydata, którego nie popierali. Dodatkowo polityk, który nie uzyska nominacji straci pozycję w partii, co może zakończyć się jego odejściem z ugrupowania.
Jednak mimo zagrożeń decyzje o prawyborach należy uznać za genialną dla partii rządzonej przez Tuska. Są one – jak słusznie zaznaczają komentatorzy – bardzo skutecznym zabiegiem PRowskim, który skupia uwagę mediów i opinii publicznej. Prawybory w Platformie stały się najważniejszym tematem dotyczącym przygotowań do kampanii prezydenckiej, sprawiły, że sytuacja w partii Tuska jest najważniejszym tematem w środkach masowego przekazu. Platforma dzięki prawyborom odwróciła uwagę społeczeństwa od kłopotów kraju, kończącej prace komisji śledczej badającej aferę hazardową oraz sporów toczących się w szeregach partii rządzącej. Plebiscyt, jaki odbędzie się w PO, to również sposób pokazania, że ugrupowanie jest nowoczesne i w pełni demokratyczne, że to cała partia decyduje o swoim kandydacie na najważniejszy urząd w państwie.
Zarządzenie prawyborów, co zdaje się najważniejszą korzyścią z ich ogłoszenia, jest także sposobem na zablokowanie ewentualnych działań rozbijających partię w razie przegrania wyborów prezydenckich. Oddanie głosu członkom partii jest zdjęciem odpowiedzialności z Tuska, który w razie przegranej mógłby stracić poparcie w ugrupowaniu i zostać zmuszonym do rezygnacji z funkcji. Jednak co ważniejsze prawybory są zdjęciem odpowiedzialności z władz partii. Dzięki temu Tusk uchronił ugrupowanie od zantagonizowania kierownictwa. Wiadomo, że we władzach PO jest pat. Każdy z kandydatów ma podobne poparcie. Wybranie jednego z nich przez kierownictwo ugrupowania oznaczałoby przegłosowanie zwolenników tego drugiego. To z kolei mogłoby doprowadzić do powstania koalicji przegłosowanych, którzy w razie porażki mogliby podnieść bunt. Oni winą za przegrane wybory obarczaliby tę drugą grupę i mogliby żądać silniejszej pozycji, przejęcia władzy w partii lub ją po prostu opuścić. W razie przegranej ugrupowanie pogrążyłoby się w oskarżeniach i rozliczeniach, co mogłoby się skończyć rozpadem.
Oddanie głosu wszystkim członkom Platformy zupełnie zmienia sytuację. Tworzy parasol ochronny nad partią. Procedura ta rozmywa odpowiedzialność za dokonanie wyboru. Decyduje większość, więc nie ma kogo winić. Uczestnicy prawyborów są świadomi ich zasad i je akceptują. Wiedzą, że decyduje poparcie, a nie merytoryczne dyskusje, więc wynik inny niż oczekiwali przyjmą nie jako przełamanie ich zdania tylko decyzję większości. Prawybory utrudniają budowanie koalicji najważniejszych polityków PO kontestujących wyłonienie „nie ich” kandydata. Gdyby decyzję podejmował zarząd, jego członkowie mogliby jeździć po kraju i mówić, że zostali przegłosowani, dlatego kandydat PO przegrał i czas pociągnąć do odpowiedzialności tych, którzy zawinili. To doprowadziłoby do poważnych sporów w PO. Genialność wybranego mechanizmu prawyborów polega na tym, że mobilizują one partyjne doły, dają im poczucie, że mają realny wpływ na najważniejsze decyzje w partii, a jednocześnie – zgodnie z demokratycznymi regułami - narzucają im podporządkowanie się decyzji większości, wytracając z ręki broń rozliczeń za przegraną.
Wybory to nie formalność
Po rezygnacji Donalda Tuska ze startu w wyborach szanse Lecha Kaczyńskiego na wygraną bardzo rosną. Mimo pewnej przewagi kandydatów PO w sondażach, obecny prezydent ma bardzo duże szanse na reelekcję. Rywalizacja z urzędującym prezydentem bynajmniej nie będzie zwykłą formalnością. Rywalizacja Kaczyńskiego z Komorowskim lub Sikorskim będzie bardzo zacięta i ciekawa. Wszyscy trzej zdają się mieć bowiem podobne szansę na zwycięstwo w wyborach. Na tym tle decyzja Tuska o sposobie wyłonienia kandydata jawi się jak zabezpieczenie partii przed skutkami ewentualnej porażki kandydata PO. Będzie ona bardzo dotkliwa dla partii, która powtarza, że Kaczyński jest tak złym prezydentem, że pokonać go może każdy. Wyłonienie kandydata w zaproponowany przez Tuska sposób sprawia, że partia po ewentualnej przegranej spadnie na cztery łapy.
Chociaż rezygnacja Tuska zwiększa ryzyko porażki kandydata PO w wyborach, decyzja premiera jest korzystna dla Platformy Obywatelskiej. Jego start skazałby bowiem ugrupowanie na poważne kłopoty. I to bez względu na wynik wyborów. Jeśli obecny premier nie wygrałby, podważyłoby to zasadność działalności Platformy Obywatelskiej i przekreśliło ostatnie lata polityki PO, której celem jest budowa wizerunku Donalda Tuska jako męża stanu, naturalnego przywódcy, lidera dążącego do reformowania kraju. Skompromitowany kolejną porażką w wyborach prezydenckich Tusk straciłby swoja pozycję w partii, a być może także fotel premiera i przewodniczącego PO. W partii doszłoby prawdopodobnie do rozliczeń i walki o władze między poszczególnymi frakcjami. Zwycięstwo w wyborach miałoby jednak taki sam skutek. Przeniesienie się Tuska do Pałacu Prezydenckiego oznaczałoby jego odejście z funkcji przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. To z kolei zapoczątkowałoby walkę w PO o objęcie fotela szefa partii. Bratobójcza wojna między stronnictwami Schetyny, Komorowskiego i Gowina pogrążyłaby ugrupowanie. O tym, że walka o fotel po Tusku byłaby bardzo ostra, może świadczyć obecny poziom walki między obozem Komorowskiego i Sikorskiego. Start Tuska w wyborach prezydenckich bez względu na ich wynik musiałby się skończyć dla partii ostrą walką wewnątrz ugrupowania. Platforma Obywatelska na niecały rok przed wyborami parlamentarnymi stanęłaby przed ogromnym problemem wyboru nowego kierownictwa i obrania nowej strategii. Mogłoby się okazać, że start szefa rządu w wyścigu prezydenckim kosztowałby Platformę Obywatelską utratę władzy w państwie i zmusił ją do przejścia do opozycji. Paradoksalnie mogłoby się to zdarzyć nawet jeśli Tusk zwyciężyłby w wyborach prezydenckich.
Podejmując decyzję o rezygnacji z prezydentury oraz zarządzając powszechne partyjne prawybory, Donald Tusk wykazał się strategicznym mistrzostwem. Zrezygnował, przynajmniej na razie, ze swych politycznych marzeń na rzecz zachowania jedności partii. Przygotował ją na ewentualną przegraną w wyborach prezydenckich, dzięki czemu nie będzie ona miała bardzo negatywnych skutków dla Platformy. W prezydenckich planach uwidocznił się strategiczny geniusz Donalda Tuska. Szkoda tylko, że po geniusz ten premier zdecydował się sięgnąć tak późno, i w sytuacji, gdy stawką było dobro jego partii.
Jestem dziennikarzem i publicystą. Pracowałem m.in. w redakcji portalu Fronda.pl i Polskim Radiu. Byłem jednym z prowadzących audycję Frondy.pl w Radiu Warszawa (106,2). Publikowałem m.in. we "Frondzie", "Opcji na Prawo", "Idziemy", "Rzeczach Wspólnych" i "Gazecie Polskiej". KONTAKT: zaryn.blogi[at]gmail.com
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka