Opadł kurz po zakończonej w zeszłym tygodniu konwencji Partii Republikańskiej, na której Mitt Romney uzyskał oficjalnie nominację tego ugrupowania do walki o prezydenturę. Głównym celem polityka było przedstawienie się ogólnokrajowej widowni oraz wypełnienie luk w kluczowych segmentach wyborców, w których Romney wyraźnie traci do prezydenta Baracka Obamy (kobiet i Latynosów).
Buły gubernator w swoim przemówieniu zaprezentował się jako oddany Ameryce patriota, który nie obiecuje celów nieosiągalnych lub z perspektywy przeciętnego wyborcy nie tak istotnych (wypomniane Obamie przyrzeczenie „uzdrowienia planety”), lecz chce wprowadzić USA z powrotem na ścieżkę z której miał ją zawrócić urzędujący prezydent. Ameryka, w rozumieniu Romneya, zasługuje na więcej niż jest w stanie zaoferować jej Obama. Podobnie jak Ronald Reagan w 1980 r. Romney zapytał wyborców czy jest im lepiej po czterech latach prezydentury rywala, w nadziei, że odpowiedź której udzielą 6 listopada będzie negatywna dla Obamy, ale pozytywna dla niego. Pięć kroków, mających skutkować utworzeniem 12 milionów nowych miejsc pracy, które obiecuje Romney to: - uzyskanie przez USA niezależności energetycznej do 2020 r.; - usprawnienia w edukacji; - podpisanie wielu nowych umów handlowych; - doprowadzenie do zrównoważenia budżetu; - wprowadzenie szereg ułatwień dla biznesu (obniżenie podatków, uproszczenie regulacji, uchylenie ustawy o opiece zdrowotnej prezydenta Obamy). Krytycy wskazują jednak, że w przemówieniu zabrakło konkretów wskazujących w jaki sposób owe cele mają zostać zrealizowane. Obawy zasadne tym bardziej gdyż na początku sierpnia analiza propozycji podatkowych polityka, przygotowana przez Tax Policy Center, wskazuje, że ich realizacja jest wręcz niemożliwa. Przemowa nie była oratorskim popisem kandydata, ale też nie taka miała być. W trudnych ekonomicznie czasach Romney zamiast szafować sztuczkami z domeny marketingu politycznego wolał przedstawić się tak jak to czynił do tej pory, a więc menedżer, który stara się o posadę prezesa zarządu (CEO) przedsiębiorstwa Ameryka, nie obiecując przy tym „nadziei i zmiany”, ale wzrostu gospodarczego i większej liczby nowych miejsc pracy.
Konwencja nie przyniosła Romneyowi skoku w sondażach, ale też biorąc pod uwagę, że byłby on zapewne krótkotrwały, nie dałby on żadnego, poza przewagą psychologiczną, efektu. Nie wygląda również na to, żeby pozwoliła „odmrozić” wyścig pomiędzy dwoma kandydatami, który już od dawna jest niezwykle wyrównany. Według badań Gallupa wynik Romneya po konwencji (wyrażona w punktach procentowych średnia różnica pomiędzy bardziej a mniej prawdopodobnym głosowaniem na danego kandydata po konwencji) jest najniższa spośród badań przeprowadzanych po każdej z imprez obu wielkich partii od 1984 r. Ale też jak pokazuje historia nie ma to tak dużego znaczenia (np. w r. 2004 Demokrata John Kerry zyskał po konwencji więcej niż prezydent George W. Bush, ale generalną elekcję przegrał). Umiarkowanie pozytywna wiadomość dla Romneya to skromne poprawienie notowań wśród Latynosów (wzrost poparcia z 26% do 30%, a także ocen pozytywnych z 27% do 31%) mimo tego, że kwestii nielegalnej imigracji nie poświęcił on wiele miejsca. W tej grupie wyborców Obama utrzymuje jednak wciąż miażdżącą przewagę (65% poparcia). Poza tym warto pamiętać, że nominat Republikanów ma 65 mln dolarów więcej do wydania niż Obama (197,1 : 132,2; stan na 31 lipca), a od kilku miesięcy regularnie zbiera większe datki (łączna kwota kierowana dla Romneya, jego Super PAC – Restore Our Future oraz Narodowy Komitet Republikanów) niż prezydent.
Co jeszcze wydarzyło się na konwencji:
- Republikanie zaaprobowali swój program wyborczy. Wydarzenie to ma jednak raczej znaczenie symboliczne, gdyż platformy wyborcze często bywają ignorowane, gdy któraś z wielkich partii dochodzi do władzy. W dziedzinie gospodarki dokument jest tożsamy z wystąpieniem Romneya w Tampie, zaś w kwestiach obyczajowych, których Romney nie akcentował, znalazła się tam zakaz aborcji (bez wyjątków) i małżeństw osób tej samej płci. Wsparto również wysiłki legislatur stanowych, które kontrolują Republikanie (a także tam gdzie gubernatorami są ludzie GOP), aby przed oddaniem głosu wyborca przedstawiał dokument ze zdjęciem, potwierdzający jego tożsamość. Sprawa ta jest przyczyną wielu kontrowersji, gdyż Demokraci postrzegają ją jako element planu Republikanów mający pozbawić praw wyborczych ubogich i przedstawicieli mniejszości, nie będących w stanie zdobyć odpowiednich zaświadczeń przed listopadowymi wyborami.
- Na konwencji można było zobaczyć i posłuchać zarówno nowych gwiazd GOP jak Chrisa Christie (gubernatora New Jersey) i Marco Rubio (senatora z Florydy, głoszącego płomienną pochwałę „amerykańskiego snu” i wyjątkowości USA), ale także polityków, których gwiazda ma rozbłysnąć w przyszłości. Chodzi tutaj m.in. o Mię Love – kandydatkę do Kongresu ze stanu Utah i Teda Cruza, kandydata do Senatu z Teksasu. Honoru rodziny Bushów bronił (dosłownie i w przenośni) Jeb Bush (gubernator Florydy w latach 1999-2007). Romneya „uczłowieczali” m. in. jego żona – Ann; członkowie jego kościoła; osoby, współpracujące z nim na różnych etapach jego kariery zawodowej; a także Michael Eruzione, kapitan drużyny hokejowej USA z zimowych igrzysk olimpijskich w Lake Placid w 1980 r., która odniosła wtedy niespodziewane zwycięstwo w meczu o złoty medal ze Związkiem Sowieckim, co przeszło do historii jako „cud na lodzie”. Środę na konwencji zdominował Paul Ryan, choć jak wykazano w kilku fragmentach swojego wystąpienia minął się z prawdą.
- obóz Republikanów nie popełnił błędu Johna Kerry’ego z r. 2004 i nie zapomniał o Polsce (co wytknął mu wtedy George W. Bush). O naszym kraju wspomniała zarówno Condoleezza Rice, broniąca kompetencji Romneya do bycia przywódcą wolnego świata i zwierzchnikiem sił zbrojnych najpotężniejszego mocarstwa świata, jak i sam Romney. Zresztą znakomicie przyjęte wystąpienie Rice odnowiło spekulacje, co do jej przyszłości w polityce. Była sekretarz stanu w ostatnich tygodniach robiła wiele, by nie kojarzyć ją z polityką (wystąpiła w kalendarzu ligi futbolu amerykańskiego NFL oraz przyjęto ją do klubu golfowego w Auguście, gdzie dotąd miejsce było zarezerwowane wyłącznie dla mężczyzn).
- w przypadku niepowodzenia Romneya w listopadzie, może okazać się, że najczęściej wspominanym epizodem z konwencji będzie wystąpienie Clinta Eastwooda, który choć wywołał entuzjazm widowni zgromadzonej w hali w Tampie, a także wśród zaciekłych przeciwników Obamy, którym brakowało w trakcie całej imprezy bezpośrednich ataków na prezydenta, to jednak spowodowało również konsternację wśród wielu obserwatorów.
- choć na konwencji wyświetlono film poświęcony Ronowi Paulowi, a jego syn Rand (senator z Kentucky) otrzymał miejsce na scenie jako jeden z ważniejszych mówców w środę, to jednak kongresmen z Teksasu nie udzielił poparcia Romneyowi i wydaje się, że obecnie skłania się ku wsparciu Gary’ego Johnsona, nominata Partii Libertariańskiej (republikańskiego gubernatora Nowego Meksyku w latach 1995-2003).
Wyniki oglądalności konwencji (słabsze niż w r. 2008), nie obejmujące jednak Internetu, mogą okazać się przyczynkiem do dyskusji nad przyszłością tego wydarzenia, którego polityczna rola w ostatnich latach znacząco spadła. Na razie ten tydzień zdominuje rozpoczęta wczoraj w Charlotte w Karolinie Północnej konwencja Partii Demokratycznej. Jej poszczególne dni należeć będą do: Michelle Obamy (wtorek), Billa Clintona (środa, przyćmi w ten sposób wiceprezydenta Joe Bidena) i samego prezydenta Obamy (czwartek).
PS Zapraszam na stronę blogu na Facebooku.
Inne tematy w dziale Polityka