Szczecin prezentował jeszcze w sześćdziesiątych latach to, co w peerelowskich mediach nazywano pruską wspaniałością. W zachowanej z wojennej pożogi kwartałach gwiaździstych ulic, między kamienicami i chodnikami wyłożonymi strzegomskim granitem, pyszniły się kwietne ogródki, zdobne żeliwnymi balustradami, wykonanymi w secesyjnej manierze.
W końcu epoki gomułkowskiej któryś z wojewódzkich sekretarzy nakazał likwidację tych jakoby reliktów wiejskości. Krzewy, trawy i kwiaty nie miały miejsca w jedynie słusznym, odzyskanym mieście.
Balustrady poszły na złom. Granitowe chodniki zastąpiono łamliwymi płytkami z piasku, skąpo sklejanego cementem. Wszak pić się wtedy chciało bardzo, a cement był reglamentowanym dobrem. Reszty dopełnił tynk kamienic, przez zaniedbanie odartych z barwy i kształtu.
Wiemy więc skąd pochodzi panosząca się teraz betonoza, także intelektualna. Również wstręt do wspólnoty z Zachodem.
Zwłaszcza kiedy sam Prezes odwiedził przed trzydziestu paru laty Wiedeń i przede wszystkim dostrzegł tam jego odstręczająca, kulturową obcość. I to pomimo wielu polskich akcentów w tym mieście.
Pani Kluzik-Rostkowska, która towarzyszyła wówczas Prezesowi, utrzymuje jednak, że miasto mu się podobało.
To atoli nieprawdopodobne. Podobnie jak to, że w 2006 roku minister spraw zagranicznych w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, Anna Fotyga pisała w jego imieniu, że Stanowisko polskiej doktryny prawa międzynarodowego w przeważającej mierze jest jednoznaczne i nie pozostawia wątpliwości co do faktu zrzeczenia się przez Polskę reparacji od Niemiec.
To wszystko nieprawda, skoro Prezes teraz twierdzi, że jest odwrotnie. On się przecież nigdy nie myli.
A reparacje PiS-owska władza wyegzekwuje i tak. Od Czech. Terytorialne. A co?
Komentarze